Opowiadanie o moim dziadku, Piotrze Przybeckim, ojcu mojej mamy, Stanisławy Galickiej z domu Przybeckiej. Spotkałem Go. Jako dziecko – chłopiec mały, jak inni, słuchałem Jego opowieści w altanie przy domu dziadków w Konarzewie.
1. Jeżeli już Piotra we wsi wspominają, to mówią, że chłop na starość zwariował. I to przed samą śmiercią tak go wzięło.
Piotr. Ano, do osiemdziesiątego i ósmego roku życia chodził on jak młodzik. Wyprostowany niczym świeca. Gadał do rzeczy. A nawet umysł miał jaśniejszy od wszystkich innych.
Przed wojną, tą drugą i światową, sam pan dziedzic bryczką przyjeżdżał do Piotra, gdyż on, Piotr, sprawa oczywista, był gospodarzem przednim i na dodatek kółka rolnicze w Wielkopolsce z innymi tworzył. Odwiedzał więc hrabia Adam Czartoryski rolnika światłego i rozmawiał z nim godzinami jak równy z równym. Podobno o Polsce, walkach o nią po zaborach, jej przyszłości, wolności i mądrym gospodarowaniu rozprawiali. Że to wszystko niby skarby największe na ziemi.
Dziwili się ludziska niepomiernie i zachodzili w głowę, dlaczego prostego chłopa takie wyróżnienie spotyka. No, patriota on był. I co? Wszyscy Polacy to patrioci. Z mlekiem matek to wyssali.
Gdy po drugiej wojnie światowej dziedzica już nie było i wszystko stanęło na głowie, młodzi przychodzili do Piotra słuchać z otwartymi gębami jego pogawędek. On siedział w altanie obrośniętej winoroślami i mówił dobitnie, z zadumaniem czasem wielkim, tak że nikt nie śmiał wątpić w Piotrowe słowa. Wspominał czasy, gdy Polska rozdrapana była między drapieżne mocarstwa ościenne i on musiał walczyć z Francuzami w pruskim mundurze. W szkołach młodzikom wpajano, że Boga nie ma, zaś gawędziarz-wiarus snuł opowieść, jak to Najświętsza Panienka od śmierci niechybnej go uratowała. A wszyscy wiedzieli, że on prawdę mówi, bo inaczej nie potrafi.
Oto pewnego ranka, siedząc w okopie, odmawiał Piotr różaniec i nagle go tknęło coś trudnego do wytłumaczenia, myśl natrętna, by pójść w inne, odległe miejsce. Nie mógł nad tym nakazem zapanować i tak uczynił. Po chwili wybuch granatu wypatroszył z wszystkiego co żywe opuszczony przez niego rów.
Chłopcy mówili: „przypadek, cudów nie ma”. A Piotr milczał, kiwał głową, patrzył im w oczy ze zdumieniem, bo w swoim życiu przypadków nie znał.
Nie zapomniał Piotr: w 1942 roku – uratowanie od rozstrzelania przez butnych niemieckich okupantów. Pamiętał Piotr: swoje ocalenie niezwykłe, ba, niewiarygodne od kul sowieckiego plutonu egzekucyjnego… Armii Czerwonej, co wyzwalać przyszła z gwałtu przez gwałt ze sztandarami jak krew czerwonymi i propagandą obcą, niezrozumiałą, jak dzikiej bestii ryk i natarczywy bełkot.
Zawsze w ostatnim, po ludzku: beznadziejnym momencie, różańcowa tarcza – Piotr to wiedział, chroniła go przed śmiercią.
Miejscowi opowiadali, że coś w nim napuszonego siedziało. Codziennie chodził na Mszę świętą, obojętnie gdzie był, gdy przyszła pora. odrzucał wszystko, klękał i odmawiał Anioł Pański. Szeptano: „Ot uklecił sobie w głowie naiwny, choć mądry przecież, jak mówią, że go Matka Boża chroni”.
Jeżeli Piotra już we wsi wspominają, to mówią, że chłop na starość zwariował. I to przed samą śmiercią tak go wzięło. Przez kilka miesięcy wieczorami, nocą chodził za otaczający kościół mur i modlił się przed figurką Najjaśniejszej Panienki. Tam też znaleźli go martwego. Odszedł z tego świata z powodu raka złośliwego, który ciało jego nawiedził i strasznymi bólami dręczył. Jego rodzina nic a nic nie wiedziała, że dziadek cierpi na śmiertelną chorobę. Milczał. Nie skarżył się nikomu. Lekarze dziwili się, że tak długo, bez środków przeciwbólowych, znieczulających wytrzymywał straszliwe męki. On tylko klęczał samotnie i modlił się.
Złośliwi mówią:”Cóż miał z modlitw swoich? I tak go bolało. Świętym chciał być? Chłop, tylko chłop, to przecież polski…”.
Muszą mówić, niech mówią. Byle nie zapomnieli o Wielkopolskim Piotrze.
Każda polska rodzina ma swoją historię. Z małych, a czasem większych historii składa się historia Polski. Często są to historie pełne bohaterstwa i cierpienia. I jedno i drugie jest ważne dla tożsamości Polaków.
2. Notatnik w czarnej, wytartej przez Czas i Ludzi okładce, otrzymałem w roku 2001 po śmierci Piotra Przybeckiego, brata Stanisławy Galickiej z domu Przybeckiej – mojej mamy. To własność dziadka, także Piotra Przybeckiego. Jego żona – Józefa, z domu Szajkowska. (Mój ojciec to Władysław Galicki, syn Marcina i Katarzyny z domu Radziejewskiej – więzień KL Auschwitz i KL Mauthausen – Gusen. Numer więznia: 123 184).
Między kartkami notatnika, w którym dziadek mój – Piotr Przybecki zapisywał zdarzenia z Wojny Francuskiej, dwa jego zdjęcia w niemieckich mundurach wojskowych z początku dwudziestego wieku. Do tego zgięta w cztery, duża kartka papieru w kratkę zapisana wyblakłym już atramentem, zatytułowana Życiorys.
Piotr Przybecki ur. W Konarzewie, 31 lipca 1885 roku. Rodzice – Małgorzata, Józef Przybeccy w Konarzewie, pow. Poznań, na gospodarstwie rolnym. Ukończyłem szkołę 4. klasy powszechnej w Konarzewie. Polskiego języka i czytania uczyłem się w domu, gdyż w szkole uczono tylko po niemiecku. Po skończeniu szkoły należałem do Towarzystwa Młodzieży Polski za Ks. Proboszcza Jana Laskowskiego, byłem w Towarzystwie jako sekretarz. Zaciągnięty do wojska armii niemieckiej-jeden rok w Fendsburgu, drugi rok w Berlinie. Po wojskowości pracowałem w gospodarstwie rolnym u Rodziców. Należałem do Sokoła i szkoliłem się do Tow. Sokół, w którym prezesem był Książę Roman Czartoryski. – ja jako sekretarz. W roku 1910 wybchł pożar po żniwach i spłonęły trzy posiadłości budynkowe doszczętnie ze zbiorami. U Rodziców zostało bydło i dwa konie, które były w polu. Z całego gospodarstwa został jeden wóz i pościel, którą wyrzucono oknem. Rodzice mówią, weź to synu i jakoś wybudujesz. Ja z litości nad Rodzicami wziąłem się do pracy. Ks. Proboszcz Laskowski wziął mnie na swe podwórze – tak mnie trzymał aż żem się wybudował. Trwało to trzy lata. A tu w roku 1914 wybuchła pierwsza wojna światowa, na którą ja musiałem iść i to front zachodni do Francji. W roku 1917 byłem ranny w rękę.(…) Gdy się wojna skończyła zaraz żeśmy się wzięli do organizowania polskich żołnierzy. Ja i Antoni Styperek z Konarzewa organizowaliśmy z Konarzewa, Trzcielina, Chomencic itd. I tak nas było 300 ochotników. Zrobiliśmy sztandar – ja byłem chorążem, zamówiliśmy Mszę świętą w parku Księcia Czartoryskiego(..).
Przy okazji: Wspomniany ksiądz Jan Laskowski zaraz po wkroczeniu w 1939 roku wojsk niemieckich do Polski został przez Gestapo aresztowany za jego wspieranie protestu germanizowanych dzieci polskich bitych we Wrześni na początku dwudziestego wieku w znanych historycznie okolicznościach. Tyle danych osobowych przedstawiam. Życiorys – to wrażliwe przecież informacje prywatne. Ale zauroczony zapiskami mojego dziadka, z wielu względów, tamtymi latami, sytuacją Polaków pod zaborami, polskim patriotyzmem, zdecydowałem się przedstawić to wielkie, małe świadectwo polskiej rodziny. Mojej rodziny. I Ojczyzny mojej.