To schemat stary jak opowieść łotrzykowska. Siepacze już już mają dopaść bohatera, gdy ten naciska alarm pożarowy i wraz ze spanikowanym tłumem ewakuuje się z niebezpiecznego miejsca. W tym tygodniu ten indiański podstęp zastosował minister Kaczmarek. Dżentelmen ów na pozór zachowuje się niespójnie - zwołuje chaotyczne konferencje, startuje na premiera, zionie praworządnością i zygzakuje jak krążownik pod bombami.
Co popycha ministra - osobę ponoć osaczoną, do tych działań dodatkowo przecież podnoszących jego - wyimagnowane lub prawdziwe - zagrożenie?
Przecież mógł sobie spokojnie leżeć na włoskiej plaży i czekać, aż prokuratura zrozumie, że nie znajdzie żadnych twardych dowodów kaczmarkowego "przecieku". W takich sprawach w ogóle trudno o twarde dowody (p. poszlakowy proces Sobotki) i przy odrobinie szczęścia wywinie się nawet winny, a co dopiero kryształowo uczciwy Kaczmarek.
Chyba, że...
No właśnie, jeśli założyć, że Kaczmarek rzeczywiście ostrzegł Leppera, to działania ministra nabierają sensu. Jeśli Kaczmarek obawia się, że zapomniana kamera w Mariocie nagrała jego naradę z posłem SO Woszczerowiczem to niewiele ma już do stracenia. I naciska guzik: "powrót totalitaryzmu, podsłuchują Wałęsę i Czuchnowskiego". Alarm zawył, media wpadły w histerię, posłowie tratują marszałka Dorna.
Uważnie przyglądajmy się Kaczmarkowi.
Inne tematy w dziale Polityka