Zabór Domu Dziecka „Caritas” w Kuźni Raciborskiej przez władze komunistyczne 6 XI 1946 r.
I
W dniu 6 listopada 1946 r. został bezprawnie, przy zastosowaniu przemocy fizycznej wobec zakonnic i wychowanków, zlikwidowany przez tzw. „czynniki miejscowe” dom dziecka w Kuźni Raciborskiej (pow. Racibórz), prowadzony przez siostry zakonne ze Zgromadzenia Sióstr Służebniczek NMP, będący własnością kościelnej organizacji charytatywnej „Caritas”. Jakie były faktyczne przyczyny tej likwidacji? Nie ulega wątpliwości, iż została ona nakazana przez wojewodę śląskiego Aleksandra Zawadzkiego i zrealizowana siłami władzy lokalnej powiatu raciborskiego. Wydaje się, że władze oświatowe, począwszy od Kuratorium Okręgu Szkolnego Śląskiego po Ministerstwo Oświaty nie były powiadomione o zamierzonej likwidacji, ponieważ zdecydowanie protestowały przeciwko dziejącemu się bezprawiu, a nawet domagały się ukarania winnych. Dlaczego zdecydowano się uderzyć w mały zakonny ośrodek świadczący pomoc dla poszkodowanych wojną dzieci i korzystający z państwowych dotacji na ten cel? Źródła milczą na ten temat. Według mnie działanie to było wstępem do ostatecznej rozprawy z kościelnym „Caritasem”. Wiadomo, m. in. z badań ks. Dominika Zamiatały, że jako pierwsze likwidowano wówczas placówki „Caritas” na Ziemiach Odzyskanych. Można także rozważać, czy przyczyną podjęcia decyzji o likwidacji domu dziecka w Kuźni Raciborskiej nie była chęć wysiedlenia do Niemiec prowadzących go zakonnic, co do których mylnie mniemano, że są Niemkami germanizującymi podstępnie polskie dzieci. Przypuszczenie takie wydaje się być uzasadnione, gdy weźmie się pod uwagę niezwykle żywą, szczególnie na Ziemiach Zachodnich i Północnych, powojenną niechęć do wszystkiego, co nawet w najmniejszym stopniu kojarzyło się z niemieckością. Jednak urzędnicy lokalni musieli wiedzieć, że siostry są Polkami i robi się z nich Niemki -germanizatorki tylko ze złej woli, wbrew faktom. Może zatem decyzja o likwidacji domu dziecka w Kuźni Raciborskiej była istotnie decyzją polityczną podjętą na szczeblu co najmniej wojewódzkim, zaś oskarżenie zakonnic o proniemieckie nastawienie miało tylko zneutralizować jakiekolwiek działania mające na celu obronę sióstr, które niewątpliwie cieszyły się autorytetem wśród przywiązanych do katolicyzmu Ślązaków? Przyszłe badania archiwalne z pewnością pomogą rozwiązać ten problem.
