Ile razy słyszę trymfalny tenor Kiepury obwieszczający: "brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki" tylekroć oprócz entuzjazmu odczuwam lekkie zażenowanie trywialnością tego tekstu. Niestosownością. Poczuciem, że hymn podrywaczy sprzed stu lat wciąż głupio brzmi np. w publicznym radio.
Call me zahamowany.
Każdy jakoś tam jest. Kiedy ulubienica amerykańskich rodzin, gwiazda Disneya Miley Cyrus zerwała z emploi grzecznej dziewczynki w teledysku "Wrecking Ball", sto milionów zahamowanych ukryło twarze w dłoniach... by następnie ryknąć śmiechem. Na scenie Miley starała się zaszokować już to - pardon - symulując współżycie z Murzynem, już to wywalając wielki jęzor, ale reakcję publiczności najlepiej podsumowują komentarze: "Miley, naprawdę nie musiałaś tego robić" oraz "Madonna is turning in her grave... and she isn't even dead yet".
Zakłopotanie - żenada - polewka.
Dokładnie takie same odczucia miałem czytając przedostatnią bodajże Politykę. Znany dziennikarz odpytywał w niej seksuologa z obyczajów godowych Polaków w rozbiciu na sympatie polityczne. Ile razy wyborca PO, ile PiS, jakie szczegóły anatomiczne ma ten z PSL... Ów rewelacyjny materiał trafił w dodatku na okładkę poważnego skądinąd pisma.
Polityko, naprawdę nie musiałaś tego robić.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo