Aby uwierzyć, każdy musi zrobić to sam. Tylko, aby to uczynić, trzeba najpierw uwierzyć. Zamyka się tajemne koło.
Psychokineza. Zjawisko to obserwowane i rejestrowane wiele razy. I cóż dziwnego się zdarza? Ano , latają, wbrew swojemu przeznaczeniu: buty, garnki, czapki, widelce i łyżeczki. Nawet pragmatyczni Japończycy z laboratorium metalograficznego twierdzili wielokrotnie, że badane przez nich solidne łyżeczki, wygięte mocą równie solidnej psychokinezy, to efekt oddziaływania * jakiejś niesamowitej siły *.
Wziąłem udział w eksperymencie psychokinetycznym.
Łyżeczek jest trzynaście i tyluż samo ich posiadaczy. Co prawda trzynastka jest ponoć pechową liczba, ale teraz nikt o tym nie myśli. Niekonwencjonalne spotkanie prowadzi Mistrz Wiedzy. Mówi: - Nie przyszliśmy, aby ciężko pracować, robimy to dla w ramach eksperymentu i swoistej zabawy.
Teraz następuje sprawdzenie, czy wszyscy posiadają łyżeczki wykonane ze stali. Aluminiowe są mniej elastyczne i pękają.
Ktoś włącza magnetofon. Z głośnika płynie rytmiczna muzyka. To pewnego rodzaju witamina dająca energię życiową i niezbędny luz. Zaraz potem sugestia słowna, i wszyscy mówią, krzyczą wręcz: - Zginaj się, zginaj się ( łyżeczko). To nie czary, to pomaga.
Kołyszę się, trzymając kurczowo w dłoniach moja łyżeczkę, może trochę zbyt nerwowo ja pocieram w tych swoistych frykcyjnych ruchach. I jest zupełnie jak na pierwszej szkolnej potańcówce. Tylko partnerka - zimna i stalowa.
Tam - tamy, bongosy, Afric Simone, Ramaya. To jest to. Trzynastoosobowy tłumek faluje, podryguje, rusza się jak w amoku. Każdy już spokojnie gładzi swój oporny jeszcze skarb. Po kilku minutach słychać okrzyk radości nieokiełznanej.
Umówiliśmy się przed seansem, że gdy zdarzy się cud - to ręce w górę i krzyczeć. I tak jest. Stało się. Widzę: jego łyżeczka zgina się powoli ale zupełnie bez oporu, jakby z plasteliny była. Oklaski. Potem już prawem serii: druga osoba, trzecia, czwarta krzyczy radośnie. Sukces. Zauważyłem, że udało się nawet panu, który z upływem czasu zaczynał chyba wątpić w swoje możliwości, ale zapewne, gdy zobaczył, iż kobiety mogą, wówczas męska ambicja pobudziła wiarę w siebie i psychotroniczna potencję.
Ja trę ile wlezie moją panią łyżeczkę. I nic. Podchodzi do mnie jeden z uczestników eksperymentu i mówi: - Wyluzować się trzeba, delikatnie nacierać, z wyczuciem zespalać się.
Czuję dotkniecie na kręgosłupie. To radiesteta wzmacnia z zacięciem moja energię życiową. Fala ciepła. Autosugestia może? Nie! Moja łyżeczka wygina się. Czuję, że jest kleista, jakby puszczała soki i uległa. Wygląda, jakby rozciągnęły się jej tajemnicze postronki ściągające żelazny upór. Widać spory łuk na stalowym uchwycie.
Koniec eksperymentu. Wszystko poszło nadzwyczaj dobrze. Dzielimy się wrażeniami. Ktoś mówi:
- Było mi gorąco, straszliwie gorąco. Czułem, ze pot leje się ze mnie ciurkiem.
Albo:
- Pamiętam taki moment, że moja skóra łączyła się z metalem, czy też łyżeczka chciała wejść w moje ciało.
Muzyka odegrała wielka wagę. Rytmiczny Afric Simone i jego Ramaya wycisnęła z pana Jana tajemnicza moc. On eksperymentuje z łyżeczkami od dłuższego czasu. Próbował nawet z gwozdziem, ale to już nie to i jeszcze można się skaleczyć. Mówi, że zawsze ma tak wielkie zadowolenie wewnętrzne w sobie, gdy one się wyginają, zawsze, nieważne pierwsza to łyżeczka, czy ostatnia. Nie wie jak ma ten stan określić. Po prostu jest pięknie.
I wszystkim swawolącym z łyżeczkami, tym którzy ujarzmili ich chłód i nieprzystępność, doprowadzając je do swoistego spazmu - pięknie było.
Aby uwierzyć, każdy musi zrobić to sam. Tylko, aby to uczynić, trzeba najpierw uwierzyć. Zamyka się tajemne koło.