Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
498
BLOG

Déjà vu

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 255

Cieszę się, że wkrótce zaczynają się sejmowe wakacje. Może dzięki temu przez jakiś czas nie będę musiał patrzeć z poczuciem jakiejś perwersyjnej, smutnej satysfakcji, jak PiS marnuje konsekwentnie cały swój dorobek z okresu trzech miesięcy kampanii wyborczej.

W ciągu owych trzech miesięcy partia z przyprawioną fatalną gębą, z niemal niewybieralnym prezesem, bijącym rekordy w sondażach badających nieufność, zrobiła bardzo, bardzo wiele. Gdy obserwowałem, z jaką konsekwentną wstrzemięźliwością Jarosław Kaczyński wypowiadał się w mediach i w wystąpieniach publicznych (umiał tę łagodną formę połączyć z asertywnością w drugiej debacie z Bronisławem Komorowskim), jakimi ludźmi się otoczył, a jacy znaleźli się na dalszym planie, przypominałem sobie wiele swoich tekstów, za które twardzi zwolennicy Kaczyńskiego odsądzali mnie kiedyś w Salonie24 od czci i wiary. Pisałem, że PiS mógłby robić to, co robi i kierować do ludzi to samo przesłanie, ale powinien pracować nad formą i inaczej rozkładać akcenty. Pisałem, że niektórzy politycy tej partii są może bardzo zdolnymi organizatorami, ale absolutnie nie powinni być wystawiani na pierwszą linię.

Abstrahując od skutków smoleńskiej tragedii, PiS w czasie ostatniej kampanii wyborczej zachowywał się w taki właśnie sposób. Mimo ogromnego medialnego nacisku i nieustających prowokacji, przez 12 tygodni trzymał formę i konsekwentnie pilnował nowego wizerunku. Dzięki temu trochę więcej było słychać z tego, co jest mówione, nie tylko, jak jest mówione.

Nie mam najmniejszych wątpliwości, że wynik Jarosława Kaczyńskiego – jakkolwiek wypadają jego porównania z wynikiem Lecha Kaczyńskiego sprzed pięciu lat lub wynikiem Platformy sprzed lat trzech – nie został uzbierany jedynie wśród twardych zwolenników PiS, którzy gotowi są usprawiedliwić każdą formę wypowiedzi prezesa, ale również spośród osób, które na dawny PiS i jego lidera nigdy by nie zagłosowały. Bez nich ten wynik mógł się okazać o wiele gorszy.

Niestety – w ciągu pierwszych kilkunastu dni po zakończeniu kampanii prześladowało mnie poczucie tragicznego déjà vu. Wywiad dla „Rzeczypospolitej” (Platforma musi przeprosić za wszystko), wywiad dla „Gazety Polskiej” (zbrodnicze niekupienie nowych samolotów przez Platformę), konferencja prasowa prezesa (JK znowu marsowy, bez uśmiechu, odsądzający Komorowskiego od czci i wiary, jeśli ruszy krzyż), wreszcie powołanie Macierewicza na szefa parlamentarnego zespołu, wyjaśniającego katastrofę i słowa samego Macierewicza o zbrodni – tych kilka wydarzeń wystarczyło, żeby zaprzepaścić w oczach umiarkowanych wyborców wszystkie zdobycze, na które centrowa część polityków PiS pracowała w ostatnich miesiącach. Z moich rozmów z przedstawicielami tej grupy wynika, że dominuje zniechęcenie i poczucie żalu. Trudno się dziwić: ci ludzie muszą patrzeć, jak roztrwaniany jest uzbierany przez nich z takim wysiłkiem kapitał. Jedna z rozsądnych osób, śledzonych przeze mnie na Twitterze, napisała po wywiadzie JK dla „Rzeczypospolitej”: „My, młodzi, wykształceni, z dużych miast, którzy na pana głosowaliśmy, dziękujemy panu, panie prezesie. Zrobiliśmy swoje, możemy odejść”.

Jeśli dzisiaj potwierdzi się, co przewidywał wczoraj portal wpolityce.pl (wygląda na to, że już się potwierdza), będzie to znaczyło, że odwrót od wizerunku partii konkretnej, umiarkowanej, łagodniejszej w tonie i zwracającej się do centrowych wyborców zostanie przypieczętowany.

Celu tej strategii nie rozumiem. Nie potrafię znaleźć jej racjonalnego uzasadnienia. Jest dla mnie jasne, że musi ona oznaczać sromotną klęskę PiS w wyborach samorządowych we wszystkich większych miastach, zaś w wyborach parlamentarnych – rebus sic stantibus – zdobycie maksymalnie 25 albo mniej procent głosów. Nie chcę tego czynić, ale aby znaleźć jakiekolwiek wytłumaczenie, musiałbym zacząć sięgać do kwestii psychologicznych.

