Kultura Liberalna Kultura Liberalna
221
BLOG

SZULECKI: Czy naprawdę mamy koniunkturę na think tanki?

Kultura Liberalna Kultura Liberalna Polityka Obserwuj notkę 2

Think tanki nie są i nie mogą być genialnym rozwiązaniem problemów polskiego życia politycznego. Aby odgrywały naprawdę znaczącą rolę, musiałoby się zmienić nie tylko podejście polityków do wiedzy eksperckiej, ale i społeczne postrzeganie roli nauki. I sama nauka. Bo jak budować instytucje społeczno-politycznej analizy w kraju, gdzie naukowcy społeczni często wolą przedstawiać się jako „humaniści” – operujący abstraktem, a gardzący konkretem?

W idealnym państwie demokratycznym, władza wykonawcza – to jest ministrowie – zna się na swoich działkach, a od tego na czym się nie zna ma ludzi, którzy są ekspertami. Zapleczem ministerstw winni zatem być specjaliści z solidnym doświadczeniem oraz naukowym przygotowaniem. Gdzie mają zdobywać doświadczenie i szlifować naukowe przygotowanie? Oczywiście w legendarnych think tankach, które zajmują się produkcją projektów i koncepcji politycznych, często alternatywnych wobec tych wdrażanych przez urzędujący gabinet.

Tyle utopii. W możliwość zbudowania tak funkcjonującego systemu politycznego w Polsce chyba nikt nie uwierzy. Aby partie polityczne w ogóle chciały słuchać think tanków, te musiałyby być solidnie zakorzenione w procesie tworzenia ustaw i kierunków polityki – jak ma to miejsce w USA – albo być blisko powiązane z partiami politycznymi – jak w Niemczech. Ale jak wzajemnie powiązać partie z instytucjami badawczymi, jeśli w Polsce cykl życia partii bywa krótszy niż okres potrzebny do zbudowania sensownego instytutu?

Think tanki nie są w polskiej rzeczywistości żadną nowinką, jest nią tylko modna i nadużywana nazwa. Tak jak w wielu krajach pierwszą dziedziną, która wytworzyła potrzebę stabilnego i w miarę niezależnego ośrodka eksperckiego była polityka zagraniczna – i stąd powstały już w 1947 roku Polski Instytut Spraw Międzynarodowych. Po 1989 roku nastąpił wysyp niezależnych instytucji badawczych, postrzeganych jako ważna gałąź „społeczeństwa obywatelskiego” – i w związku z tym wspierana przez zagranicznych darczyńców. To wyraźnie ustawiło nowoczesne polskie think tanki w stałej opozycji do zawodowych polityków, zakotwiczyło je w świecie wszelkiej maści NGO-sów. Fakt ten oczywiście nie pomaga im stać się ważnymi aktorami polskiej polityki. Bo też jeśli miało się przez lata niewielki realny wpływ na kierunki reform, trudno udawać, że się go teraz ma i przygotowywać konkretne rozwiązania.

Zamiast tego, upodabniając się raczej do NGO-sowych aktywistów, polskie think tanki stały się bardziej ideologiczne, przedstawiając specyficzne opinie na wybrane tematy. Świetnym przykładem jest Centrum im. Adama Smitha, które swoje analizy lubi prezentować jako prawdy objawione. Taka postawa dodatkowo zaciemnia rozumienie doradczej lub inspirującej roli nauki w społeczeństwie nieprzyzwyczajonym do pluralizmu, za to łatwo dającym się uwieść figurze eksperta („bo w książce było napisane…”, „bo pan w białym fartuchu w reklamie powiedział, że badania wykazały…”).

Odrębną kwestią jest zdolność polskiej nauki do wytworzenia kadr, które miałyby zaludnić idealne think tanki z wyżej przedstawionej utopii. Zderzają się tu problemy niezależności nauki, równowagi między teorią i praktyką, a wreszcie autodefinicji naukowców. Aby raporty, analizy, rady i szersze, mniej „stosowalne” projekty miały odpowiedni poziom, potrzebna jest stabilność finansowa, nieco dłuższa perspektywa czasowa oraz gwarancja braku presji ze strony polityków. Think tanki mogą bowiem doradzać, mogą inspirować, mogą nawet nakłaniać – ale nie mogą pisać na zamówienie. Czy przekazując instytucjom badawczym (np. fundacjom pełniącym role nie tyle think tanków, co mecenasów różnorodnych badań – jak w Niemczech) solidne środki finansowe możemy liczyć na to, że będą tę niezależność miały?