II
Okoliczności brutalnego usunięcia zakonnic i likwidacji sierocińca szczegółowo opisuje protokół sporządzony w Kuratorium Okręgu Szkolnego Śląskiego według zeznań siostry- kierowniczki Marii Sali w dniu 2 grudnia 1946 r. Akcja likwidacyjna rozpoczęła się 6 listopada 1946 r. ok. godz. 19.00, gdy do domu dziecka przybył wójt Józef Sasuła z kierownikiem szkoły, komendantem posterunku MO i 7 członkami Rady Gminnej. Ponadto obecni byli także przedstawiciele (Łomotowa, Kowalski) Wydziału Społeczno- Politycznego Starostwa Powiatowego w Raciborzu. Siostra kierowniczka była podówczas nieobecna, gdyż wyjechała do Katowic celem odebrania przydziałów i złożenia rozliczeń z pobranych subwencji. Komisja obeszła cały dom, nie wyjaśniając przyczyn swej niespodziewanej wizyty. Siostry wezwały księdza proboszcza, który z ramienia kurii biskupiej sprawował opiekę nad zakładem. Na jego pytanie o cel najścia, wójt Sasuła oznajmił, że „przyszli dlatego, aby wysiedlić siostry Niemki”. Proboszcz stwierdził wtedy, że siostry są Polkami, które pomyślnie przeszły procedurę weryfikacyjną. Wójt powołał się na polecenie wojewody. Zapytano zakonnice, czy „chcą iść do Reichu”. Te odpowiedziały, że nie, ponieważ są Polkami i tutaj mają swoje rodziny. Przystąpiono zatem do fizycznego usuwania sióstr z budynku, co wobec stawianego przez nie oporu zamieniło się w awanturę. Zakonnicom pozostawiono 10 minut na spakowanie rzeczy osobistych i przejście na nocleg do drugiego budynku zajmowanego przez zgromadzenie. Przy przerażonych i płaczących dzieciach, które nie chciały opuścić siostry wychowawczyni, zostały na noc świeckie pracownice. Nazajutrz, 7 listopada 1946 r. cztery zakonnice (bez nieobecnej kierowniczki domu) zostały przewiezione do Raciborza na posterunek milicji, gdzie pozostawały całą dobę. Stamtąd milicjanci przewieźli siostry do obozu dla wysiedlanych Niemców w Głubczycach, gdzie przebywały ok. 3 tygodni.
Dzieci w dniu 7 listopada zostały przewiezione przez wójta do innego domu dziecka prowadzonego przez Kuratorium. Budynek ten jednakże był niewykończony, źle wyposażony i pozbawiony ogrzewania. Łóżka, pościel, bieliznę i odzież ze zlikwidowanego domu dziecka bezprawnie zabrali do nowego domu dziecka pracownicy urzędu gminy. W podobny sposób dokonano zawłaszczenia magazynów, których zawartość także przeniesiono do nowego domu.
Siostra- kierowniczka, powróciwszy z Katowic w dniu 8 listopada rano, nie zastała w Kuźni Raciborskiej ani sióstr, ani dzieci. Pomieszczenia w opuszczonym domu dziecka, z wyjątkiem sypialni dzieci, tzn. magazyny i pokoje zakonnic były zapieczętowane przez Urząd Gminy. Proboszcz skierował siostrę- kierowniczkę do „Caritasu”, który był właścicielem zakładu. Dyrektor lokalnej agendy „Caritasu”, ks. Oberc bez zwłoki udał się od Kuźni Raciborskiej, ale zdążył tylko być świadkiem wynoszenia przez pracowników gminy reszty rzeczy z domu dziecka. Protest „Caritasu” został zignorowany i nie przyniósł żadnego rezultatu, wobec czego w dniu 9 listopada 1946 r. o sprawie zostało poinformowane Kuratorium Okręgu Szkolnego Śląskiego w Katowicach. W tym samym dniu władze gminne kontynuowały opróżnianie magazynów z rzeczy należących do zgromadzenia. Gdy siostra- kierowniczka protestowała przeciwko rabunkowi, została przez urzędnika gminnego (Chrzan) „wyrzucona za drzwi”. Następnie Chrzan wezwał milicję. Przybyły funkcjonariusz nakazał kierowniczce opuścić dom. Ta udała się do starosty. Nie zastała go, a od wicestarosty usłyszała: „Widocznie mają rozkaz, skoro tak postępują”. Niebawem do Kuźni Raciborskiej przyjechała matka generalna sióstr służebniczek z Wrocławia. Uzyskała ona od wójta protokół zawierający oskarżenia pod adresem sióstr. Po zapoznaniu się z jego tekstem siostra- kierowniczka interweniowała w Wydziale Społeczno- Politycznym Urzędu Wojewódzkiego w Katowicach, gdzie złożyła sprostowanie odnośnie zgłoszonych zarzutów. Dokumenty te zostały przesłane do starosty raciborskiego celem wydania przez niego decyzji. Siostra- kierowniczka odwiedziła także wicewojewodę śląsko- dąbrowskiego Arkę Bożka, który osobiście znał rodzinę jednej z aresztowanych sióstr (s. Kobiołka). Arka Bożek w obecności siostry Sali dzwonił do wojewody Aleksandra Zawadzkiego i uzyskał zwolnienie dla aresztowanych zakonnic. Opuściły one obóz 28 listopada 1946 r. z tym jednak zastrzeżeniem, że nie wolno im wrócić do Kuźni Raciborskiej ani na teren powiatu raciborskiego. Siostra- kierowniczka mogła pozostać w Kuźni do momentu zabrania dzieci przez Kuratorium do właściwego domu dziecka, gdzie miały pozostać już na stałe. Trzeba było poza tym dokonać przeglądu rzeczy zabranych zakonnicom, gdyż wojewoda nakazał zwrócić zgromadzeniu przedmioty stanowiące jego własność, a także przedstawić sobie raport o dobrach bezpowrotnie utraconych podczas likwidacji domu dziecka.
