Źródło: Facebook
Źródło: Facebook
Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
1207
BLOG

Powyborcze PTSD uśmiechniętej Polski

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Wybory Obserwuj temat Obserwuj notkę 31
Wyborcy „uśmiechniętej Polski” i pana Trzaskowskiego uznają się za wybitnie oświeconych i racjonalnych, tymczasem po wyborach prezydenckich - nie umiejąc pogodzić się z ich wynikiem - uciekli ku najbardziej szalonym teoriom spiskowym.

Spora grupa wyborców pana Trzaskowskiego, a może bardziej ogólnie – wyborców obecnej władzy ewidentnie przeżywa coś w rodzaju powyborczego PTSD. Przypomnę – Post-Traumatic Stress Disorder to poważna dolegliwość, która jest następstwem dramatycznych przeżyć, w tym będących udziałem żołnierzy, policjantów, funkcjonariuszy służb, ale też zwykłych ludzi, w życiu których doszło do traumatyzującego wydarzenia: wypadku, bycia świadkiem gwałtownej śmierci itp. Wśród klinicznych objawów PTSD są takie jak obsesyjnie powracający obraz tragicznego zdarzenia, nieustający niepokój, koszmary senne oraz obsesyjne myślenie o sytuacji, która spowodowała PTSD.

Czytając kolejne wpisy nie tylko kibiców KO i pana Trzaskowskiego, ale też niektórych polityków jego ugrupowania, można dojść do wniosku, że wynik wyborów był dla nich naprawdę wydarzeniem głęboko traumatycznym. Jest to poniekąd zabawne odwrócenie ról. W 2014 r., gdy po raz ostatni mieliśmy do czynienia z poważniejszymi wątpliwościami dotyczącymi przebiegu wyborów (wówczas samorządowych), obecna koalicja i jej zwolennicy kpili na potęgę z „teorii spiskowych”, jakie wtedy mieli kolportować członkowie Ruchu Kontroli Wyborów. Przypominam, że mówimy o czasie, gdy od dziewięciu lat rządziła Platforma Obywatelska i jej koalicjant, a od czterech w Pałacu Prezydenckim zasiadał pan Bronisław Komorowski, a zatem – czysto teoretycznie – władza miała wszystkie narzędzia kontrolowania wyborów w ręku. W takiej sytuacji w teorii miałaby w ręku instrumenty, pozwalające naginać wynik. Skoro nagle rezultat PSL w wyborach do sejmików okazał się absurdalnie dobry, były podstawy do snucia podejrzeń, że coś jest nie tak.

W 2014 r. podejrzenia się jednak nie potwierdziły. Nie znaleziono twardej podstawy do podważenia wyniku, nie dostarczyli go kojarzeni z ówczesną opozycją obserwatorzy, mimo że początkowo zapowiadali, że takie dowody posiadają. Wyjaśnieniem rezultatu PSL okazało się to, że Polskie Stronnictwo Ludowe było pierwsze w grubej książeczce komitetów wyborczych do sejmików wojewódzkich. Ta sytuacja zaowocowała zmianą układu kart do głosowania.

Dzisiaj jest zupełnie inaczej. Pełną kontrolę nad aparatem państwa – poza stanowiskiem prezydenta, które dla organizacji wyborów nie ma żadnego znaczenia – sprawuje koalicja KO, Trzeciej Drogi (chyba już byłej…) i Nowej Lewicy. To ona ma w ręku i większość w PKW, i tym samym Krajowe Biuro Wyborcze, służby, prokuraturę i wojewodów. Gdyby jakąś siłę polityczną podejrzewać o skręcenie wyborów, to nie PiS, ale właśnie KO. Gdyby zaś uznać serio, że wybory zostały masowo sfałszowane przez PiS, byłby to prawdopodobnie jedyny taki wypadek w historii współczesnej Europy, gdy opozycja byłaby w stanie dokonać masowego wyborczego fałszerstwa. Co więcej, byłoby to potężne oskarżenie pod adresem rządzących jako nieumiejących zapewnić bezpieczeństwa i rzetelności procesu wyborczego.

W masowym głosie niezgody na wynik wyborów, który rozbrzmiewa ze strony zwolenników obozu władzy, znać syndrom wyparcia – nie może być przecież tak, że wyborów nie wygrywa „obiektywnie najlepszy” kandydat. W tym tonie wypowiadają się nie tylko ludzie, których zdolności intelektualne nie muszą być największe, ale dokładnie tak wypowiedział się również w dyskusji przy okazji wręczenia Nagrody Króla Eryka Pomorskiego Adam Michnik. Dożywotni redaktor naczelny „Gazety Wyborczej” – osoba z bądź co bądź, jak można by sądzić, mocnym aparatem analitycznym, oznajmił, że – uwaga, zaskoczenie – Polacy nie dorośli do demokracji, skoro nie wybrali kandydata, który w porównaniu ze swoim rywalem mówił „jak skrzyżowanie Alberta Einsteina z Platonem”. Mówił „same mądre rzeczy”. „Teraz od nas zależy” – perorował pan Michnik – „czy potrafimy wytłumaczyć [tym, którzy ulegli populizmowi], że zrobili źle”.

Nie odkryję Ameryki wskazując, że naturalną konsekwencją polaryzacji, a ściślej – prezentowania sporu politycznego jako ostatecznej walki dobra ze złem, a więc widzenia go w kategoriach eschatologicznych – jest odmowa uznania wyniku wyścigu wyborczego, jeśli nie odpowiada on preferencjom danej grupy. W takiej sytuacji jawi się on bowiem nie jako zwykła przegrana wyborcza, ale jako tragedia o biblijnych rozmiarach. Zresztą tego typu widzenie pojawia się po obu stronach sporu, ale też trzeba przyznać, że nie istnieje tu w ostatnim czasie pełna symetria. Niekorzystny dla PiS wynik wyborów został przez tę partię uznany, a jej zwolennicy nie wpadli – jak się wydaje – z tego powodu w skrajną traumę czy frustrację, choć szczęśliwi oczywiście także nie byli. Po raz kolejny okazuje się zatem, że największy problem z demokracją ma ta strona, która sama prezentuje się jako „demokratyczna”.

Szczególnie zabawny wydaje się ton tego, co napływa do Sądu Najwyższego jako „protesty wyborcze”, a co w istocie żadnymi protestami wyborczymi nie jest, a jedynie litanią żalów, że wybory poszły nie po myśli uśmiechniętych. Jest to zresztą swoiste świadectwo niedowładów intelektualnych tej akurat grupy, która uznaje się sama za szczególnie oświeconą, wykształconą i świadomą. Jej członkowie natomiast, ulegając podszeptom animatora całej czeredy, pana posła Romana Giertycha, wyobrażają sobie najwyraźniej, że z protestami do Sądu Najwyższego jest tak, jak kiedyś sądzono, że jest ze zgłoszeniami na Facebooku (co zresztą także nie było prawdą): im więcej, tym skuteczniej. Otóż nie, tak to nie działa. Nawet 5 tysięcy bezzasadnych protestów niczego nie zmieni, podczas gdy zmienić coś może jeden protest zasadny.

Pogrążeni w syndromie stresu posttraumatycznego uśmiechnięci (choć może teraz już raczej nie) wyborcy nie rozumieją, że protest musi być konkretny. Musi zatem odnosić się do któregoś z czynów opisanych w rozdziale XXXI kodeksu karnego („Przestępstwa przeciwko wyborom i referendum”) lub do konkretnego przypadku złamania przepisów kodeksu wyborczego oraz musi zawierać opis przesłanek wyraźnie uprawdopodabniających, że do złamania prawa doszło, a nie jedynie stwierdzenie, że jest się co do tego „przekonanym”. „Protesty” typu „tam coś na pewno było nie tak”, a tym bardziej „to niemożliwe, żeby nie wygrał taki znakomity kandydat jak pan Trzaskowski” – od razu lądują w koszu.

Nie żeby było to jakoś szczególnie nowe odkrycie, ale część wyborców Polski uśmiechniętej postępuje idealnie sprzecznie z niemal każdym elementem swojego wizerunku. A w każdym razie tego wizerunku, jaki sami chcieliby mieć lub wyobrażają sobie, że mają. Uznają się za wybitnie tolerancyjnych – w rzeczywistości zieją nienawiścią do drugiej strony. Uznają się za oświeconych Europejczyków – w rzeczywistości mają potężne kompleksy, które każą im cały czas oglądać się na „Europę” i naśladować bezrozumnie „Zachód”. Uznają się wreszcie za racjonalnych – a gotowi są opowiedzieć się za najbardziej szaleńczymi teoriami spiskowymi.


Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj31 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (31)

Inne tematy w dziale Polityka