Nie będę chyba odosobniony w oczekiwaniu, żeby ta zima w końcu przyszła, pobyła i sobie poszła. Celem natychmiastowego wywołania zimy wymieniłem opony na zimowe, rozpaliłem w kominku i czekam. Guess what, pod wieczór prognoza na meteo.pl zaczęła wskazywać jednostajny zjazd w dół. W poniedziałek będzie minus trzy i zaspy po pępek.
Na długie zimowe wieczory proponuję odkurzenie kindli. Od czasu kiedy kupiłem pierwszego kindla sporo się zmieniło. Parę lat wstecz, żeby spiratować książkę na kindla, trzeba ją było wyssać z pedeeefu, wyedytować, wrzucić do programu calibre i dopiero stamtąd wysłać do urządzenia.
Dzisiaj wystarczy wpisać do googla czarodziejskie zaklęcie: "Greya - mobi - chomikuj", by po chwili cieszyć się kolekcją - czy raczej stekiem - powieścideł. Hej, statystyki nie kłamią: przeciętny czytelnik książek jest pięćdziesięcioletnią kasjerką z nadwagą i czytuje głównie soft-porno.
Pozostali też nie mogą narzekać, bo choć ambitniejsza literatura nie trafiła na chomika, to bez większych problemów można ją zanabyć w necie. Wracając do chomika: fakt, że ten serwis wciąż funkcjonuje wymownie świadczy o impotencji organów ścigania. Ciekaw jestem ilu z kozaków udostępniających książki via chomikuj.pl robiłoby to, gdyby sami mieli ponieść ryzyko pozwu sądowego. A tak za parę złotych miesięcznie kupują sobie pozór legalności. Bo parę złotych miesięcznie razy dziesięć milionów internautów pozwala opłacić prawników pracujących na trzy zmiany dla chomikuj.pl oraz ferrari testarosa właściciela chomikuj.pl.
Brzydzi mnie opłacanie się chomikowi, ale aby doić z niego książki na kindla nie trzeba płacić ani grosza, bo chomik pozwala ściągać pliki < 1MB bezpłatnie, co wprawdzie wyklucza ściąganie filmów czy muzyki, ale jest żadną przeszkodą w przypadku ebooków. Czemu właściciele księgarni internetowych jeszcze nie odstrzelili tego bezczelnego zwierzęcia, skoro organa się do tego nie kwapią? Pytanie dobre, ale nie do mnie.
Mnie można się spytać, co z tego chomika ostatecznie sobie ściągnąłem. Otóż Clarksona, tego z Top Gear. W domu mam całą półkę z odjechanymi felietonami Clarksona i w pewnym momencie powiedziałem dosyć, no more. I nie kupuję i nie kupiłbym więcej, ale ściągnąć - czemu nie?
"Wściekły od urodzenia" to zbiór felietonów z lat 90-tych, opisujący głównie auta, które dziś spokojnie rdzewieją już na złomowiskach, także polskich.
Clarkson o Polonezie:
"Najczęściej zadawane mi pytanie brzmi: Jaki jest najgorszy samochód, który kiedykolwiek prowadziłeś? FSO Polonez, produkowany w Polsce odpad Fiata ze stylistyką nadwozia autorstwa uczniów klasy 4 „b" szkoły podstawowej w High Wycombe, jest tutaj oczywistym faworytem.
[...]
W dalszym ciągu podtrzymuję opinię, że Nissan Sunny był najgorszym samochodem wszech czasów. Nie miał niczego na swoją obronę; niczego, co byłoby lepsze lub tańsze niż w innych samochodach. A jednak pod względem jazdy, najgorszym samochodem na świecie jest FSO Polonez. On jednak ma jedną rzecz na swoją obronę - jest tani. Musi być tani: jest samochodem, który tak naprawdę samochodem nie jest. To pudełko, pod którym nierozważny nabywca odkryje traktor pochodzący z 1940 roku. Już sama jego stylistyka zniechęcała większość ludzi, ale przecież musiał konkurować jedynie z Wartburgiem i Trabantem, a żaden z tych wozów nigdy nie pojawi się w książce Piękne samochody Jeremy'ego Clarksona.
Nawet nie potraficie sobie wyobrazić, jak okropnie jeździ się tym wyjątkowo ohydnym samochodem. Gdy nie możecie przestać dziwić się temu, jak wysoko Polonez odbija się od ziemi, stwierdzacie, że nie działa w nim układ kierowniczy, bo jego przednie koła zostały wypełnione betonem. Gdyby to Karl Benz wynalazł silnik Poloneza, musiałby całkowicie odejść od idei wewnętrznego spalania. Hałas tej jednostki płoszy ptaki, a zużycie paliwa odpowiada specyfikacji technicznej lokomotywy spalinowej Intercity 125. Ostatni raz jechałem Polonezem w zeszłym roku. Była to taksówka, która zepsuła się w tunelu na Heathrow. Wdałem się wtedy w sprzeczkę z jego grubym kierowcą, bo kategorycznie odmówiłem zapłacenia za kurs. Ale od czasu mojego długiego, wypełnionego spalinami spaceru do terminalu, nie usłyszałem już ani słowa o tym pryszczu na tyłku motoryzacji. Aż do chwili obecnej. Wygląda na to, że FSO produkuje nowy wóz o nazwie Caro, który odniósł w Wielkiej Brytanii pewien sukces. W zeszłym roku sprzedano go tu w liczbie 480 sztuk. Mogę jedynie przypuszczać, że właściciele tych samochodów ograniczają swoje wypady na drogi do godzin nocnych. Żadnego z nich z pewnością nigdy nie widziałem. Jestem przekonany, że to całkowicie znienawidzona maszyna."
Całkowicie? Bez żartów. Ja np. byłem zadowolony:
"Silnik 16 zaworów, sto parę koni, elektryczne szyby, alufelgi... Zgadliście, polonez. Lwie, dobrze ryknąłeś ... pomyślałem po pierwszym przygazowaniu. Lew ryczał całą drogę do Wrocławia, gdzie z punktu oddałem go do warsztatu w złudnej nadziei wyciszenia. Tam w towarzystwie gości we włóczkowych beretach z antenką (strój klubowy posiadaczy poloneza) pławiłem się w zachwytach nad alufelgami, silnikiem...
Szczycę się, iż jestem jednym z nielicznych, którzy jechali poldkiem ponad 180 km/h i przeżyli. To trochę jak po przebiciu bariery dźwięku – przestajesz słyszeć silnik. Głównie dlatego, że powietrze strasznie hałasuje o kanciate kształty. Znalazłem uznanie nawet w oczach drogówki: był pan dzisiaj najszybszy – powiedział kapral flak wręczając mandat na pięć stówek (1997r.) za trzykrotne (3 x 60) przekroczenie ograniczenia prędkości. Polak potrafi ! "
Powyższy cytat pochodzi z notki sprzed 10 lat: http://leniuch.blox.pl/2004/06/Paranoja-jest-gola.html.