Już widzę, jaka będzie reakcja twardych zwolenników PiS. Powiedzą – po pierwsze – że przecież prezes w swoich wypowiedziach ma rację. Może i ma, jeśliby rozłożyć je na czynniki pierwsze. W ten sposób dawało się nawet obronić słynny wykrzyknik o ZOMO. Ale – jak słusznie mówi znane powiedzenie – nie wystarczy mieć rację, trzeba jeszcze wygrać wybory.

Po drugie – powiedzą, że media i tak walą w PiS. Owszem, walą, ale jest różnica między sytuacją, gdy to nieprzychylne PiS media muszą na siłę szukać pretekstów do ataku, a kiedy to PiS dostarcza amunicji całymi wagonami.

Po trzecie – powiedzą, że trzeba dawać odpór, bo druga strona jest brutalna. Fakt, druga strona jest brutalna jak nigdy. Chamstwo posła, którego nazwiska nie wymieniam, osiągnęło w ostatnim czasie natężenie chyba nigdy wcześniej nie widziane. Problem w tym, że z punktu widzenia taktyki przeciwnika PiS postępuje absolutnie przewidywalnie. Reakcje są dokładnie takie, jakie wykalkulowuje sobie ów poseł. PiS jest w nieustającej defensywie, nie potrafi bić przeciwnika jego bronią. Rzeczony poseł jest w gruncie rzeczy słabym tchórzem, jak większość pokrzykujących chamideł. Bez lidera swojej partii jest zerem i to można by wykorzystać. Zamiast tego jest święte oburzenie i pozew jakiegoś dobrodusznego posła PiS za słowa o ś.p. Przemysławie Gosiewskim. Czyli dokładnie to, o co tamtemu panu chodzi.

Agresywne pokrzykiwania Mirosława Sekuły dają pani Kempie powód do płaczu, zamiast do zgaszenia posła Sekuły, którego cechuje polot młotkowego na kolei, jedną celną ripostą. (W moim dzisiejszym felietonie z cyklu „Taki był tydzień” zadedykowałem posłowi Sekule cytat z kapitana Wagnera z filmu „C.K. dezerterzy”, ze słynnej sceny jego konfrontacji z oberleutnantem von Nogayem – kto nie pamięta, niech sobie poszuka na YouTube, od słów „Nie ma w słowniku ludzi kulturalnych…”.)

Zespół do badania katastrofy był dobrym pomysłem, ale czy naprawdę tak trudno było przewiedzieć, że jeżeli zostanie utworzony jako zespół parlamentarny, to awanturnicy z Platformy natychmiast spróbują się dosiąść? I czy jego szefem koniecznie musiał zostać polityk, o którym wiadomo, że działa na wielu jak płachta na byka? Cóż z tego, że wiele z jego dotychczasowych spostrzeżeń jest może i trafnych, gdy większość odbiorców informacji nawet ich nie przeanalizuje. Spojrzą na ekran, skonstatują: „O, ten wariat Macierewicz” i wyłączą telewizor. Tak to działa. To elementarz.

Apelowałem już o „odpisowienie” walki o prawdę w sprawie Smoleńska. Mianowanie Macierewicza szefem zespołu właściwie to uniemożliwia. Podobnie samobójczym strzałem było z kolei „upisowienie” walki o krzyż pod Pałacem Prezydenckim. Z konfliktu, którego stroną mogły pozostać apolityczne organizacje harcerskie – rzecz z punktu widzenia wizerunkowego bardzo korzystna – zrobiła się kolejna pisowsko-peowska wojenka.

Chciałbym raz jeszcze podkreślić, żeby było jasne: nie zajmuję się teraz moralizowaniem i ocenianiem tego, co słuszne, a co nie. Piszę o politycznej i wizerunkowej taktyce. Jedną z uzasadnionych pretensji, jakie żywił do mediów ś.p. prezydent Kaczyński był ich stosunek do Donalda Tuska, a dokładnie fakt, że najpierw chwalono go jako polityka prawego i brzydzącego się politycznymi targami, a następnie równie gorąco wysławiano jako polityka bezwzględnego i skutecznego, choć przecież te dwa spojrzenia są z sobą w sprzeczności. Chciałbym, żeby zwolennicy PiS wykazywali się konsekwencją, której od mediów oczekiwał Pan Prezydent. Skoro można było chwalić Jarosława Kaczyńskiego za sprawną zmianę wizerunkową, a także usprawiedliwiać polityczną pragmatyką koalicję z Samoobroną i LPR, to dzisiaj nie można równie gorąco chwalić go za samobójcze kroki wizerunkowe, uzasadniając to moralnym imperatywem i twardym dążeniem do prawdy, bez względu na polityczne koszty. Albo albo. Mówiąc już najbardziej brutalnie – aby przeciwdziałać psuciu państwa z powodu monopolu władzy PO i mieć instrumenty do wyjaśnienia tragedii smoleńskiej, trzeba mieć w ręku realną władzę. Dziś Jarosław Kaczyński wydaje się robić wszystko, aby jej zbyt szybko nie zdobyć.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj255 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (255)

Inne tematy w dziale Polityka