Rozwiązaniem dla reżimu jest doprowadzenie kraju do chaosu i poróżnienie wszystkich grup opozycyjnych, czyli stworzenie takiego klimatu, jaki panował w trakcie wojny domowej w Libanie. Jedyną nadzieją dla Syryjczyków na osiągnięcie wymarzonej wolności jest samodzielna walka, jednak kształt przyszłej Syrii w dużym stopniu zależy od tego, jakie działania podejmie społeczność międzynarodowa.
Dotychczasowe wydarzenia w Syrii pokazały, że Al-Asad nie jest skłonny dobrowolnie oddać władzy, a powstańcy nie cofną się w swoich żądaniach. W ciągu trwającej już 18 miesięcy rewolucji Al-Asad miał niejedną okazję do ustąpienia w sposób, który gwarantowałby jemu i jego najbliższemu otoczeniu nietykalność, jednak tego nie zrobił. Wręcz przeciwnie, nasiliła się przemoc wobec powstańców. Najpierw używana była lekka broń, później czołgi, następnie artyleria, a teraz myśliwce. Pokazuje to, że Al-Asad jest skłonny zrobić wszystko, aby utrzymać się przy władzy. Nie jest więc wykluczone, że w krytycznej sytuacji siły rządowe użyją broni chemicznej lub biologicznej przeciwko ludności sunnickiej.
Liczba zabitych wciąż rośnie w zatrważającym tempie. Oficjalne statystyki mówią o ponad 20 tys. zabitych, jednak liczba ta może być dwukrotnie wyższa, co podkreślają takie organizacje jak Syrian Network for Human Rights czy Avaaz, które zbierają dane o ofiarach. Mimo to w ciągu 18 miesięcy społeczność międzynarodowa nie była wstanie wypracować żadnego konsensusu, jak działać w sprawie Syrii. W związku z brakiem nadziei na pomoc ludność cywilna chwyciła za broń, otwierając tym samym drogę do wojny domowej.
Można uznać, że realizuje się przez to plan B syryjskiego reżimu (plan A polegał na szybkim stłumieniu rewolucji i przywróceniu kontroli nad krajem). Reżim zdaje sobie sprawę, że nie będzie w stanie prowadzić walki w nieskończoność i utrzymywać funkcjonowania aparatu państwowego, m.in. z powodu fatalnej sytuacji gospodarczej i embarga. FAO szacuje, że z powodu strat w rolnictwie 3 milionom Syryjczyków grozi głód.
Dlatego jedynym rozwiązaniem dla reżimu jest doprowadzenie kraju do chaosu i poróżnienie wszystkich grup opozycyjnych, czyli stworzenie takiego klimatu, jaki panował w trakcie wojny domowej w Libanie. W takim środowisku rodzina Asadów byłaby w stanie przetrwać bardzo długo, ponieważ posiadałaby największą siłę militarną i polityczną, a w dodatku uważana byłaby przez niektórych za jedyną nadzieję na stabilność w Syrii. Przez media przewija się też koncepcja powstania państwa alawickiego. Należy to jednak traktować jako element propagandy używanej przez opozycję, która chce nastraszyć neutralną cześć sunnitów. Trudno sobie wyobrazić, żeby alawici pragnęli takiego państwa albo uznali, że zagwarantuje im to bezpieczeństwo. Rejony wzgórz ciągnących się wzdłuż Morza Śródziemnego nie mają żadnych istotnych zasobów mineralnych, nie ma tam osobnej elektrowni, infrastruktury, lotnisk, czyli wszystkiego, co jest potrzebne do funkcjonowania samodzielnej gospodarki, a co za tym idzie i państwa. Wygląda więc na to, że mniejszość alawicka będzie wolała walczyć, niż zostać zepchnięta do rejonu nadmorskich wzgórz. Tym samym kluczowy pozostaje Damaszek i kontrola nad nim.
