La citta di Napoli!
Włoch wypowiadający te słowa, robi to jak nikt inny. Włoska namiętność połączona z tak wielkim przeświadczeniem o swojej racji - niebywałe! Każdy uwierzy Włochowi, że Neapol to jedyne miasto w Europie, gdzie dzieją się rzeczy dziwne a wręcz przedziwne.
Rok temu, na moich lekcjach angielskiego, dużo rozmawiałam z moim lektorem o podróżach. Temat rzeka, wspólna pasja. Ja, żółtodziób, chciałam się jak najwięcej dowiedzieć o Włoszech. O słynnym Bucie, o Itallii, o włoskim szaleństwie.
"Gdy szedłem pieszo, z plecakiem, 20 km od Neapolu, Włosi pytani o Neapol mówili mi: Niech Pan tam lepiej nie idzie! Niech Pan zawraca!"
Moja ciekawość zwiększyła się o jakies tysiąc razy. No tak. Fajnie posłuch
ać.. Europa, mafia, przekręty, prostytucja...Ciemna strona kraju pizzy i spaghetti.
***
Wrześniowy wieczór. Telefon od Luki : "Dorota, tylko prosze, nie spóźnij się na samolot! Wylatujecie o 12:00" Tak tak, Luca! nie masz się o co martwić!
godz: 10:02
O nie! Budzę się samoistnie, przerażona, rozbiegany wzrok: Spakować, zadzwonić do M., ruszyć tyłek!! Niestety moje wczorajsze pożegnane sprawiło ze zapomniałam nastawić budzika. Całe szczęście lotnisko blisko. Przed południem jednak, sytuacja wygląda nieco inaczej. Najważniejsze ze zdazylysmy na airbusa linii Alitalia. Rejs Warszawa-Rzym. Rzym-Neapol.
Lot do Rzymu minął spokojnie. W Rzymie miałyśmy 2h. Doro wymyśliła - miasto! Po usłyszeniu kwoty 100 euro, zrezygnowałysmy z przejazdzki do centrum. Usnelysmy na trawie przy lotnisku.
Gdy stałyśmy do odprawy, Magda zauwazyla, ze Wloch stojacy obok mnie, natarczywie gapi sie na moj dowod. Jestem ślepa, więc nie zauważyłam. Samolot mały. Wchodziło się "w tyłek" samolotu, albo na samym początku. Miałysmy siedzenia 2A, 2B.
"Doris, chodż tyłem!! Proszę!! Muszę do zobaczyć - jest taki piekny!!"I tak przeciskałysmy sie od końca, w waskim samolocie, tylko po to, by Magda uśmiechnela się do lalusiowatego blondyna. Gdy już siedziałysmy w samolocie, okazalo sie ze obok siedzi mój obserwator z lotniska. Chciał zrobic zdjecie moim aparatem, ponieważ mam świra na punkcie zdjęc nieba, a on miał lepszy widok. Odmowilam. W autobusie jednak, zagadał do nas. Ugo ma milion pińćset firm, przylatywał własnie z Moskwy a ja przypiominalam mu jego znajomą Ukrainkę, ktora miała przylecieć dzisiaj do Włoch. Ehe. Ugo zaproponował podwózkę na dworzec. I tak po raz pierwszy ujrzałam Neapol, zza szyby taksówki, siedząc między powalająco przystojnym Ugo a Magdą. Gdy się dowiedział, ze mowimy po rosyjsku, zadzwonił, do swojej znajomej Ukrainki i dał mi słuchawkę. Ja spytałam się jej, czy Ugo to dobry człowiek, bo kompletnie go nie znając, wsiadłyśmy z nim do taryfy. Nasza głupota nie znała granic. Ale wyszlysmy na plus!!
Neapol po raz drugi. Był deszczowy. Wysiadłyśmy z autobusu i od razu podlecieli do nas Murzyni z badziewnymi parasolkami za 4 eurosy. Pokupowali. Nam było szkoda pieniędzy, przeca z cukru nie jesteśmy. Pizza. Niesamowita. Mała włoska restauracyjka, wąska uliczka, akordeon. Klimat nie z tej ziemi. W okół pełno wiszących sznurkow z zawieszonymi flagami Italii. Wlosi od razu naliczają eurosy za obsługę i serwetki. Za pierwszym razem bylam oburzona i schowalam je potem do torby. A co! Smak pizzy jest nie do opisania. Potrafię go sobie przypomnieć, ale nie opisać. Nie chodzę do "włoskich" polskich pizzerii, bo nie ma po co. Okulary Carrera. Kupiłam. Od Murzyna. I tak spoglądam na świat przez różowe okulary. Kupiłam jeszcze igłę w aptece, na moją drzazge w palcu. Pager kupił. Do dziś noszę ją w torbie, w razie gdyby coś.
Neapol po raz trzeci. Wyjechałyśmy z Vietri z samego rana. Targałysmy nasze wielkie walizy przez milion schodów - włosi nie są szarmanccy. Za grosz!! Nie to co Polak, ktory wniósłby kobietę na rękach! Dojechałyśmy. I co dalej? Samolot jutro rano. Zostało nam razem, we dwojkę, 70 euro. Marnie. Poprzedniego dnia szperałysmy po pokojach (siostrzyczki nie zdążyły ich posprzatac) i znalazłysmy małe maselko (na poranne sniadanie), 20 eurocentow i parasolkę od Murzyna. Tak tez przygotowane, zaczęłysmy nasza samodzielna, jednodniową przygodę z Napoli. Z Dworca Garibaldiego złapałyśmy Alibusa na lotnisko. Cztery euro!! Pięc minut jazdy. Z bólem serca wysiadlysmy i zostawilysmy bagaże. Kolejne eurosy. Na pierwszym miejskim przystanku, przysiadłam sobie na ściance, gdyż szyba była juz dawno wybita (wnioskuję po tym, ze nie było ani jednego kawalka szkła). Bezzębna kobieta zaczęła mówić mi cos po włosku. Zrozumiałam, ze mam schowac torebkę i zdąć łancuszki i pierscionki. Wsiadłyśmy. Zajcem. Szkoda kaski. Jakby co, plan uzgodniony - nie wiemy co sie dzieje, nie znamy języka. Pół dnia łaziłysmy, skakalysmy, cieszyłysmy się wrzesniowym włoskim słońcem, wolnością, smiałysmy sie do rozpuku z Wlochów-Amantów. Wszystko było tak kolorowe, jak nigdy dotąd. Wszystko daleko. Wszystko, co zostawiłysmy w Polsce nie obchodziło nas w najmniejszym stopniu. Zmęczone, usiadłyśmy na ławce. Położyłam głowę na Magdy kolanach. Błogość.
"Dziewczyny! Mogę?" - Przyszedł starszy Pan. Właściciel sklepu nieopodal. Byly żołnierz US NAVY. Neapolitanczyk od urodzenia. Dowiedział się skąd jesteśmy, kiedy wracamy i ze nie mamy pieniędzy. Nie wygrałysmy z nim - poszedł do sklepu i kupił nam kanapki z mozarellą i dwie puszki Coli.
"U nas w Polsce, nikt by nie pomógl dziewczynom siedzącym na ławce, bez pieniedzy, bez jedzenia, bez niczego. Nikt by nam nie kupił obiadu!"
"Mam fabrykę butówi i gdy wysyłam je do Warszawe zapłacą w ciągu 3 miesiący, pieniędzy nie widze przez kolejne pół roku" Hehe. Potem dołączył do nas "funfel" dziadka, cały w tatuazach, glanach i kolczykach. Aaaa! Zwykły czlowiek, gdyby się natknął na niego na ulicy, skręcił by w drugą stronę. Dziadek wytłumaczył, ze potrzebuje taklich ludzi, ale gdyby był zły to by nas z nim nie poznał. Siedzielismy tak i rozprawialismy około godziny. Na naszym informatorze regionu CAMPANIA napisali nam ktorymi autobusami dojedziemy w jakie miesce.
Idziemy. Moje buty "rzymki" brudne i troszkę naderwane. O stopach nie wspomnę. Wstem zatrzymuję się białe seicento. Japończyk, kaleczącym angielskim zaczyna nas o cos prosić. O zdjęcia stóp! No nie! Ale patrzymy na tył samochodu...fotelik dla dziecka. Hmmm. Nie dziękujemy. A on pokazuje, ze tu nie moze stac i ze zatrzyma sie dalej. idziemy dalej. Faktycznie się zatrzymał. Woła. Niepewnie usiadłam półdupkiem na przednim siedzeniu, druga noga na chodniku. Zrobił zdjęcia moich stóp swoim marnym telefonem, z jeszcze marniejszym aparatem. Wziął mejla. Podziekował i Pojechał. WTF?
I znowu miałyśmy kolejny powód do smiania się. Tym razem w porcie, gdy patrzyłyśmy sie w wodę a ja powiedzialam, ze wyczytałam na pierwszej stronie książki "Gomorra" o martwych Chińczykach, którzy tu gdzieś pływają. Zachodziło słońce. Rozkazalam wracac. "Gdy tylko sie sciemni, wracajcie do domu i nie wychodzcie do rana". Mak, pare zdjęc, i do autobusu. Kupilam bilet. Zeby nie było juz problemów, bo wiecej niz dwa tygodnie we Włoszech to stanowczo za długo. Noc na lotnisku przebiegła dosyć spokojnie. Byla nas trójka. Najpierw tylko ja i Magda, ale gdy przebudziłam sie na chwile, usłyszalam ze Magda z kims dyskutuje. Rano dowiedzialam sie, z jakich Wloch namawial ja na spacer po miescie haha.
O godz 5 nad ranem, ciągnac bagaze przez krótki odcinek "Przechowalnia (namiot) - Lotnisko " zatrzymał się samochód. Podniosłam z trudem jedną powiekę a tam Włoch otwiera szybę i przesyła buziaka.
DO POLSKI, ALE JUŻI!!
Inne tematy w dziale Rozmaitości