Kościół rzymsko-katolicki ma wielu zagorzałych recenzentów. Każda decyzja, zdawałoby się dotycząca jedynie członków tej wspólnoty, jak przykładowo uznanie heroiczności cnót jakiejś tam zmarłej postaci i wyniesienie jej na ołtarze, staje się sprawą żywą i komentowaną powszechnie nawet - a może zwłaszcza - przez tych, którzy nie podzielają wiary w Boga, a już w obcowanie świętych tym bardziej.
Podobnie ma się rzecz i w innych sprawach doktrynalnych jak chociażby kwestia zbawienia. Przypominam sobie burzę medialną po opublikowaniu przed prawie dziesięcioma laty Deklaracji "Dominus Iesus" o "jedyności i powszechności zbawczej Jezusa Chrystusa i Kościoła [rz.-kat. - przyp. jot]". Słuchając dziennikarskich komentarzy odnosiło się wrażenie, że oto papież narzucił całemu światu swoją wolę, której tenże świat natychmiast zaczął się podporządkowywać. A tymczasem papież, ani żywy, ani tym bardziej martwy (np. Pius XII) nie ma żadnej władzy nad nierzymskokatolikami.
Skąd zatem to zainteresowanie teologią rzymsko-katolicką? Odpowiedź jest banalna w swej prostocie, otóż Kościół rzymski nadal stanowi siłę we współczesnej Europie i nawet osoby deklarujące wobec niego obojętność w rzeczywistości szalenie są z nim związane, czy wręcz odeń uzależnione; albowiem okazuje się, że to, co on głosi - jakby na przekór słynnej myśli z Pierwszego Listu do Koryntian - wcale nie jest dla nich głupstwem.
Inne tematy w dziale Kultura