Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
163
BLOG

Fochy pana prezydenta

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 106

Wart Pac pałaca - można powiedzieć, obserwując zachowanie polityków PiS-u po przegranych wyborach. Poziomem frustracji, agresji, głębokością swojej obrazy na zwycięzców i chyba także na Polaków, że wybrali tych, a nie innych, dorównują Platformie po poprzednich wyborach, a może nawet ją przebijają.

Prezydent kolejny raz robi z siebie pośmiewisko, eksponując swoją obrazę na Donalda Tuska. Nic dziwnego, że naród - Polacy zawsze uwielbiali sobie dworować z władzy, zwłaszcza tej z pretensjami - układa już dowcipy o przepraszaniu pana prezydenta. Pan prezydent nie zamierza też mieć wystąpienia podczas inauguracji Sejmu. Może to i lepiej, bo mógłby się tym wystąpieniem do reszty pogrążyć. Choć nie wiem, czy możliwe jest dalsze pogłębienie poczucia zażenowania, jakie wywołuje jego reakcja na wynik wyborów. Wywiad w „Rzeczpospolitej" to była jedna wielka litania żalów i pretensji, opartych na podobnym domniemaniu, jakie pojawiało się niegdyś w żalach środowiska UW: ludzie do nas nie dorośli, zwłaszcza ci młodzi z dużych miast. Poza tym oczywiście swoje zrobił układ. My w zasadzie jesteśmy bez winy. Tyle że zbyt mało eksponowaliśmy nasze wiekopomne osiągnięcia. Ale nasz styl był bez zarzutu.

Premier opowiada o Trzeciej Wielkiej Manipulacji. A ja, słuchając tych wynurzeń, zastanawiam się, czy Kaczyńscy naprawdę nie dostrzegają, że nie tylko już przekroczyli granicę śmieszności, ale zmierzają szybko ku jej biegunowi. No, chyba że ta manipulacja miałaby polegać na sprytnym włączeniu w szeregi najbardziej zaufanych ludzi Braci Bielana & Kamińskiego, którzy celowo skopali kampanię PiS, oraz na podstawieniu Nelli Rokity.

PiS odchodzi bez klasy. Mamy klasyczne śmierdzące jaja, podrzucane następcom w ostatniej chwili, w rodzaju mianowania Antoniego Macierewicza na sekretarza stanu w MON (po odwołaniu dostanie odpowiednio wyższą odprawę z naszej kasy?) czy zerwania umowy prywatyzacyjnej PZU z Eureko. Nie jest to oczywiście zabronione, ale rząd, który tak się zachowuje, nie ma prawa żalić się na brak elegancji z drugiej strony.

Najciekawsza jest jednak sytuacja wokół Radka Sikorskiego. Wysiłki naczelnych PiS-owców, zwłaszcza związanych z prezydentem, w tym przede wszystkim ministra Szczygły, żeby Sikorskiego zdyskredytować, przekroczyły już wszelkie proporcje. Ataki na knadydata na szefa MSZ są tak intensywne, jakby był winien co najmniej zdrady ojczyzny połączonej z pedofilią.

Dla mnie jednak sytuacja jest czytelna: na Sikorskiego nie ma nic konkretnego. Gdyby było, już ktoś by to wyciągnął. Najpewniej pierwsze informacje ukazałyby się we „Wprost". Klasyczne zaklęcia Braci z cyklu „ja wiem coś strasznego, ale nie powiem", nie powinny już na nikim robić wrażenia. Zdewaluowały się, podobnie jak wielkie słowa, których Bracia używają dla opisywania swoich politycznych oponentów.

Sprawa rzekomej chęci promowania gen. Dukaczewskiego została przez Sikorskiego wyjaśniona w wielu miejscach, w tym m.in. w mojej książce. Podobnie sprawa rzekomego krycia oficerów po moskiewskich szkołach. Jeśli rewelacją, dyskwalifikującą Sikorskiego jako szefa MSZ ma być sytuacja z podróży do USA w 2005 roku, o której wspominał Jarosław Kaczyński, to należy to Sikorskiemu policzyć na plus, a nie na minus. Komicznie zresztą brzmi zarzucanie braku profesjonalizmu komukolwiek przez kogoś, kto szefem MSZ zrobił panią, która może sprawdziłaby się najwyżej w sekretariacie ministra, a może nawet i tam nie.

Równie śmieszne jest przedstawianie Sikorskiego jako postaci intensywnie antyamerykańskiej. Linia Sikorskiego wobec Amerykanów wynika raczej z jego dobrej znajomości ich mentalności i przekonania, że aby oni szanowali nas, trzeba szanować samych siebie. Kazimierz Marcinkiewicz wyjaśnił, że Lech Kaczyński zdecydował o rezygnacji ze wszystkich żądań, jakie pod adresem Waszyngtonu wysuwał Sikorski. To potwierdza, że Bracia nie potrafili i nie chcieli ustawić się wobec Amerykanów na pozycji partnerskiej. Wobec Niemiec należało pokazywać siłę (czyli najczęściej po prostu głupią arogancję), ale wobec Ameryki należało być na kolanach, czego znakomitym przukładem jest bezsensownie przedłużana ad calendas graecas nasza obecność w Iraku. Sikorski się w tę linię nie wpisywał i mam nadzieję, że jako szef MSZ będzie w tym konsekwentny.

Szczególnie komiczną (a zarazem żałosną) postacią w tej antyradkowej kampanii jest Aleksander Szczygło. Człowiek, zawdzięczający całe swoje publiczne istnienie wyłącznie Lechowi Kaczyńskiemu czuje się widocznie w obowiązku poszczekiwać w imieniu swojego patrona. Celowo używam tego ostrego określenia, bo jego najnowsze wypowiedzi trudno inaczej określić. Jak to często bywa w przypadku ludzi, którzy swoje kompleksy nadrabiają arogancją, Szczygło jest w tym wcale nie ostry, tylko groteskowy. Szczygło musi mieć gigantyczny kompleks Sikorskiego, co znajduje odzwierciedlenie w intensywności jego ataków.

Ale - jako się rzekło - jest w nich groteskowy. Groteskowe jest nazywanie Sikorskiego „zdrajcą" z powodu zmiany partii. Zmiana partii to normalne posunięcie w ramach politycznej gry, nie ma w tym nic nagannego. Jeśli ktoś zmienia partie zbyt często, to najwyżej zostanie uznany za mało wiarygodnego. Ale, jak widać np. w przypadku Rysia Czarneckiego, nie musi to być wielką przeszkodą w politycznej karierze. Jednak stwierdzenie Szczygły jest charakterystyczne - pokazuje, w jak emocjonalnych kategoriach widzi politykę on sam i jego mentor. „Zdrada", „hańba" - to słowa tak często używane przez polityków PiS, że dawno już w ich ustach straciły swoją właściwą wagę.

Nie tyle groteskowe, co po prostu chamskie jest publiczne przedstawianie nie popartych żadnymi dowodami sugestii, że Sikorski jako szef MSZ z jakiegoś powodu zagrażałby interesom kraju.

Ktoś mógłby powiedzieć, że pisanie o kompleksach Szczygły to nieuprawnione psychologizowanie. Mam jednak doświadczenie z pierwszej ręki. Kiedyś napisałem w „F" felieton o tym, jak to minister Szczygło pochwalił się w Radiu Zet, że tak jak premier nie posiada konta, on z kolei nie ma w domu komputera. Stwierdziłem, że szef MON jest zapewne jedynym natowskim ministrem obrony, nie posiadającym w domu peceta i na dodatek robiącym z tego powód do chwały. Następnego dnia zadzwonił do mnie rzecznik ministra, niejaki Jarosław Rybak, i oznajmił, że Pan minister napisał odpowiedź i chciałby ją u nas opublikować. Była to pierwsza taka reakcja polityka tej rangi na moje podszczypywanie. Dotąd było naturalne, że odpowiadać czuły się w obowiązku jedynie postacie tak groteskowe jak Danuta Hojarska czy Piotr Misztal. Najwyraźniej Szczygło zaliczał się do tej samej grupy.

Powiedziałem Rybakowi, że nie mamy w zwyczaju publikowania odpowiedzi na moje „Listy od redakcji", on jednak był bardzo uparty i przez z górą 20 minut perorował mi, jak to nieuczciwie zinterpretowałem słowa ministra. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że Szczygło powiedział to, co powiedział. W końcu udało mi się uwolnić od natręta.

Ale ten zadzwonił ponownie dwa dni później, z pretensjami, że nie oddzwoniłem z ostateczną decyzją w sprawie publikacji odpowiedzi ministra (nawiasem mówiąc, zaskakująco mało dowcipnej i pozbawionej polotu). Tym razem starałem się być możliwie mało sympatyczny, ale i tak rzecznik Szczygły męczył mnie chyba z pół godziny. W końcu oznajmiłem mu, że jeśli o czymkolwiek chciał mnie przekonać, to udało mu się z całą pewnością w jednym: wiem już, że Aleksander Szczygło jest skrajnie przewrażliwiony na własnym punkcie.

Cały opór wobec nominacji Sikorskiego będzie zresztą kontrproduktywny. Z początku była jeszcze szansa, że może Tusk podejmie inną decyzję. Było tak, dopóki Pałac Prezydencki nie pokazał wyraźnie, że zamierza przyjąć wobec nowej władzy konfrontacyjny kurs. W tym momencie jakiekolwiek próby koncyliacyjnego podejścia straciły sens. Tusk nie tylko stracił powód, żeby na szefów „prezydenckich" resortów mianować osoby ugodowe, ale wręcz przeciwnie: zyskał powód, aby mianować na te stanowiska prawdziwych fighterów. Kto chce wojny, będzie ją miał. Jarosław Kaczyński zachowałby się z całą pewnością identycznie w podobnej sytuacji. Teraz zresztą Tusk nie może zrezygnować z nominacji Sikorskiego bez utraty twarzy.

Akcja oczerniania ministra SZ in spe jest prowadzona w tak fatalnym stylu, że nie będę mógł sobie odmówić tej przyjemności i obejrzę uważnie uroczystość wręczania nominacji ministerialnych przez pana prezydenta. Lech Kaczyński będzie musiał podać Sikorskiemu teczkę z papierem i podać mu rękę. Dla Sikorskiego to z całą pewnością nie będzie problemem. Dla nadwrażliwego, strojącego fochy prezydenta - będzie. Chcę zobaczyć jego minę.

 

P.S. I: Wszystkich pisofilów, którzy się za chwilę na mnie rzucą, chciałbym poinformować, że po Witoldzie Gadomskim w „GW", certyfikat pisofilstwa wystawił mi w ostatnim numerze „Przegląd", gdzie duża część tekstu pt. „Obrotowe tuby" została poświęcona mojej skromnej osobie. W tekście tym zostałem przedstawiony jako, do niedawna, „strażnik świętego PiS-owskiego ognia".

P.S. II: Moja kilkudniowa nieobecność w S24 była związana ze sprawami czysto osobistymi, a mianowicie z przeprowadzką. Wszystko skończyło się szczęśliwie, choć jest to przeżycie traumatyczne, co wie każdy, kto przez to przechodził. Wkrótce i o tym napiszę parę słów.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj106 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (106)

Inne tematy w dziale Polityka