Zwolnione z obozu w Głubczycach zakonnice przebywały w tym czasie w Kędzierzynie, oczekując na decyzje władz szkolnych. Do Kuźni Raciborskiej zostały skierowane trzy nowe zakonnice, których zadaniem było uporządkowanie domu zakonnego, który wyglądał „jak po rewizji niemieckiej” i miał być przeznaczony na szpital.
Co do przyczyn bezprawnego wywłaszczenia istnieją znaczne rozbieżności między relacjami sióstr służebniczek a stwierdzeniami zawartymi w protokole spisanym w dniu likwidacji domu dziecka przez „komisję” pod przewodnictwem wójta Józefa Sasuły. Sformułowano tam wobec zakonnic prowadzących dom dziecka następujące zarzuty:
1. Posługiwały się „w mowie potocznej” językiem niemieckim. Także dzieci oddane pod ich opiekę porozumiewały się z wychowawczyniami tylko w tym języku. Jako dowód obciążający podano fakt, iż „dziecko- repatriant Ozorkowska nie znając [wcześniej] języka niemieckiego, po czasowym pobycie nauczyła się dość dobrze po niemiecku mówić”.
2. Siostry nie chciały przez dłuższy czas usunąć napisu niemieckiego umieszczonego na froncie budynku, mimo kilkakrotnych napomnień władz gminnych. Napis usunięto dopiero „wskutek ostatecznego zagrożenia konsekwencjami wynikłymi z [nie]wykonania polecenia”.
3. „W okresie wakacji podczas bytności ob. wójta, […] przedstawicieli Gminnej Rady Narodowej, szkolnictwa, miejscowych władz bezpieczeństwa, stwierdzono, że w zakładzie […] godło państwowe zostało rzucone na ziemię, a na papierach znajdujących się na stołach zauważono odręczne wymalowane swastyki niemieckie”.
4. „Urzędowe pisma przesłane siostrom do sierocińca znajdowały się w koszu na śmieci, podczas gdy urzędowe pisma niemieckie, mające być włączone do właściwych akt znajdowały się oddzielnie pochowane w łóżkach pod poduszkami sióstr”.
5. Mieszkająca przez dłuższy czas w sierocińcu przedszkolanka ob. Helena Morawiec poinformowała kierownika szkoły oraz przedstawiciela GRN, że siostry rozmawiają tylko po niemiecku, „nie używając ani jednego słowa polskiego”. Odwiedzający ich ks. Buchta „posługiwał się [w rozmowie] z nimi wyłącznie językiem niemieckim dając im wskazówki [co do] postępowania na przyszłość”.
W protokole zaznaczono, że „obecna teraz przełożona sierocińca złożyła przed kierownikiem szkoły […] oraz władzami gminnymi i kierownikiem przedszkola [oświadczenie], że siostry […] rozmawiają tylko po niemiecku i modlą się w kaplicy tylko w języku niemieckim, a na skutek upomnienia ich, by używały języka polskiego, wyjechały na nią ze skargą do głównej przełożonej we Wrocławiu, by ją usunąć”. Może to dotyczyć jakiejś bliżej nieznanej różnicy zdań pomiędzy siostrą-kierowniczką M. Salą a jej poprzedniczką w kwestii stosunku do władz lokalnych. Według protokołu poprzednia przełożona sióstr w Kuźni Raciborskiej „wyjechała w nieznanym kierunku” po „wypadku z godłem państwowym”, zaś na jej miejsce władze zakonne skierowały siostrę pochodzącą z okolicy Katowic (siostrę Marię Salę- AS), która wykazując się obywatelską postawą złożyła doniesienie na podległe zakonnice i swą poprzedniczkę. Kolejnym „grzechem” sióstr było uniemożliwienie zarządzonej przez GRN kontroli i nazwanie jej „świństwem, gdyż […] nie uznają żadnej władzy prócz kościelnej.”
W dniu 8 listopada 1946 r. siostra Maria Sala, kierowniczka zlikwidowanego zakładu opiekuńczego w Kuźni Raciborskiej sporządziła i „potwierdziła w miejsce przysięgi własnym podpisem” sprostowanie protokołu spisanego 2 dni wcześniej przez władze lokalne. W dokumencie tym przedstawia swoją wersję wydarzeń. Potwierdzając fakt wysiedlenia w dniu 6 listopada 1946 r. 4 sióstr zakonnych z klasztoru Sióstr Służebniczek NMP, dodaje jednocześnie, że owo wysiedlenie nastąpiło „na skutek fałszywych i zmyślanych zeznań”. Według s. Sali jego podłożem była zemsta osobista wspomnianej już wyżej Heleny Morawiec, która będąc mężatką, zamieszkała w mieszkaniu znajdującym się na terenie sierocińca (a zatem faktycznie w domu zakonnym- AS) wraz ze swoim kochankiem. Gdy siostry zwróciły jej uwagę na niestosowność takiego stanu rzeczy, natychmiast wyprowadziła się z klasztoru, lecz od tego czasu „sprawa zaczęła się toczyć niekorzystnie” dla sióstr.
Wszystkie zakonnice pracujące w sierocińcu w Kuźni Raciborskiej były Polkami, czuły się nimi, pochodziły z polskich rodzin i posługiwały się językiem polskim jako ojczystym. O ich pochodzeniu mogły świadczyć polskie nazwiska (Kobiołka, Lamuzga, Cygan, Łazik). Kiedy przed wysiedleniem proponowano im dobrowolne opuszczenie Polski i wyjazd do Niemiec- stanowczo odmówiły. Nieprawdziwy zatem był zarzut, jakoby siostry posługiwały się wyłącznie językiem niemieckim z intencją manifestowania swojej rzekomej niemieckości, czy wręcz w celu „germanizowania” powierzonych ich opiece dzieci. Czasami natomiast używały języka niemieckiego, aby porozumieć się z dziećmi autochtonów (z powiatu raciborskiego), które nie znały języka polskiego. Miało to miejsce tylko przez pewien czas- dopóki dzieci te nie poznały wystarczająco tajników polszczyzny i miało charakter „dorywczy”.
Jeśli chodzi o niemiecki napis na budynku klasztornym („St. Marienstift”), przełożona sama prosiła wójta o jego usunięcie, ten jednak pozostał bezczynny. Wobec tego zakonnica wynajęła robotnika, który usunął napis. Zagadką dla sióstr była opisana w protokole sprawa leżącego na ziemi polskiego godła i narysowanej na dokumentach swastyki. Przełożona tłumaczyła, że dzieci nigdy nie wychowywano w duchu niemieckim, a same siostry z pewnością nie poniżyły godła państwowego. Tym bardziej, że oprócz niej, żadnej z zakonnic nie było wtenczas w sierocińcu. Siostra Sala zwróciła uwagę na nieścisłości w ustaleniach dokonanych przez władze gminne: raz twierdzono, że kartki ze swastykami leżały na podłodze, kiedy indziej zaś, że na stole. Stwierdziła także, że nieprawdą jest, jakoby jej podwładne mówiły tylko po niemiecku. Używały sporadycznie tego języka, gdy „zabrakło im słów polskich”. W początkowym okresie pobytu w Kuźni Raciborskiej siostry modliły się po niemiecku z powodu braku polskich modlitewników, jednak czyniły to z konieczności, do czasu dostarczenia im książek polskich. Nie był także prawdziwy zarzut wyjazdu poprzedniej przełożonej konwentu w niewiadomym kierunku- dla uniknięcia eskalacji konfliktu z wójtem usunęła się ona do domu zgromadzenia we Wrocławiu. Siostra Sala odparła także zarzut niedopuszczenia i znieważenia wyznaczonej przez GRN komisji kontrolnej. Członkowie tej ostatniej mieli wprawdzie upoważnienie z pieczątką Zarządu Gminy, jednak siostry uznały je za niewystarczające i zażądały upoważnień wystawionych przez kuratorium, inspektorat szkolny, władze wojewódzkie czy wreszcie „Caritas”. Jako, że komisja kontrolna takimi dokumentami nie była w stanie się wylegitymować, nie została wpuszczona na teren domu dziecka.
Należy dodać, że kilka miesięcy wcześniej, 25 sierpnia 1946 r. dom dziecka ss. Służebniczek w Kuźni Raciborskiej kontrolowali urzędnicy Wydziału VI Opieki nad Dzieckiem Kuratorium Okręgu Szkolnego Katowickiego. Głównym celem owej wizytacji było wtedy „zbadanie sprawy znieważenia godła państwowego w przedszkolu, które mieści się w domu dziecka […] w Kuźni Raciborskiej. W związku z tym przesłuchano przełożoną, niewątpliwie Polkę, s. Marię Gertrudę Salę oraz kilkoro dzieci repatriowanych ze Lwowa, a ówcześnie będących wychowankami w/w domu dziecka. Z zeznań tych wynikało, że: 1. znieważenia godła dokonać mógł ktoś spoza klasztoru, 2. siostry zwracają się do siebie i dzieci w języku polskim. Stwierdzono ponad wszelką wątpliwość, że siostry władają językiem polskim. Wobec braku w zeznaniach jakichkolwiek dowodów winy ze strony sióstr, sprawę umorzono w administracyjnym toku postępowania”.
Z powyższego wynika, że jako pretekstu do usunięcia sióstr służebniczek z Kuźni Raciborskiej użyto zarzutów już wcześniej zidentyfikowanych przez kompetentne władze szkolne jako niepotwierdzone.
11 grudnia 1946 r. Kuratorium Okręgi Szkolnego Śląskiego w Katowicach przedstawiło sprawę samowolnej likwidacji domu dziecka „Caritas” w Kuźni Raciborskiej Ministerstwu Oświaty, podkreślając, że „komisja likwidacyjna” działała bez porozumienia z Kuratorem, „co było sprzeczne z obowiązującymi w tym względzie przepisami”. Likwidacja miała bardzo dramatyczny przebieg i „przypominała raczej napad na dom dziecka niż działanie urzędowe”. W dodatku owa komisja zabrała niemal cały inwentarz, przekazując go do organizowanego Gminnego Domu Dziecka w Raciborzu. W tej sprawie u starosty w Raciborzu interweniowała naczelnik Wydziału VI Kuratorium Okręgu Szkolnego Śląskiego. Bardzo ostro wystąpił także ks. dr Kominek, administrator apostolski w Opolu i ks. Oberc, dyrektor „Caritas” z Bytomia. Kuratorium nie akceptowało formy przeprowadzenia likwidacji, nie zgłaszało jednak większych zastrzeżeń wobec podnoszonych przez „wszystkie czynniki” jej przyczyn (rzekoma germanizacja dzieci i stosowanie niewłaściwych metod wychowawczych). Zwracano uwagę, że „autorytet prawa przez to działanie został narażony na szwank, a co za tym idzie, ucierpiał wybitnie interes państwowy i to na Ziemiach Odzyskanych”. Przy tej okazji Oskar Kotula, kurator śląski stwierdził, że „ludność tych ziem zniesie często nawet dotkliwe dla niej działanie- o ile ma ono oparcie w istniejącej normie prawnej”. Prosił ministra oświaty o interwencję w Ministerstwie Administracji Publicznej i w Ministerstwie Bezpieczeństwa Publicznego „w kierunku ukarania – a przynajmniej pouczenia- winnych o szkodliwym ich działaniu”.
Argumentacja ta powtórzona została w piśmie skierowanym przez Biuro Ziem Odzyskanych Ministerstwa Oświaty do Ministerstwa Ziem Odzyskanych. Podobnie jak w piśmie kuratorium, podkreślono bezprawność działania sprawców i „szkodę wyrządzoną interesowi państwa na tym terenie”. Pismo opatrzono uwagą: „bardzo pilne”.
Ministerstwo Ziem Odzyskanych rozpatrując sprawę zażądało wyjaśnień od Starostwa Powiatowego w Raciborzu. Następnie, po zbadaniu sprawy, Departament Inspekcji MZO przesłał odpowiedź starostwa Ministerstwu Oświaty. Stanisław Marchewka, przewodniczący Wydziału Powiatowego i pełniący obowiązki starosty oświadcza, że „likwidacja Domu Dziecka nastąpiła na polecenie Obywatela Wojewody Śląsko- Dąbrowskiego w dniu 4. XI. 1946 r.” W piśmie powtórzone są wszystkie, wcześniej już wielokrotnie wyjaśnione i zdyskredytowane zarzuty przeciwko siostrom. Marchewka twierdził ponadto, że po upływie tygodnia po zlikwidowaniu domu dziecka w Kuźni Raciborskiej „przyszły nowe siostry zakonne z byłą przełożoną siostrą Marią Sala, którym przekazano dom wraz z inwentarzem, który podczas likwidacji został protokolarnie ujęty i przekazany przybyłym siostrom. Siostry odebrały inwentarz bez sprawdzenia, potwierdzając tym samym zgodność ujętych [pozycji]. Z uwagi na powyższe, pretensje Sióstr [z] Domu Dziecka w Kuźni Raciborskiej są bezpodstawne”. Na dokumencie widnieje dopisek: „Po przyjęciu do wiadomości- ad acta”. Sprawa została zakończona.
III
Analiza dokumentów źródłowych w tej sprawie pozwala na sformułowanie kilku wniosków i spostrzeżeń:
- Nie ulega wątpliwości, że działania samozwańczej „komisji likwidacyjnej” były całkowicie sprzeczne z duchem i literą obowiązującego prawa. Jak zauważyło Kuratorium, działania władz gminnych przypominały „napad na dom dziecka”, który musiał w ówczesnych warunkach przywodzić na myśl ponure akty barbarzyństwa hitlerowskiego.
- Wyżej przedstawione akty bezprawia zostały zakwalifikowane zarówno przez Kuratorium Okręgu Szkolnego Śląskiego, jak i przez Ministerstwo Oświaty jako wybitnie sprzeczne z polską racją stanu i narażające na szwank interesy państwowe na tak newralgicznym terenie, jakim były podówczas Ziemie Odzyskane. Akty bezprawia popełniane przez polskie władze na Śląsku powodowały stopniowe odwracanie się ludności autochtonicznej od „takiej Polski i takich Polaków”. Na uwagę zasługuje końcowa konstatacja Kuratorium: „Ludność tych ziem zniesie często nawet dotkliwe dla niej działanie- o ile ma ono oparcie w istniejącej normie prawnej”.
- Władze gminne Kuźni Raciborskiej bezprawnie pozbawiły wolności siostry zakonne i skierowały je do obozu dla przesiedleńców, dopuszczając się wobec nich przemocy fizycznej. Dziwny wydaje się nakaz władz województwa śląskiego, aby zakonnice zwolnione z obozu przejściowego w Głubczycach nie powracały do Kuźni Raciborskiej ani do powiatu raciborskiego. W ten sposób przedstawiciel władzy państwowej (wojewoda) zastosował wobec zakonnic, będących obywatelkami polskimi, karę banicji nieznaną prawu polskiemu od setek lat.
- Zastanawiające jest szybkie przystosowanie się urzędników władzy lokalnej do sowieckiego modelu „praworządności”: na pytanie siostry –kierowniczki, dlaczego milicja wyrzuciła ją z domu zakonnego, wicestarosta raciborski odpowiedział: „Widocznie mają taki rozkaz, skoro tak postępują.”
- Polecenie zlikwidowania domu dziecka „Caritas” prowadzonego przez siostry służebniczki w Kuźni Raciborskiej wydane zostało przez wojewodę śląsko- dąbrowskiego. Powodem podjęcia takiej decyzji miał być „zły wpływ”, jaki zakonnice rzekomo miały na wychowanków. Identycznym argumentem posługiwano się w ciągu następnych dziesięciu lat przy okazji likwidacji innych domów dziecka, burs i internatów prowadzonych przez zakony- był to niejako „motyw dyżurny” wszelkich przejęć, wywłaszczeń i likwidacji placówek opieki nad dzieckiem w okresie stalinowskim. Wydaje się, że dom dziecka w Kuźni Raciborskiej jako jeden z pierwszych „padł ofiarą” rozpoczynającej się właśnie walki komunistów z organizacją „Caritas”. Pierwszymi ofiarami tej walki były właśnie zakonne domy dziecka na Ziemiach Zachodnich.
- Władze w sposób nieskrępowany bezprawnie dysponowały mieniem należącym do „Caritasu”, zupełnie lekceważąc prawo własności tej organizacji do budynku domu dziecka, zawartości magazynów, itp. Skonfiskowano nawet rzeczy będące własnością prywatną sióstr zakonnych .
- Stwierdzenie St. Marchewki, p.o. starosty powiatowego w Raciborzu, że skoro siostry „odebrały inwentarz” rzeczy zagrabionych wcześniej z klasztoru „bez sprawdzenia”, to tym samym wygasają wszelkie ich pretensje do ogółu utraconych przedmiotów nawet w rzeczonym inwentarzu nie ujętych, ma cechy myślenia życzeniowego i jest niewłaściwą interpretacją podstawowych zasad i przepisów prawa.
- Akcja likwidacyjna domu dziecka w Kuźni Raciborskiej została przeprowadzona w atmosferze niezwykle silnej antyniemieckiej histerii, celowo wzniecanej i podtrzymywanej przez władze państwowe, szczególnie na Ziemiach Odzyskanych, w celu przyspieszenia repolonizacji tych terenów. Niszczono wszelkie niemieckie napisy występujące w przestrzeni publicznej, nie cofając się nawet przed barbarzyństwem i profanacją mogił (np. skuwanie inskrypcji na nagrobkach). Intensywnie zwalczano także używanie języka niemieckiego i książek niemieckich, nawet w życiu prywatnym. Był to także okres zmasowanych wysiedleń ludności niemieckiej (i uznanej za niemiecką) z Polski. Do tej właśnie grupy osób władze lokalne chciały zakwalifikować siostry służebniczki z Kuźni Raciborskiej pomimo, iż przeszły one pozytywnie procedurę weryfikacyjną.
Inne tematy w dziale Kultura