Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska
518
BLOG

Fizjoterapia zamiast prochów

Leonarda Bukowska Leonarda Bukowska Zdrowie Obserwuj temat Obserwuj notkę 8

       Jak zabronione o wyborach to można trochę pojęczeć o strzykaniu w kościach. Dobra okazja w końcu, jako że w normalnych czasach znów nie wypada w towarzystwie nudzić, co tam gniecie a co gdzieś indziej boli. I tak wpadłam na pomysł notki - hymnu pochwalnego na cześć fizjoterapeutów i metod nazywanych fizjoterapią. Okazuje się, że mogą naprawdę dokonać cudów i to w przypadkach, gdy człowiek najmniej się tego spodziewa. 

       Właśnie mam okazję po raz kolejny się o tym przekonać po wszystkich wizytach i konsultacjach u mniej lub bardziej utytułowanych specjalistów, najczęściej zresztą tylko rozkładających ręce. O ile powszechnie wiadomo, że metody takie jak masaż, terapia manualna czy kinezyterapia doskonale sprawdzają się przy historiach ortopedycznych, o tyle mało komu przychodzi do głowy, że dobry fizjoterapeuta może świetnie pomóc przy chorobach układu oddechowego. A działa naprawdę rewelacyjnie, bo już byłam bliska zwątpienia. Niby lepiej, niby wszystko w porządku - ale ciągle coś nie tak. Przejdzie się człowiek kawałek - i zadyszka. Odetchnie głębiej - zaraz coś kłuje. Popracuje trochę fizycznie - i trach zaraz coś boli. Po prostu zgroza i ma się wszystkiego dosyć a chciałoby się jeszcze to czy tamto w życiu zrobić (w różnych zwykłych sprawach, także i poza gonieniem władzy, bo o tym dziś nie wolno).

      I tak po przestrachu ostatnich miesięcy, kiedy to grzecznie latałam na wszystkie kontrole i chcąc - nie chcąc przesiadywałam po tych przychodniach, gabinetach i podobnych zgrozach (przed tą ponurą historią nie byłam przez 5 lat u lekarza), w końcu stwierdziłam, że dosyć tego. Cudownie, że mnie z tego świństwa odratowali - tu żadna medycyna naturalna dalej by nie pomogła - ale jak zwykle kiedy już człowieka odratują, to dalej tylko rozkładają ręce. Mniej więcej wygląda to tak, że przywrócą szczęśliwie do żywych (bo było dość źle) ale potem trochę ciężko się pośród tych normalnych żywych poruszać. Bezsilność kompletna. I tak mając już wszystkiego dosyć poleciałam do znanego mi z dawnych czasów fizjoterapeuty, byłego sportowca wyczynowego, który teraz dla odmiany sportowców naprawia. Zresztą nie wiedząc zupełnie, co będzie dalej i czy przypadkiem też nie rozłoży bezradnie rąk.

      Zapalenie opłucnej? To mięśnie takie i takie (tu posypały się jakieś nazwy, z których sporą część sama po raz pierwszy słyszałam), nie ma problemu, spróbujemy. Bolą zabiegi jak czort, bo to nie ma nic wspólnego z głaskaniem rozpieszczonych paniuś w spa. S.  (znajomy fizjoterapeuta) tłumaczy mi po kolei pod jakie gnaty się wdziera i do jakich grup mięśni się dostaje a ja się muszę czasami powstrzymywać od wycia. Trochę koordynacji tego wałkowania z oddychaniem (też nieprzyjemne, bolesne i trudne) i do tego zwykłe ćwiczenia na oddychanie. No i rewelacja - po dwóch razach oddychanie jest normalne a ból przy większości ruchów zniknął.

