Cieszę się, że Leszek Miller w końcu odnalazł spokojną przystań. Sądzę, że z nowym towarzystwem szybko znajdzie wspólny język. Jest w końcu politykiem jednego oślizłego "bonmotu", tego o prawdziwym mężczyźnie co to kończy jak nikt. Miller to archetypiczny partyjniak, kurdupel pewny siebie pewnością pleców i układów, który zamiast mówić - cedzi, pewien, że audytorium i tak wysłuchać go musi. Nadużywaniem pauzy próbuje nadać swym skąpym przemyśleniom pozór głebi, niestety kosztem cierpliwości słuchaczy.
Sentencja o 'prawdziwym mężczyźnie' w ustach głupawo uśmiechniętego Millera, postrachu żyrardowskich prządek, nabrała podwójnego znaczenia, dzięki któremu tak chętnie została podchwycona przez dziennikarzy.
Premier, który za motto swego katastrofalnego rządu wybrał płaski wic z półki 'podchorąży zawsze zdąży' jak ulał pasuje do partii Łyżwińskiego i gustującej w owsie Begerowej.
Bawcie się dobrze, oblechy.
Inne tematy w dziale Polityka