Druga sprawa – tym razem wewnętrzny problem naukowców – to umiejętność prowadzenia badań, które będą zarazem użyteczne i solidne z naukowego punktu widzenia. Hipotetyczny „think tank idealny” – inspirowany tradycją anglosaską – właśnie tak powinien funkcjonować. W Polsce często jednak słychać głosy krytykujące takie podejście. Z jednej strony, że dążenie do użyteczności zabija wolność badań. A z drugiej, że za duży nacisk na teorię rozmywa fakty. Problem jest poważny, bo polskich studentów nauk społecznych generalnie nie uczy się prowadzenia badań (uniwersytety przecież nie są od badań) – uczy się ich raczej studiowania. A studiowanie to w najlepszym wypadku zbieranie i kompilowanie informacji.

Problem w tym, że aby wyjść nieco poza informacyjny szum, aby zaprezentować głębszą refleksję, która nie będzie publicystycznym widzimisię, fakty trzeba umieć poukładać i poprzestawiać przy użyciu narzędzi teoretycznych. Tak przynajmniej wygląda mój „idealny think tank” – bo tylko świadomość teoretycznych podstaw może prowadzić do badań, które nie będą propagandą pisaną z jednej perspektywy ideowej, i które będą budziły szacunek także poza Polską. Brak świadomości teoretycznej prowadzi w najlepszym razie do zamienienia nauki w faktografię, a analizy w publicystykę, zaś w najgorszym – do takiej groteski jak niedawno dyskutowany, pachnący XIX wiekiem raport amerykańskiego StratFor dotyczący geograficznych determinant polskiej polityki zagranicznej.

Ostatni problem, blisko związany poprzednim, dotyczy tego, jak postrzegają się polscy naukowcy społeczni (a zatem: politolodzy, międzynarodowcy, socjolodzy, ekonomiści) – bo to oni zaludniają instytucje nazywane think tankami. Ci, którzy pracują w już istniejących think tankach często odrzucają etykietkę naukowca, ponieważ kojarzy się z przegadaniem i oderwaniem od rzeczywistości. Wolą być „ekspertami” – w domyśle: idącymi w jednym szeregu z „praktykami”. A to wiąże się właśnie ze wspomnianym sceptycyzmem wobec teorii i szerszych ujęć. Ma być tu i teraz – pytanie i odpowiedź, oraz gotowość do zabrania głosu w dyskusji w każdej chwili.

Co prawda, naukowcy społeczni na uniwersytetach wolą postrzegać się jako „humaniści”, którzy rzeźbią w ideach, a nie brudzą się w politycznym błocie. To efekt trwania szlachetnej inteligenckiej tradycji, ale też chyba wynik braku przygotowania metodologicznego. Swoje zaangażowanie w życie polityczne realizują zatem nie poprzez naukę, która de facto jest ich zawodem, a co najwyżej przez polityczną publicystykę. Kłopot w tym, że think tanki na publicystyce opierać się nie mogą. A na naukę chyba nie ma koniunktury.

* Kacper Szulecki, politolog i socjolog polityczny, członek zespołu „Kultury Liberalnej”, doktorant na Uniwersytecie w Konstancji. Pełni funkcję prezesa zarządu wrocławskiego Instytutu Studiów nad Środowiskiem i Polityką ESPRi, który chciałby kiedyś zasłużyć na miano think tanku.

** Tekst ukazał się w dziale "Temat tygodnia" w "Kultura Liberalna" nr 191 (36/2012) z 4 września 2012 r.

"Kultura Liberalna" to polityczno-kulturalny tygodnik internetowy, współtworzony przez naukowców, doktorantów, artystów i dziennikarzy. Pełna wersja na stronie: www.kulturaliberalna.pl

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Polityka