Syryjska opozycja od dłuższego czasu apeluje do społeczności międzynarodowej o pomoc w postaci ustanowienia strefy zakazu lotów nad Syrią (podobne rozwiązanie do libijskiego) oraz uzbrojenie opozycyjnej Syryjskiej Wolnej Armii. Państwa zachodnie nie są jednak skłonne dostarczyć takiej pomocy i zasłaniają się argumentem, że mogłoby to zaostrzyć konflikt, a broń dostałaby się w ręce ekstremistów. Jednakże na początku rewolucji w Syrii w ogóle nie istniały grupy korzystające z doświadczenia i funduszy globalnego dżihadu. Dopiero od kilku miesięcy zaczęły powstawać takie ugrupowania, które początkowo liczyły kilkadziesiąt osób, teraz już kilkaset. Ugrupowania takie, jak Ahrar al-Sham, Liwaa al-Tawhid czy Jabhat al-Nusra, są dobrze uzbrojone i hojnie finansowane przez działaczy islamskich i niektóre państwa arabskie. Syryjczycy nie otrzymują broni od Stanów Zjednoczonych czy Turcji. Licząca kilkadziesiąt tysięcy osób opozycyjna Syryjska Wolna Armia jest rozproszona, słabo uzbrojona i nie może liczyć na pomoc militarną ani finansową. Dlatego dochodzi do sytuacji, w której Syryjska Wolna Armia musi korzystać z pomocy ugrupowań ekstremistycznych, uzależniając się od nich. Ponadto część ludzi chcąc walczyć z reżimem, woli przyłączyć się do ugrupowań dżihadu, które posiadają potrzebne środki do walki, niż stać u boku Syryjskiej Wolnej Armii. Głównie z tego powodu tak ważne jest jak najszybsze dozbrojenie Syryjskiej Wolnej Armii i powiązanie jej z Syryjską Radą Narodową. Inaczej Syria stanie się inkubatorem radykalnych organizacji.
Większość możliwych scenariuszy dla Syrii nie wygląda optymistyczne. Stany Zjednoczone nie są chętne do jakichkolwiek działań militarnych, przynajmniej do zakończenia wyborów prezydenckich. Jednak podejście Amerykanów do wydarzeń w Syrii nie powinno istotnie się zmienić, nawet jeżeli wybory wygra Mitt Romney, ponieważ nie jest tak zdecydowany w kwestii interwencji militarnych, jak chociażby senator John McCain.
Nie ma też co liczyć na zmianę stanowiska Rosji, ponieważ wbrew powszechnym opiniom stawką nie jest tu mały port wojskowy w Tartusie czy popyt na rosyjską broń, za którą władze w Damaszku i tak nie płacą. Odkąd Rosja i Stany Zjednoczone zaczęły przymierzać się do rozmów na temat kolejnego programu rozbrojenia nuklearnego, zaczęła się kolejna zimna wojna. Na szczycie BRICS w Pekinie w marcu 2011 Rosja, Chiny, Brazylia, Indie i Republika Południowej Afryki zadecydowały, że będą wspólnie głosowały w organizacjach takich jak ONZ, tak aby ograniczyć globalne wpływy państw zachodnich. Skutek takiej polityki widoczny jest w głosowaniach w trakcie zgromadzeń ogólnych ONZ nad uchwałami potępiającymi syryjski reżim oraz nad projektami rezolucji Rady Bezpieczeństwa w sprawie Syrii. Rosja nie chce też dominacji sunnickiej na Bliskim Wschodzie. Należy pamiętać, że państwa takie jak Egipt, Arabia Saudyjska, Katar i Turcja zaczynają odgrywać coraz większą rolę kosztem innych państw islamskich, takich jak Iran i Irak, które są szyickie. To, co świat zachodni widział jako wojnę Rosji z Czeczenami, świat islamski widział jako wojnę Rosji z sunnitami.
Turcja też niechętnie spogląda na zmiany zachodzące w Syrii. Jeżeli powstałaby autonomia kurdyjska na północy Syrii, podobna do tej w Iraku, przybliżyłoby to Kurdów, w niebezpieczny dla Turcji sposób, do powstania upragnionego kurdyjskiego państwa. Największa część terytorium Kurdystanu znajduje się właśnie w Turcji.
Wygląda więc na to, że jedyną nadzieją dla Syryjczyków na osiągnięcie wymarzonej wolności jest samodzielna walka, jednak kształt przyszłej Syrii w dużym stopniu zależy od tego, jakie działania podejmie społeczność międzynarodowa.
* Samer Masri, syryjski aktywista, rzecznik Komitetu Wsparcia Syryjskiej Rewolucji w Polsce, reprezentant Syryjskiej Rady Narodowej w kontaktach z polskimi władzami. Doktor ekonomii, w latach 2000-2003 wykładowca na Uniwersytecie Jagiellońskim, na przełomie 2003 i 2004 roku uczestniczył w misji w Iraku jako główny specjalista ds. ekonomicznych. Dwukrotnie odznaczony przez Prezydenta RP.
** Tekst ukazał się w dziale "Temat tygodnia", w „Kultura Liberalna” nr 189 (34/2012) z 21 sierpnia 2012 r.
Inne tematy w dziale Polityka