Ze zdumieniem i poniewczasie dotarło do mnie, że Chińczycy na chwilę przerwą publiczne egzekucje na stadionach i w ramach olimpiady wpuszczą na nie sportowców. Podobno MKOl zabronił im jakichkolwiek gestów sympatii wobec rozjeżdżanego właśnie czołgami Tybetu, która to konkurencja to drugi - po rozwalaniu rzezimieszków strzałem w głowę na środku boiska - ulubiony sport chińskich komuchów. Nie wątpię, że sportowcy zastosują się do prośby, bo w końcu kto wie, czy w szatni, gładząc kolbę od parabelki, nie czeka na jakąś zuchwałość z ich strony regularna obsługa stadionu.
Jakoś tak się dzieje, że kraje dysponujące "nieskończonymi" rezerwuarami dóbr - morzem ropy, syberią gazu, czy miliardem napędzanych ryżem robotów mają swych obywateli za nic. Niechby - życie nie jest bajką i wolnoć tomku. Ale czy, doprawdy, musimy wpadać do nich na imprezki i uśmiechać się, gdy podgłaśniają radio, by zagłuszyć bitych domowników?
Podobno musimy. Czemu? Bo nie sprzedadzą nam góry swoich śmierdzących tenisówek po pięć groszy para. I tych fenomenalnych rowerów a 100 zł w hurcie, loco Gdynia.
Panie premierze, nie ma obaw - sprzedadzą, z tego żyją. Odżałujemy też półtora brązowego medalu, jaki być może zdobylibyśmy na tej imprezie.
Z drugiej zaś strony, rozumiejąc, że myślenie kategoriami etycznymi może być dla premiera-liberała trudne, oszacujmy kolosalną darmową publicity, jaką mogła by naszemu biednemu kraikowi przynieść decyzja o pozostaniu w domu.
Ale tylko podjęta teraz.