letni letni
199
BLOG

Kartka na ćwierć kilo łoju

letni letni Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

image

Na początku lat 80-tych kryzys gospodarczy był dotkliwie odczuwalny. Rzeczywiście w pewnym momencie w sklepach nie było nic oprócz octu i musztardy. Wprowadzenie kartek stało się koniecznością. Reglamentacja objęła na początku cukier – jeszcze w 1976 roku – potem mięso, buty, alkohol, papierosy, benzynę… Kartkowe apogeum przypadło chyba na lata 1981-2, potem powoli uwalniano sprzedaż kolejnych produktów. Ostatnie kartki – na mięso – zniesiono w połowie 1989 roku.

* * *

Pan Jan – tak go nazwę, bo nie wiem jak się naprawdę nazywał. Mówiono o nim, że był bardzo mądry, skończył studia, pracował przez jakiś czas na odpowiedzialnym stanowisku, ale w pewnym momencie „coś zepsuło mu się w głowie”. Choroba umysłowa nie była na tyle silna, żeby zamknąć go na stałe w jakimś szpitalu psychiatrycznym czy ośrodku opieki. Pan Jan jakoś radził sobie w życiu – potrafił zrobić zakupy, ugotować obiad, mył się i ubierał w czyste ubrania. Chodził po mieście charakterystycznym powolnym krokiem. Żył samotnie: żona go opuściła, a dorosłe dzieci poukładały sobie życie gdzie indziej.

Przychodziły jednak dni, że jego stan się pogarszał. Zaniedbany i brudny grzebał całymi dniami po śmietnikach. Czasami długo to trwało, zanim w końcu któryś z sąsiadów informował o tym jego dzieci. Wtedy jedno z nich przyjeżdżało i doprowadzało pana Jana i jego mieszkanie do porządku. Po jakimś czasie poprawiało mu się na tyle, że znów zakładał czyste ubrania i znów po jedzenie, zamiast do śmietnika, udawał się do sklepu.

* * *

Pani Janka – też nie pamiętam jej imienia i nazwiska, więc niech zostanie Janką – pracowała w sklepie mięsnym. Mówiono o niej „prawdziwa handlara”. Zaokrąglanie w górę wagi sprzedawanych artykułów miała we krwi. Podobnie zresztą zaokrąglała obliczoną przez siebie należność. Pół żartem pół serio mówiono, że zawsze musi oszukać na swoją korzyść, choćby o dwadzieścia groszy. Inaczej „nie potrafi”.

Tutaj, dla młodszych czytelników, przydałby się krótki opis jak wyliczano kwotę do zapłaty: Obliczeń dokonywało się długopisem na papierze, w który potem pakowano mięso. Sprzedawca osobno przemnażał wagę porcji przez cenę jednego kilograma dla każdego rodzaju asortymentu. Potem dopisywał wynik do słupka, by na koniec zsumować należną kwotę. I robił to szybko, prawie zawsze szybciej od klienta. Z kronikarskiego obowiązku wspomnę jeszcze, że nie spotkałem w tamtych latach nikogo, komu przeszkadzałoby, że sprzedawca przyjmuje pieniądze tymi samymi gołymi rękami, którymi kroi i dotyka mięsa. Ale taki był wtedy zwyczaj.

Wprowadzenie kartek dało pani Jance nowe możliwości. Odważone mięso trzeba było dopasować do kartek. A przecież nie można było odciąć sobie 46 dkg, bo akurat taki kawałek został położony na szalce wagi. Co prawda pomysłodawca kartek zaproponował w miarę wygodne poporcjowanie wydrukowanych wartości. W dodatku zakupy robiło się zwykle z kartkami wszystkich członków rodziny, więc coś tam zawsze z kilku kartoników dawało się dopasować. Niemniej, sprytny sprzedawca umiał tak kombinować, by „na papierze” wykroić więcej, niż rzeczywiście zostało sprzedane. Taka była właśnie pani Janka. Prawdziwa handlara.

* * *

Ludzie stojący w ogonku nie byli ani bardziej, ani mniej hałaśliwi niż zwykle. Pani Janka prowadziła swoje negocjacje: „Wycięłam tyle a tyle wołowiny i mi brakuje na kartce, dokroję z mięsa, dobrze?”. Kolejni klienci wychodzili z zakupami. Kolejka nie mieściła się w sklepie.

Tego dnia pan Jan również odstał swoje. Chciał kupić wołowinę z kością. Podał kartkę tym swoim powolnym ruchem. Pani Janka odcięła porcję, w której łoju było o wiele więcej niż kości i mięsa razem wziętych. W jakiś sposób można było ją nawet zrozumieć – komuś ten łój musiała sprzedać, a przecież nikt nie dałby sobie go wcisnąć. A może nie musiała? Przecież najwyżej by zostało…  Odcięła kawałek kartki, oddała resztę, zawinęła odważony kawał w papier i położyła go na ladzie, by pan Jan go sobie wziął.

Nie awanturował się, bo chyba nie umiał. Rozwinął tylko papier i dziwnie smutnym wzrokiem patrzył się, to na ochłap jaki dostał, to na sprzedawczynię. Stał, pokazując swój zakup ludziom w sklepie. Ale Pani Janka nie spoglądała już na niego. Obsługiwała kolejnych klientów, którzy kupowali, pakowali mięso do siatek i wychodzili, omijając stojącego obok pana Jana. W końcu zawinął pakunek i powoli wyszedł ze sklepu, kierując się do domu.

Wydawało się, że idzie wolniej niż zwykle.

letni
O mnie letni

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura