Jako uważny czytelnik działu "nauka" w prasie codziennej wiem, że wyewoluowaliśmy od - mniej więcej - drożdży (50% zgodności DNA) - do - mniej więcej - szympansów (110% zgodności genomu). Każde np. ludzkie hobby daje się łatwo - w każdym razie piszącym w działach "nauka" popularyzatorom - wyjaśnić naszą zwierzęcą naturą, czy mądrzej - wymogami doboru naturalnego.
Ogłaszają oni np. że kobiety preferują łysych z uwagi na rzekomo wysokie stężenie testosteronu u tychże. Że natura - w swej nieskończonej mądrości - wyróżniła łysych lśniącą glacą, żeby byli łatwo zauważalni przy ognisku (!).
Jeszcze kobiety nie otrząsną się z szoku na wieść o preferencjach, o których nie miały pojęcia, a redaktorzy serwują następne zdumiewające ustalenia o - ja wiem? - pożytkach z gwałtu zbiorowego uprawianego przez niewątpliwie(dla popularyzatorów nauki) inteligentniejsze od ludzi delfiny.
No to ja mam pytanie do tych wszystkowiedzących. Proste.
Jakież to zaszłości z czasów płazów ziemnowodnych sprawiają, że na widok wszechpokrywającej bieli śniegu, przy minus pięć wstrząsa mną i nie tylko mną spazm dzikiej radości?
Jaki mechanizm ewolucyjny powoduje, że chce mi się pokwikując ze szczęścia biec w tę biel?
Teoretycznie na widok tak nieprzyjaznych warunków nagą małpę z sawanny, niechby owiniętą w kurtkę, powinna ścinać groza.
A nie ścina. Ciekawe czemu.
Inne tematy w dziale Rozmaitości