       A ja się zastanawiam, czy nie można tak z ludźmi od razu? Okazuje się, że większość lekarzy (nawet tzw.specjalistów) nie bardzo ma pojęcie, że w ten sposób można pacjentom pomóc - gdy im opowiadam sami robią wrażenie kompletnie zdziwionych i - za przeproszeniem - rozdziawiają buzie. Owszem, przy problemach z dyskiem czy podobnych - wiedzą. Ale przy schorzeniach dróg oddechowych najwyraźniej sprawa ich przerasta - tu trzebaby było ruszyć głową i pomyśleć trochę niekonwencjonalnie. Zamiast tego przepisuje się pacjentom tony jakiegoś świństwa (nie mówię tu oczywiście o koniecznych lekach ratujących życie), które to świństwo po pewnym czasie powoduje kolejne choroby. A na te kolejne choroby znów tona świństwa - i tak w kółko, firmy farmaceutyczne zacierają zapewne ręce i liczą kasę.

       Niestety metody niefarmakologiczne traktowane są obecnie zupełnie po macoszemu. Z jednej strony przez lekarzy a z drugiej przez wszystkie NFZty i inne pijawki, skądinąd nieżałujące zupełnie pieniędzy na płace dla prezesów (tudzież ich panienek) czy poodstrzelane gabinety ale niezbyt chętne do finansowania pacjentom skutecznej pomocy z repertuaru medycyny naturalnej. Przypominam sobie, jak wiele lat temu miałam problemy z atakami astmy i zapytałam pewną poleconą lekarkę, autorytet w dziedzinie pulmonologii, czy to da się w jakiś sposób leczyć klimatycznie i gdzie najlepiej udać się do sanatorium z czymś podobnym. Krynica? Szczawnica może?. "Nieeeee, tego dziś już się nie leczy w sanatoriach, dzisiaj to mamy na takie schorzenia świetne leki". Podziękowałam pani doktor i więcej się u niej nie pojawiłam a z tych cholernych ataków wyleczyła mnie w końcu także fizjoterapeutka z kliniki w Konstancinie (do której biegałam z zupełnie innego powodu). Obejrzała sobie wtedy odcinek piersiowy kręgosłupa i stwierdziła dość szybko że jest po prostu jakiś problem z kręgami - no i przygniotła w odpowiednim miejscu aż coś łupnęło. Potem przez kilka godzin było mi trochę niewyraźnie ale od tego czasu ataki odeszły i przez wiele lat nie pojawiły się. Ja zaś szczęśliwa odstawiłam wszystkie wziewne trucizny i więcej po nie nie musiałam sięgać.

     Nie tak dawno temu opowiadała mi koleżanka cierpiąca na bóle kręgosłupa, że lekarze z przychodni odmówili jej fizjoterapii za to przymuszali ją do operacji, o stosach różnych środków farmakologicznych nie wspominając (dosłownie przymuszali - w przeciwnym razie sugerowali odmowę współpracy). Bo na jedno nie ma, na inne natomiast - w efekcie dużo droższe a nie wiadomo czy skuteczniejsze - jest. W końcu kobieta chodziła prywatnie - za krocie oczywiście - i jej stan całkiem się poprawił bez operacji, tyle że za własne pieniądze. Podobnych przypadków znam kilka, także z rodziny. Jakieś nierealne terminy, ogólna niechęć do metod fizjoterapeutycznych (które przecież w efekcie - uwzględniając działania uboczne tych wszystkich prochów a i w końcu niemałe ceny - wcale droższe nie są) a często po prostu kompletna niewiedza tych, którzy wiedzieć powinni.

       Czy są jakieś szanse, żeby z tym było lepiej? Nie za bardzo. Bezmyślność, niegospodarność i brak długofalowego planowania i oczywiście różnego rodzaju mafijne czy półmafijne interesy robią swoje. A nam pozostaje albo podporządkować się oficjalnej dyscyplinie zdrowotnej i łykać te prochy (a potem kolejne prochy niwelujące skutki tych poprzednich) albo - tym zbuntowanym - płacić za zdrowie słono z własnej kieszeni (mimo teoretycznego ubezpieczenia i wysokich składek).

        

Obserwuję z dużym niepokojem i opisuję Polskę posmoleńską. Poza tym zdarza mi się czasami opisywać inne sprawy.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (8)

Inne tematy w dziale Rozmaitości