Helena Staszewska urodziła się w 1890 r. w Złoczewie koło Kalisza. Jej rodzicami byli Karol i Maria z Kaszyńskich. Wychowywała się w wielodzietnej rodzinie - miała 12 rodzeństwa. Naukę rozpoczęła w Wieluniu, następnie uczyła się w Kaliszu i Piotrkowie. Po ukończeniu szkoły średniej rozpoczęła pracę w Sulejówku. W czasie I wojny światowej zmarł jej ojciec, a niedługo potem także i matka. Po ich śmierci musiała zająć się wychowaniem młodszego rodzeństwa. Pracowała jako nauczycielka. Dopiero więc w wieku 31 lat wstąpiła do Zakonu Sióstr Urszulanek Unii Rzymskiej (łac. Unio Romana Ordinis Sanctae Ursulae OSU) w Krakowie - wraz z nią do urszulanek wstąpiły też jej dwie siostry. Sześć miesięcy później otrzymała imię Marii Klemensy od Jezusa Ukrzyżowanego i habit zakonny. Postawiła sobie jasny i prosty cel: być świętą urszulanką pod mottem „Żyć z Jezusem i w Jezusie”. Po złożeniu ślubów pracowała m.in. w szkole powszechnej Sióstr Urszulanek w Krakowie. Prowadziła także Krucjatę i założyła Sodalicję Mariańską w Sierczy koło Krakowa. Organizowała comiesięczne spotkania, na których czytano prasę katolickę („Rycerz Niepokalanej”, „Cześć Maryi”, etc.), uczyła dziewczęta sztuki wypowiadania się (apostolstwo słowa!). Inicjowała spektakle teatralne, spotkania towarzyskie – opłatki, przy jajku święconym, etc. Doprowadziła też do uruchomienia ochronki, do której zapisało się ok. 50 dzieci. Wszystko, by „służyć Bogu i ludziom na miarę swych możliwości”… W czasie swego 22 letniego pobytu w zakonie pełniła wiele funkcji i spełniała różne obowiązki. Była między innymi zastępczynią przełożonej w klasztorach: w Sierczy, Zakopanem i Stanisławowie. Była także przełożoną w Częstochowie, Gdyni i Rokicinach Podhalańskich. Kroczyła, po pokornej, cichej drodze ku życiu wiecznemu - jak zapisała: „przez lata pracuję, by osiągnąć dobro”…. W Rokicinach Podhalańskich znalazła się 15.viii.1939 r., tuż przed wybuchem II wojny światowej. Gdy wojna wybuchła, 1.ix.1939 r., tego samego dnia na rozkaz wojskowych dowódców zmuszona była wraz ze swoimi siostrami opuścić klasztor. Wieczorem doprowadziła swoje podopieczne do klasztoru nazaretanek w Rabce. Następnego dnia udały się do Krakowa, skąd do Rokicin powróciły w połowie września, już po nadejściu wojsk niemieckich. Mieszkańcy wioski witali je chlebem i solą, mówiąc: „teraz już będzie dobrze - siostry wróciły!” Ale zanim życie zakonne powoli wróciło do chociażby pozorów normalności – jeśli o takiej można mówić w czasie wojny, pod niemiecką okupacją - zanim można było zająć się potrzebującymi, m.in. chorymi i dziećmi, trzeba było przeprowadzić pilne remonty. A klasztor musiał być cały czas otwarty, otwarty dla każdego, i rzeczywiście każdemu użyczał dachu nad głową… Siostry wszystkie siły skierowały ku potrzebującym, których było coraz więcej. Taka wzmożona działalność wszelako nie uszła uwadze okupanta, i – dla sprawdzenia - w vii.1940 w klasztorze po raz pierwszy pojawiła się niemiecka policja polityczna, osławione gestapo: by zastraszyć, by upomnieć… Ale bardziej trzeba wszak słuchać Boga niż ludzi. Nie można, nawet jeśli zostanie to odgórnie zabronione, porzucić potrzebujących i cierpiących. Od 1941 r. zatem siostry zaczęły przyjmować w klasztorze zagrożone gruźlicą dzieci warszawskie. Były wśród nich również dzieci żydowskie, ukrywane przez urszulanki. Przez dom zakonny przewijało się też wielu uciekinierów i tułaczy, Polaków, Żydów. Niektórzy po prostu wędrowali; inni uciekali, próbując przez góry, Tatry, na Słowację - znaleźć drogę do wolności, do polskiego wojska w Anglii… Nikomu nie odmawiano pomocy. Dla pozostających dłużej siostry organizowały tajne nauczanie… W przewidywaniu dalszych swych losów zapisała: „Panie, pozwól mi ukochać Krzyż i kroczyć ochotnie drogą Kalwarii, wszak Tyś ją Sam nam zostawił. Droga Krzyża, najprostsza do uświęcenia, do zjednoczenia z Tobą“. I dodała: „Spodziewam się ponownej wizyty gestapo, a nawet czegoś dużo gorszego. Bardzo serdecznie dziś modliłam się, łącząc swoje przeżycie trwogi z bólem Jezusa. Oświadczałam po wiele razy gotowość na Wolę Jego Świętą — choćby i życie w męczarniach zakończyć…” Niemcy przyglądali się, dalej obserwowali, nakazali zamknięcie prewentorium i wreszcie 26.i.1943 r. uderzyli: aresztowano przełożoną, Marię Klemensę. Pozwolono jej tylko uklęknąć w kaplicy i zmówić „Pod Twoją obronę”. Jeszcze ostatnie błogosławieństwo pozostawianym w klasztorze współsiostrom… Przez miesiąc przetrzymywano ją w miejscowym areszcie, po czym 26.ii.1943 r. przewieziono do osławionego więzienia na Montelupich w Krakowie. Po kilku dniach znalazła się w „transporcie”, do Auschwitz. Po przyjeździe była już tylko numerem: 38102… Od początku chorowała i cierpiała. Z trudem trzymała się na nogach. Niebawem słaby organizm zaatakował panoszący się w tym obozie koncentracyjnym tyfus. Ta pokorna apostołka miłości, pokory i zgadzania się z wolą Bożą, czemu szczególny wyraz dała właśnie w Auschwitz, odeszła do Pana 27.vii.1943 r. Umierała śpiewając „Magnificat! Wielbi dusza moja Pana“… 13.vi.1999 r. w Warszawie Ojciec św. Jan Paweł II beatyfikował 108 Męczenników Kościoła z okresu II wojny światowej. W ich gronie znalazła się też Maria Klemensa Staszewska od Jezusa Ukrzyżowanego, Urszulanka Unii Rzymskiej. U kresu XX wieku, w bulli „Incarnatione Mysterium” ogłaszającej wielki jubileusz roku 2000, Jan Paweł II pisał: „Świadectwem prawdy chrześcijańskiej miłości — zawsze czytelnym, dziś jednak szczególnie wymownym — jest pamięć o męczennikach. Niech ich świadectwo nie będzie zapomniane. Głosili oni Ewangelie, oddając życie dla miłości. Zwłaszcza w naszej epoce męczennik jest znakiem owej największej miłości, w której zawierają się wszystkie inne wartości. Jego życie jest odblaskiem wzniosłych słów Chrystusa, wypowiedzianych na krzyżu: »Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią«Łk 23, 34. Człowiek wierzący, traktujący poważnie swoje chrześcijanskie powołanie, w którym męczeństwo jest możliwością zapowiedzianą już w Objawieniu, nie może usunąć tej perspektywy z horyzontu własnego życia. W ciągu dwóch tysięcy lat od narodzenia Chrystusa zawsze obecne było świadectwo męczenników. Także nasze [XX] stulecie, zbliżające się ku końcowi, wydało bardzo wielu męczenników, którzy ponieśli śmierć przede wszystkim jako ofiary nazizmu i komunizmu oraz walk rasowych i plemiennych. Ludzie z wszystkich warstw społecznych cierpieli za wiarę, płacąc krwią za przynależność do Chrystusa i do Kościoła lub znosząc odważnie wieloletnie więzienia i różnorakie udręki, aby nie poddać się naciskom ideologii, która przerodziła się w bezlitosną dyktaturę. Z psychologicznego punktu widzenia męczeństwo jest najwymowniejszym dowodem prawdziwości wiary, która może nadać ludzkie oblicze nawet najbardziej gwałtownej śmierci i ujawnia swe piękno podczas najokrutniejszych prześladowań. Napełnieni obficie łaską nadchodzacego Roku jubileuszowego, możemy głośniej śpiewać Ojcu hymn wdzięczności: Te martyrum candidatus laudat exercitus. Tak, oto jest orszak tych, którzy „opłukali swe szaty, i w krwi Baranka je wybielili”Ap 7, 14. Dlatego Kościół wszędzie na ziemi musi pozostać zakorzeniony w ich świadectwie i pieczołowicie chronić pamięć o nich. Oby Lud Boży, umocniony przykładem tych autentycznych mistrzów wiary — ludzi wszystkich pokoleń, języków i narodowości — przekroczył z ufnością próg trzeciego tysiąclecia. Podziw dla męczenników niech łączy się w sercach wiernych z pragnieniem naśladowania — z pomocą łaski Bożej — ich przykładu, gdyby wymagały tego okoliczności”.
Najcześciej mówią mi Wodek. Nie jest to błąd, że nie napisałem "ł". Trudno inaczej zdrobnić imię Wodzisław:). Urodziłem się kilka dni przed zakończeniem stanu wojennego. Z lat 80' nic szczególnego nie pamiętam, a z 90' szkołę podstawową i kawałek technikum. Dojrzewanie i studia to już poprzednia dekada. Po 10 kwietnia 2010 roku zmieniło się bardzo wiele nie tylko do okoła mnie, ale także i we mnie.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo