Trzy lata temu pisałem w Salonie24, jakim idiotyzmem jest cisza wyborcza. Wszystkie ówczesne argumenty powtórzę, ale sytuacja jest tym razem jeszcze drastyczniejsza, PKW okazała się bowiem intelektualnie bezsilna wobec faktu istnienia takiego fenomenu jak serwisy społecznościowe w Internecie. Nie wiadomo zatem, co począć, jeśli ktoś w czasie trwania ciszy założy na Facebooku grupę poparcia dla któregoś kandydata albo będzie toczył na Twitterze polityczną rozmowę. Czy rozmowa o polityce na Twitterze łamie ciszę wyborczą czy nie? Przecież Twitter to forma rozmowy pomiędzy chętnymi, choć zarazem forma publicznej wypowiedzi. Co z tym fantem zrobić – nie wiadomo. PKW asekuracyjnie zwala sprawę na organy ścigania. Te zapewne zwróciłyby się jednak o interpretację przepisów właśnie do PKW.
Porażająca bezsilność PKW w tych kwestiach wyszła na jaw, gdy TVN24 wpadło na pomysł zadania mędrcom z komisji paru pytań. Z udzielonej odpowiedzi jasno wynika, że nie mają pojęcia, co począć z nowoczesnymi mediami.
Ta kuriozalna sytuacja to kolejny powód, żeby zrobić coś wreszcie z bezsensowną instytucją ciszy wyborczej. Takie pojedyncze głosy odzywają się zresztą przy okazji każdych wyborów, ale jakoś nigdy nie dochodzi do zmiany przepisów.
Zwolennicy ciszy mają właściwie tylko jeden argument: że potrzebny jest czas na wyciszenie i refleksję. Przeciwko temu jedynemu argumentowi można wytoczyć wiele kontrargumentów:
Po pierwsze– jeśli państwo uważa, że musi swoim obywatelom zapewniać jakieś szczególne warunki do podejmowania decyzji, to znaczy, że traktuje ich jak malutkie dzieci. W dodatku zakłada, że wyborcy podejmują decyzję wyłącznie pod wpływem impulsów. Przecież gdyby założenie było inne, nie miałoby sensu odcinanie wyborców od tych impulsów. A jeśli ktoś z kolei decyduje rozważnie, to w czym przeszkadzałaby mu trwająca kampania?
Po drugie– co państwu do tego, na podstawie jakich przesłanek decydują wyborcy? Dlaczego decyzja pod wpływem impulsu w ostatniej chwili ma być gorsza niż ta rozważana tygodniami? A jeśli impulsem jest rozmowa z ciocią na godzinę przed głosowaniem? Może należałoby zabronić rozmów o polityce w ogóle, także u cioci na imieninach? Zresztą złudzeniem jest, że cisza eliminuje impulsy – nadal przecież wiszą wszystkie ogłoszenia, plakaty, billboardy oraz informacje w Internecie, umieszczone przed początkiem ciszy. Gdyby cisza miała spełniać deklarowany cel, przestrzeń publiczną należałoby z chwilą jej rozpoczęcia całkowicie wyczyścić z tych informacji.
Po trzecie – jeśli założeniem ciszy jest stworzenie wyborcy spokojnych warunków do „głębokich przemyśleń”, to znaczy, że państwo wychodzi z założenia, iż jedynie wybór poprzedzony takimi przemyśleniami jest słuszny. Konsekwentnie zatem należałoby – o co apeluję od dawna – wprowadzić zakaz głosowania dla osób, które nie są w stanie uzasadnić swojego wyboru choć trzema zdaniami. Jeśli takiego zakazu nie ma, to cisza wyborcza nie ma sensu.
Po czwarte– jaka jest różnica między decyzją, podejmowaną pod wpływem emocji i obejrzenia udanego spotu wyborczego w piątek wieczorem a w niedzielę rano?
Po piąte – w wielu państwach, szczególnie anglosaskich, ciszy wyborczej nie ma. Agitacja jest jedynie zabroniona w bezpośrednim sąsiedztwie lokalu wyborczego, gdzie indziej trwa w najlepsze. A Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone mają się dobrze i ich demokracje jakoś się nie zawalają.
Po szóste – szczegółowa interpretacja przepisów o ciszy naświetla całą absurdalność tych uregulowań, zwłaszcza w połączeniu z nowymi technologiami. O przypadku Twittera już pisałem. Co z grupami na Facebooku? Czy można zakładać nowe? A co z już istniejącymi grupami? Czy można wysyłać do nich zaproszenia? Czy można dołączać? Co z prywatnymi blogami? Jeśli ktoś napisze na blogu w Salonie24, dlaczego należy głosować na kandydata X, to jeżeli admin da to na stronę główną, będzie to pewnie załamanie ciszy. A jeśli nie da i wpis pozostanie w tle? Co z działami sondażowymi na stronach głównych portali – nawet jeśli nie ma tam nowych sondaży? Czy można poruszać się po ulicach autem z naklejoną na zderzaku naklejką z poparciem dla jednego z kandydatów (tzw. bumper sticker)? A jeśli ktoś takim samochodem przyjedzie w niedzielę na głosowanie?
Jakby tego wszystkiego było mało, PKW wypichciła skrajnie idiotyczną interpretację przepisów, która zawiera następujące stwierdzenie: „Dopuszczalne jest także prezentowanie osób zachęcających do udziału w wyborach. Jednakże wypowiedzi tych osób nie mogą zawierać żadnych elementów agitacji na rzecz kandydatów. Wypowiedzi tych nie powinni jednak udzielać kandydaci na Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, ani osoby wchodzące w skład tzw. sztabów kandydatów lub powszechnie kojarzone z danym kandydatem, gdyż może być to odbierane jako niedozwolona mobilizacja elektoratu tego kandydata”.
Konia z rzędem temu, kto będzie w stanie jednoznacznie zinterpretować pojęcie „osoby powszechnie kojarzonej z danym kandydatem”. Już za samo zawarcie takiego określenia w swoim komunikacie cała PKW powinna wylecieć na bruk.
Są zapewne osoby, które i mnie kojarzyłyby z „danym kandydatem”. Jeślibym zatem zachęcał do głosowania, sąd musiałby określić, od jakiej liczby osób, mających dane skojarzenie, liczy się powszechność.
Rozumiem, że musi milczeć cały skład honorowego komitetu poparcia jednego z kandydatów, w szczególności pan, który nie wiedział, na kogo właściwie chce zagłosować. A co z osobami, które były doradcami Lecha Kaczyńskiego, ale w obecną kampanię się nie angażują? A co z publicystami, którzy pisali teksty mocno wspierającego tego lub owego?
Obraz całej tej sytuacji powala swoim kretynizmem – trudno tu użyć innego słowa. Tym bardziej niepojęte jest, że ów kretynizm trwa w najlepsze, choć z roku na rok staje się coraz głupszy, a przepisy coraz bardziej anachroniczne.
P.S. Dopiero teraz przeczytałem, jakie restrykcje musiał nałożyć na siebie Salon24. Mam nadzieję, że ten wpis kwalifikuje się mimo wszystko na SG. Jednak środki, jakie musieli podjąć nasi gospodarze, pokazują, z jakim purnonsensem mamy do czynienia.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka