Za kilka godzin jadę pod willę generała Jaruzelskiego. Zrobię to pierwszy raz w życiu – od demonstracji staram się stronić, nawet jeśli zgadzam się z demonstrującymi. W tym jednak wypadku podpisałem apel o jak najliczniejsze pojawienie się pod domem generała, a w tym, że uczyniłem słusznie, utwierdził mnie tylko list, jaki Jaruzelski wysłał do prezydenta Komorowskiego. Już wcześniej, nim list się pojawił, uznałem, że tym razem powinienem pod willą generała być. Wbrew temu, co twierdzi w „Rzeczpospolitej” np. Maciej Gawlikowski, nie dlatego, aby wziąć udział w wojnie pomiędzy PiS a PO. Ta opinia byłego opozycjonisty jest zresztą w pewnym sensie paradoksalna – kto śledzi pojawiające się tu i tam opinie Gawlikowskiego, wie, że to raczej on bierze w tej wojnie udział po jednej ze stron. I jest to częsty symptom wśród przeciwników dzisiejszej demonstracji: twierdzą, że jest ona częścią politycznego planu PiS, ale motywacją tego twierdzenia jest jedynie ich niechęć do tej partii lub sprzyjanie jej przeciwnikom.
Mnie chyba nikt przy zdrowych zmysłach o szczególne sprzyjanie PiS nie posądza i, prawdę mówiąc, jest mi całkowicie obojętne, czy na Ikara będą przedstawiciele tej albo innej partii. Mnie interesują jedynie moje własne motywy.
A te są proste: nobilitacja generała, polegająca na zaproszeniu go w roli doradcy do Pałacu Prezydenckiego w gronie innych polityków, jest świadectwem ostatecznego zacierania granic dyktatury i demokracji przez rządzący obóz. A te granice są jasne: czymś całkiem innym były rządy nawet Leszka Millera czy okres prezydentury Aleksandra Kwaśniewskiego – obaj politycy mieli demokratyczną legitymację, jakkolwiek by nam się to nie podobało – a czym innym jest osoba Wojciecha Jaruzelskiego. Uzasadnianie zaproszenia go do tego grona faktem, że był prezydentem III RP – wybranym zresztą w wyborach pośrednich dzięki jednemu głosowi – jest śmieszne. Nie sposób oddzielić całej reszty życiorysu generała od Jaruzelskiego – prezydenta Polski. A ten życiorys nie sprowadza się jedynie do narzucenia Polsce stanu wojennego, ale do całej reszty faktów, przedstawionych m.in. w filmie „Towarzysz generał”, które zupełnie jednoznacznie wskazują, że przez całe swoje życie w Peerelu Jaruzelski był po prostu eksponentem sowieckich interesów w Polsce.
Generał doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że te elementy jego życiorysu są znacznie trudniejsze do obrony niż decyzja o wprowadzeniu stanu wojennego, więc o nich nie mówi w ogóle. Nie odnosi się ani do faktu swojego udziału w antysemickich czystkach, ani do kwestii Informacji Wojskowej, ani do kariery politruka w LWP, ani też do swojej roli w wydarzeniach roku 1970. Mówi za to chętnie o „tragicznej decyzji”, jaką musiał podjąć w grudniu 1981 roku. Mit o ocaleniu Polski przed sowieckim najazdem wrył się w umysły wielu osób tak głęboko, że komunistyczny dyktator może próbować nim jeszcze grać. Ale z każdą kolejną partią dokumentów widać – właściwie nie jest to już żadna hipoteza, ale po prostu twarda wiedza – że to tylko mit. Że nie było mowy o sowieckiej interwencji, a Moskwa zostawiła Jaruzelskiemu wolną rękę. (Pisze o tym chociażby w ostatnim „Plusie-Minusie” Antoni Dudek.) Skoro tak, to z decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego możemy odjąć cały tandetny patos greckiej tragedii, którym próbował ją Jaruzelski nasycić. Pozostaje wówczas jedynie cyniczna obrona własnego interesu – interesu grupy najtwardszego betonu, którzy nawet bez sowieckiej zachęty postanowili zgasić zapał, jaki pojawił się w ludziach w roku 1980.
Owszem, Jaruzelski już poprzednio był legitymizowany i to na potęgę. Jednak w chwili, gdy Bronisław Komorowski zaprosił go do pałacu, było już wiadomo, że stan wojenny nie był żadnym ratunkiem przed Sowietami, a sam gest urósł do rangi symbolu. Jeszcze nigdy w III RP Wojciech Jaruzelski nie pojawił się w takiej roli. Wypromował go do niej prezydent Komorowski i warto pokazać, że na tę rolę dla byłego komunistycznego dyktatora zgody nie ma. Jest to bowiem kompletne rozmycie linii między porządkiem demokratycznym a porządkiem zbrodniczym – tak właśnie, zbrodniczym, bo mordującym ludzi stawiających opór z powodów politycznych – z demokracją nie mającym nic wspólnego. Zdrowe państwo musi być ufundowane na wypełnianiu elementarnej sprawiedliwości. Kariera Jaruzelskiego w III RP jest tego drastycznym zaprzeczeniem. Wystarczającym upodleniem dla ofiar stanu wojennego jest już samo to, że Jaruzelski, ponoć straszliwie schorowany, wciąż unika wyroku za swoje czyny. Ten sam schorowany starszy pan karnie stawia się jednak na wezwanie prezydenta Komorowskiego i nie sprawia wrażenia, jakby stał nad grobem.
Jak napisałem, ostatecznie do pójścia pod willę generała przekonał mnie jego list. W tym liście nie ma śladu jakiejkolwiek refleksji nad własnymi dokonaniami. Przeciwnie – jest buta i lekceważenie dla tych, którzy mają coś przeciwko legitymizowaniu komunistycznego dyktatora. Szczególnie polecam ostatni akapit listu, który oczywiście całkowicie abstrahuje od dokumentów, jednoznacznie podważających wersję o stanie „wyższej konieczności”.
Jadę zatem na ulicę Ikara, bo choć jestem przeciwnikiem protestów pod domami polityków – ten polityk nie ma swojego urzędu, a ludzie, do których śmierci, kalectwa lub krzywdy się przyczynił – a jest ich masa – nie mieli także w swoich domach spokoju. Drobna niedogodność, jaką jest odbywająca się raz w roku demonstracja, to nic w porównaniu z ogromem win, jakie Jaruzelskiego obciążają.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka