Jak wiadomo, współczesne państwa, zwłaszcza europejskie, mają tendencję do paternalizmu. Ustawodawca uznaje obywateli za niedojrzałych życiowo – choć zarazem przyznaje im prawo do głosowania w wyborach – w związku z czym to on musi im wskazywać, że nie powinni palić, pić, tłusto jeść, uprawiać hazardu i jeździć bez pasów bezpieczeństwa. Większość łyka niestety bez mrugnięcia okiem argumentację, że to przecież „dla naszego dobra”. Niektórzy – w tym ja – chcieliby być przez państwo traktowani jak dorośli ludzie, odpowiedzialni za swoje wybory, a ponadto obawiają się, że paternalizm w tym wydaniu nie ma granic. Z czasem ustawodawca może nawet uznać, że powinien nam zadekretować, jakie skarpety powinniśmy wkładać na mróz. Bo niby czemu nie?
„Ustawodawca” oznacza oczywiście w naszym wypadku głównie posłów, choć także rząd, bo ten ostatni zamiast rządzeniem, zajmuje się w Polsce także projektowaniem ustaw. Otóż znaczna część klasy politycznej zdaje się ulegać magicznemu myśleniu, które, jak się zdaje, powinno było odejść w niebyt wraz z upadkiem komuny: jak się powoła do danego problemu odpowiedni urząd, względnie jakiegoś rzecznika, to się problem rozwiąże. A w każdym razie będzie można odfajkować, że myśmy się nim zajęli.
Jedną z moich ulubionych instytucji, powołanych właśnie w tym duchu, jest Państwowa Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. PARPA jest klasycznym przykładem fikcji państwa paternalistycznego: wszyscy doskonale wiedzą, że niczemu nie służy, a jej skuteczność jest zerowa (nie istnieją żadne badania, które pokazywałyby jakikolwiek wpływ działań PARPA na poziom alkoholizmu), ale PARPA sobie istnieje za publiczne pieniądze, bo nie ma odważnego, który by się poważył ją rozwiązać (od 1996 r. działa na mocy ustawy, więc jest to tym trudniejsze).
PARPA rozwiązuje skutecznie tylko jeden problem: kwestię zatrudnienia swoich pracowników. Oni mają w agencji ciepłe posadki z zapewne nieliche pieniądze. Za jakie – tego niestety na razie nie udało się ustalić. Na stronie internetowej PARPA nie ma dziwnym trafem ani słowa o budżecie agencji, o wydatkach na jej działania, a już tym bardziej o wynagrodzeniach. Chciałem te informacje uzyskać, ale żaden z podanych telefonów nie odpowiadał. Dzwoniłem między 15 a 16 przez 40 minut. Nic, żadnego efektu. Widać, niezwykle są urzędnicy PARPA zapracowani, skoro nawet telefonu nie mogą odebrać.
PARPA musi oczywiście co jakiś czas przypomnieć o sobie, żeby nie powstało podejrzenie, że jej istnienie jest całkowitą fikcją. W tym celu od czasu do czasu przyczepia się a to do jakiejś reklamy, a to artykułu. Najnowsza aktywność PARPA to złożenie doniesienia do prokuratury na reklamę jednego z piw, łamiącą, zdaniem agencji, ustawę o wychowaniu w trzeźwości (kolejny genialny wymysł paternalistycznej choroby). Innym znów razem PARPA doprowadziła do nałożenia sporej kary na jeden z tygodników za publikację artykułu o gatunkach whisky. Bo naród pod wpływem owego tekstu z pewnością rzuciłby się masowo na ten luksusowy alkohol i pogrążył w alkoholizmie.
Dla trzeźwo (nomen omen) myślącej osoby musi być jasne, że żadna centralna agencja swoimi akcjami ulotkowymi czy billbordowymi ani też czepianiem się reklam nie zwalczy alkoholizmu u ani jednej osoby. Kto ma pić, będzie pił, chyba że w jego najbliższym otoczeniu wydarzy się coś, co go od picia odciągnie. Nie słyszałem jeszcze o przypadku, gdy alkoholik doznałby nagłego olśnienia pod wpływem lektury broszurki o szkodliwości alkoholu albo pod wpływem widzącego na ulicy billbordu.
Agencje takie jak PARPA to pasożyty. Towarzystwo darmozjadów, żerujące na publicznej kasie. Ale przecież nie sami pracownicy PARPA powołali swoją instytucję. Zrobili to polscy posłowie. I nie wygląda, żeby miało na nich przyjść, w tej i innych sprawach, jakiekolwiek otrzeźwienie.







Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka