Generałowie Kiszczak i Jaruzelski postanowili dać dobre rady bratniej juncie birmańskiej. Po ojcowsku radzą jej, by ustąpiła dobrowolnie, a w zamian opozycja zapewni im dobrobyt i bezkarność.
Oprócz mnóstwa pozornych analogii między sytuacją w Birmie a w PRL, jedna może być prawdziwa: nad głowami protestujących latały takie same polskie helikoptery ze Świdnika.
Reszta jest fałszem, wynikającym z podstawowego fałszywego założenia, że Jaruzelski był polskim dyktatorem.
Nie był. Można go określić co najwyżej jako radzieckiego gubernatora PRL. Mógł dyktować Polakom o tyle, o ile sam słuchał Moskwy. Gdyby Polacy choć przez chwilę uwierzyli, że obalenie reżimu nie pociągnie za sobą sowieckiej inwazji, Jaruzelski nie przetrwałby 48 godzin.
To sytuacja jakościowo różna od birmańskiej, gdzie władza gen. Than, przy całym swym okrucieństwie, opiera się jednak na Birmańczykach.
Gdyby jednak chciał pójść za radą Jaruzelskiego, dorzucę swoją: bierzcie kasę i w nogi. Naród Birmy może nie być tak głupi, żeby podarować wam zbrodnie, a waszym 'biznesmenom' zagarnąć gospodarkę.
http://rynkizagraniczne.pl/?ppid=45&pid=news&docid=680
http://www.gazetawyborcza.pl/1,75477,4524742.html
Inne tematy w dziale Polityka