Dnia 13 VI 1999 r. Papież Jan Paweł II wyniósł na ołtarze 108 męczenników za wiarę z czasów II wojny światowej, a wśród nich dwóch mariańskich kapłanów: Antoniego Leszczewicza i Jerzego Kaszyrę. Ich obu złączył najpierw ogień apostolskiej gorliwości, by w konsekwencji miał ich połączyć inny ogień… Życiowa droga tego pierwszego naznaczona była od początku pragnieniem pracy misyjnej. Urodzony 30 IX 1890 r. w Abramowszczyźnie (Wileńszczyzna) z rodziców Jana i Karoliny Sadowskiej, uczęszczał do szkół w Wojstomiu i Petersburgu, by w 1909 r. wstąpić do seminarium duchownego diecezji mohylewskiej. Dniem święceń kapłańskich wieńczących studia był 13 IV 1914 r. Krótka radość dnia prymicyjnego rychło zamieniła się w żal związany z pożegnaniem swoich bliskich na wiele lat. Młody kapłan został powołany na daleki Wschód. Posługę misyjną rozpoczął ks. Leszczewicz w Irkucku, na Syberii, gdzie w sercach wiernych żyła jeszcze pamięć o o. Krzysztofie Szwernickim, marianinie, niezwykle gorliwym apostole tych ziem. Przez następne dwa lata ks. Antoni pracował jako wikariusz i prefekt szkół w Czycie. W 1917 r. opuścił Syberię i udał się do Mandżurii, gdzie została mu zlecona opieka nad kolonią polską. W 1920 r. rozpoczął pracę w mieście Harbin, posługując przy parafiach polskich oraz jako prefekt szkół rosyjskich i polskiego gimnazjum. W Harbinie, już jako proboszcz, przejął się bardzo sytuacją biednych dzieci, zakładając dla nich ochronkę i szkołę początkową. Zdolnym, lecz ubogim gimnazjalistom pokrywał wydatki związane z nauką. Wrażliwość wobec biednych, ale też gorliwa i wytrwała praca zjednywała mu wiele szacunku i życzliwości, a w roku 1934 została nagrodzona przez rząd polski Srebrnym Krzyżem Zasługi. Nikt więc chyba się nie spodziewał, że ten wybitny ksiądz na krótko przed srebrnym jubileuszem kapłaństwa zdecyduje się na wstąpienie do zakonu. A w tym właśnie czasie zrodził się w jego sercu zamiar wstąpienia do Zgromadzenia Księży Marianów. Dnia 20 IV 1937 r. zwrócił się z prośbą o wymagane zezwolenie do Prymasa Polski Augusta Hlonda. Co mogło go skłonić do takiej decyzji? Kontaktował się z marianami począwszy od czasów seminaryjnych. W Petersburgu wykładał wówczas sam odnowiciel zgromadzenia bł. Jerzy Matulewicz oraz jego przyjaciel ks. Franciszek Buczys, o których zachowały się bardzo pozytywne wspomnienia ze strony studentów. Z końcem 1928 r. przybył do Harbina inny marianin, również dawny wykładowca ks. Leszczewicza, ks. Fabian Abrantowicz, mianowany przez Piusa XI ordynariuszem dla katolików Rosjan rytu wschodniego. Abrantowicz rozpoczął aktywną pracę misyjną, w którą potem włączali się coraz to nowi marianie. W tym czasie przyszło im obu współpracować na wielu polach aktywności duszpasterskiej. Na krótko przed powzięciem decyzji przybył jeszcze do Harbina ks. Andrzej Cikoto, kolega z czasów szkolnych Leszczewicza, a wówczas przełożony generalny zgromadzenia. Wszyscy wspomniani marianie przed wstąpieniem w szeregi zakonu byli księżmi diecezjalnymi. Być może więc ks. Leszczewicza fascynowało ich pragnienie życia doskonalszego z jednoczesnym przykładem wspólnotowego zaangażowania zakotwiczonego w życiu braterskim.
Antoni Leszczewicz jako młody alumn
W lutym 1938 r. ks. Antoni przybył do Rzymu, gdzie na ręce przełożonego generalnego złożył swą prośbę o przyjęcie do zgromadzenia. Następnie udał się do Polski, by najpierw odwiedzić swą rodzinę, której nie widział przeszło 20 lat, a potem stawić się w klasztorze w Drui, na północno-wschodnich kresach ówczesnego państwa polskiego. Tam pragnął odbyć swój nowicjat, co też zaznaczył w prośbie o przyjęcie. Wiązało się to z chęcią pracy wśród białoruskich katolików. Wówczas jednak placówka w Drui, niemile widziana przez niektóre czynniki polityczne ze względu na białoruski charakter, przeżywała dramatyczne chwile. W tej sytuacji polecono ks. Antoniemu odbyć nowicjat w Skórcu k. Siedlec. Kapłan z poważnym stażem przeszedł swe przygotowanie do życia zakonnego razem z młodzieńcami, pośród których to 13 IV 1939 r. obchodził uroczyście 25-lecie święceń. W dwa miesiące później złożył pierwsze śluby zakonne. Po niedługim czasie stawił się ponownie w Drui, by tam podjąć pracę duszpasterską. Wkrótce jednak wybuchła wojna, a Druja została opanowana przez wojska sowieckie. Bolszewicy rozgrabili mienie klasztorne oraz utrudniali pracę zakonników i ich kontakt z ludźmi. Dalszy rozwój wojny przyniósł pobliskim terenom wkroczenie wojsk niemieckich, co miało miejsce w czerwcu 1941 r. Po ich znacznym przesunięciu się na wschód nastąpiła radykalna zmiana sytuacji religijnej. Katolicy zza wschodniej granicy, którzy przez lata byli pozbawieni swoich praw, teraz mogli zwrócić się do księży o pomoc. Ci, którzy mieszkali tuż za Dźwiną, poprosili o posługę marianów i siostry eucharystki z Drui. Dawną granicę polsko-sowiecką jako pierwsze przekroczyły eucharystki, które od września 1941 r. podjęły się katechizacji ludu w poszczególnych wsiach. Niedługo także i marianie zainstalowali się w odległej o 30 km Rosicy, która stała się centrum działalności misyjnej na okolice. Kierownikiem misji stał się od początku ks. Leszczewicz. Z pomocą pospieszyli mu księża: Feliks Czeczott i Władysław Łaszewski oraz kleryk Henryk Tomaszewski. Latem następnego roku dołączył do nich, przybyły z Litwy, ks. Jerzy Kaszyra, który pochodził z tych stron i dobrze znał język białoruski. W tym samym czasie za Dźwiną wzmogła się działalność radzieckiej partyzantki, co w konsekwencji prowadziło do akcji karnych ze strony Niemców. Przed Bożym Narodzeniem ks. Leszczewicz otrzymał dyskretne ostrzeżenie, że wkrótce może dojść do pacyfikacji ludności i lepiej będzie, jeśli księża i siostry opuszczą te tereny. Zarówno marianie, jak eucharystki podjęli decyzję o pozostaniu z ludźmi. W połowie lutego 1943 r. w Drui zakwaterował się sztab niemiecki, a w Rosicy pojawiły się odziały ekspedycji karnej. Ponowne ostrzeżenie nie odstręczyło jednak misjonarzy. We wtorek 16 II 1943 r. rozpoczęła się akcja pacyfikacyjna. Wojsko paliło domostwa, a ich mieszkańców gromadziło w kościele. Tam księża przygotowywali ludzi na śmierć spowiadając i udzielając innych sakramentów, a od wielu prawosławnych przyjmując wyznanie wiary. Siostry na prośbę ks. Leszczewicza zostały zwolnione. Młodych wywożono do obozu pod Rygą, a dzieci i starszych - do pobliskich budynków, gdzie zostawali spaleni, niektórzy nawet żywcem. W drugim dniu pacyfikacji, 17 II 1943 r., zabrano także ojca Antoniego na sanie i zawieziono na miejsce kaźni – do drewnianej stajni, którą polano benzyną, wrzucono do środka granaty i podpalono. Tak zginął pasterz, który nie chciał opuścić swych owiec w potrzebie. Siostry, które go żegnały, zapamiętały go radosnym i uśmiechniętym. Nakazał im, by były dzielne i modliły się. Więcej światła na jego postawę rzucają chyba jednak słowa zapamiętane przez jednego ze świadków wydarzeń. W nich o. Antoni pragnął zaszczepić w ludzi chrześcijańską nadzieję na życie wieczne, którą sam żył: "Nie płaczcie... Pan Bóg żąda od nas ofiary, ofiary naszego życia. Musimy to życie złożyć u Jego stóp. Jedna krótka chwila i życie wieczne nas czeka. A ja was zapewniam wobec Boga, który tu z wami jest w kościele, zapewniam was w Jego imieniu, że jeśli przyjmiecie Jego wolę, otrzymacie Niebo (...). Do widzenia w Niebie!".
Krzysztof Trojan MIC
za: http://www.marianie.pl/index.php?page=pages&text=27&sub=13
Najcześciej mówią mi Wodek. Nie jest to błąd, że nie napisałem "ł". Trudno inaczej zdrobnić imię Wodzisław:). Urodziłem się kilka dni przed zakończeniem stanu wojennego. Z lat 80' nic szczególnego nie pamiętam, a z 90' szkołę podstawową i kawałek technikum. Dojrzewanie i studia to już poprzednia dekada. Po 10 kwietnia 2010 roku zmieniło się bardzo wiele nie tylko do okoła mnie, ale także i we mnie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo