Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
2556
BLOG

Reparacje dla gawiedzi

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka historyczna Obserwuj temat Obserwuj notkę 102
Jarosław Kaczyński, wyciągając temat „reparacji” od Niemiec, po raz kolejny mydli gawiedzi oczy. Sam doskonale wie, że niczego od Berlina nie uzyskamy, chyba że w drodze dwustronnych uzgodnień.

Są w polityce pewne żelazne tematy, które zawsze wracają, szczególnie w momentach, kiedy pojawiają się realne problemy albo wtedy, gdy trzeba rozgrzać elektorat przed wyborami. To na przykład sprawa aborcji czy sądownictwa. Natomiast po stronie PiS to temat Niemiec, a w szczególności reparacji.
Kwestia reparacji – z użyciem tego słowa lub ujmowanych jakoś dookoła, jako „rozliczenie się” czy „zadośćuczynienie za zbrodnie” – była przypominana niezliczoną liczbę razy, ale z przerwami. Czasem temat cichł, by potem znów się pojawić w rytm politycznego zapotrzebowania. Poseł Arkadiusz Mularczyk, który na reparacjach zbudował dużą część swojej politycznej kariery, od lat przygotowuje raport o polskich stratach wojennych i od lat raport jest już prawie gotowy, już już ma się ukazać, wprowadzane są właśnie ostatnie szlify. Te jego starania są najlepszą praktyczną ilustracją powiedzenia, że nie chodzi o to, by złapać króliczka, ale by go gonić.
Jarosław Kaczyński wrócił do walenia w Berlin i do kwestii reparacji podczas konwencji PiS w Sochaczewie, choć nie powiedział wprost, że właśnie o reparacje chodzi. Wspomniał natomiast, że Niemcy zaczęli się zbroić i nie wiadomo, zdaniem pana prezesa, czy zbroją się przeciwko Rosji „czy przeciw nam” (ha ha ha). Do tego udają „mocarstwo moralne” – a przecież wiadomo, dodaję to już od siebie, że mocarstwo moralne może być tylko jedno i to my nim jesteśmy: nikt nie zrobił tak wiele dla Ukrainy z pominięciem własnego interesu i tym samym nie odniósł tak gigantycznego moralnego zwycięstwa, zarazem ponosząc bardzo realne szkody, jak Polska.
Wreszcie rzekł Naczelnik: „Ten moment, w którym trzeba z pewnymi postulatami wystąpić, ten właściwy moment chyba się zbliża, że trzeba rąbnąć pięścią w stół”. Wspaniale. Tu trzeba przypomnieć starą i mądrą zasadę polityczną: kto wali pięścią w stół, nie mając żadnych faktycznych atutów i środków nacisku, ten nie tylko naraża się na śmieszność, ale też faktycznie działa przeciwko interesowi państwa, które reprezentuje. Inni aktorzy nabierają bowiem przekonania, w kontekście kolejnych starć czy konfliktów, że z krajem walącym wciąż pięścią w stół, ale nie posiadającym żadnych metod realizacji swoich postulatów, nie trzeba się liczyć. To się zresztą na wielu polach potwierdza, by przywołać przede wszystkim relacje z UE, w tym w kontekście polityki klimatycznej.
Opowieść o reparacjach od Niemiec, spreparowana na użytek własnego elektoratu – i to w dodatku jego twardej części, bo ta bardziej miękka może już na to nie reagować – to bajka o żelaznym wilku, powtarzana najprawdopodobniej całkowicie cynicznie. Trzeba by bowiem być kompletnym ignorantem, żeby wierzyć, że jest to plan w jakimkolwiek stopniu realny.
Na temat reparacji napisałem wiele tekstów. Ostatnio w kontekście powołania Instytutu Strat Wojennych, o którego aktywności nie słychać od momentu jego powstania nic. Każdy zainteresowany znajdzie tam rozbudowaną argumentację, włącznie z przywołaniem opinii najlepszych znawców tematu, którzy zgłębiali go wielokrotnie – w tym analiz prof. Stanisława Żerki z Instytutu Zachodniego, który napisał na ten temat odrębną broszurę.
Najważniejsze wnioski i spostrzeżenia da się zawrzeć w kilku punktach.
Po pierwsze – nie da się odrzucić jednej decyzji polskiego rządu, tej z 1953 r. o zrzeczeniu się reparacji, skoro III RP uznała się za prawnego kontynuatora PRL. Tu nie ma cherry picking, takie przejęcie prawnego dziedzictwa odbywa się ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Po drugie – nie istnieje żadne międzynarodowe gremium, które mogłoby nam reparacje przyznać. Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze także nie jest tu właściwy, ponieważ po upadku PRL sami – zgodnie z jego statutem – wyłączyliśmy z jego właściwości sprawy dotyczące Polski sprzed 1989 r.
Po trzecie – jedyną metodą uzyskania od Niemiec jakichkolwiek świadczeń jest dwustronne porozumienie w tej sprawie z Berlinem. Trudno sobie wyobrazić, żeby bazą do takiego porozumienia mogły być pomruki, generowane przez Jarosława Kaczyńskiego na wiecach wyborczych. To jedynie mamienie gawiedzi.
Jak już dawno temu pisałem: gdyby polski rząd serio zamierzał postawić w polsko-niemieckich relacjach kwestię jakiejś formy odszkodowania za II wojnę światową i faktycznie pragnął uzyskać jakieś pieniądze (a z etycznego punktu widzenia mamy podstawę, by stawiać takie żądania), podszedłby do sprawy całkiem inaczej. Przede wszystkim nie powierzano by jej posłowi Mularczykowi. Dawno temu powołano by instytucję, opartą na ekspertach z dziedziny prawa międzynarodowego, historii sztuki, rzeczoznawcach i historykach, oddzieloną od politycznego nacisku, która również już dawno temu miałaby przygotowany obszerny raport nie tylko o samych stratach, ale także o sposobach, w jakie można by do problemu podejść na gruncie obowiązującego prawa. Mając taki dokument w ręku, można by podjąć z Berlinem rozmowy na ten temat, ale przecież bez złudzeń, że im gorsze wzajemne relacje, tym chętniej Niemcy będą o tym rozmawiać. To wszystko powinno było nastąpić już kilka lat temu, do końca pierwszej kadencji PiS.
Można by powiedzieć, że sprawa niemieckich szkód wyrządzonych w Polsce w czasie II wojny światowej jest dobrym sposobem naciskania na Berlin w innych kwestiach. Może by i tak było, gdybyśmy dysponowali jakimś konkretem, a nie jedynie połajankami Naczelnika i posła Mularczyka. Co do perspektyw i skuteczności polskich nacisków na Niemcy, najlepiej chyba pokazuje to historia z nieszczęsnymi czołgami Leopard, które mieliśmy pozyskać w zamian za T-72 oddane Ukrainie, ale nie pozyskaliśmy, najwyraźniej nie mając nic twardego na piśmie, a teraz polscy politycy wypłakują swoje żale w zagranicznych telewizjach. To, prawdę powiedziawszy, zwyczajnie żenujące.

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka