Donald Tusk pod względem czasu przemówienia pobił chyba nawet Jerzego Buzka. O pięć minut, ale zawsze. Jak to niestety zwykle bywa, ilość nie przeszła w jakość. Im dłużej słuchałem nowego premiera, tym silniejsze miałem uczucie rozczarowania. Pod koniec to uczucie nieco złagodniało, ale i tak pozostało.
Zgoda, że exposé nie jest miejscem na szczegółowe opowiadanie o rozwiązaniach problemów. Z drugiej jednak strony tam, gdzie chodzi o sprawy pierwszorzędne, warto powiedzieć coś więcej niż „zrobimy", „będziemy chcieli", „uruchomimy narzędzia". Jeśli mówi się o strategii politycznej czy ekonomicznej, może zwięźle opisać rozwiązania, jakie się chce zastosować. Chyba że się tych rozwiązań nie ma. Otóż ja nierzadko podczas przemówienia premiera miałem takie właśnie wrażenie.
Zniechęcający był już sam wstęp. Rozwleczony, przydługi i nadający się doskonale na czas kampanii wyborczej, ale nie na wprowadzenie do planów rządu. Po początkowych ukłonach w stronę opozycji, Tusk opowiadał następnie przez jakieś 10 minut, jaki to fatalny był poprzedni rząd i jak Polacy zebrali się w kupie i ten rząd odrzucili. Cały ten fragment był kompletnie niepotrzebny, a podniosłe słowa otwarcia można było wypowiedzieć w ciągu dwóch minut. I przejść do konkretów.
Zgodnie z oczekiwaniami, najwięcej miejsca przypadło gospodarce. PiS stawiał od dość dawna jak najbardziej zasadne pytanie: jak z jednej strony zwiększyć płace sektora publicznego, a z drugiej zmniejszyć obciążenia obywateli. Można było mieć nadzieję, że Tusk przedstawi jakąś, choćby ramową kalkulację. Nie przedstawił. Opowiadał przez 20 minut o tym, że jego rząd wyzwoli energię obywateli. I, jak rozumiem, ta energia jakoś sama z siebie wypełni budżet brakującymi pieniędzmi.
Bo przecież, choć idea naprawdę taniego i ograniczonego państwa, jest jak najsłuszniejsza, to oszczędności tu poczynione nijak nie wystarczą, żeby sypnąć groszem nauczycielom czy lekarzom, a już na pewno nie jednym i drugim naraz. Więc może ograniczenie wydatków, zwłaszcza socjalnych? Życzyłbym sobie tego z całego serca. Od nowego premiera usłyszałem niestety jedynie, że pomoc ma trafiać do naprawdę potrzebujących. Doznałem uczucia déjà vu, a raczej déjà entendu, bo to samo słyszałem od wielu premierów wcześniej. Ale jak Pan to konkretnie zrobi, panie Donaldzie? Weryfikacja uprawnionych do otrzymywania pomocy socjalnej? Nowe zasady jej wypłacania? Nie wiadomo. Pan premier nie był uprzejmy podzielić się z nami tą wiedzą. O ile ją ma.
A potem usłyszeliśmy jeszcze o planach zrównoważenia budżetu. I znowu ani słowa o tym, w jaki sposób ten szczytny zamiar ma być realizowany. O podatkach wiemy natomiast tyle, że mają być obniżane. Super. Jak szybko? Do jakich stawek? Na jakich zasadach? Cisza.
Dowiedzieliśmy się, że rząd wybuduje nam piękne drogi ekspresowe i autostrady. Jak? To proste: dzięki odbudowaniu zaufania do instytucji partnerstwa publiczno-prywatnego. Jak to zaufanie będzie już odbudowane (jak i skąd będziemy wiedzieć, że ono już się odtworzyło, znowu nie wiadomo), to - znów muszę sobie dopowiadać, bo pan premier nie powiedział - drogi zbudują się błyskawicznie. Aha, pan premier powiedział jeszcze, że z dociekań PO wynika, iż budowa dróg szła dotąd opornie, ponieważ istniały „bariery prawne". Jakie to bariery i jak Platforma je zlikwiduje - nie wiadomo.
Premier mówił o bezpieczeństwie energetycznym. Oddał zasługi obecnej opozycji, ale zastrzegł sobie - co oczywiste - prawo do modyfikacji jej polityki. Jakiej modyfikacji - nie wiemy. Co z projektem gazoportu, co z rurociągiem północnym, co z kontraktem norweskim - nie wiadomo. Na to widocznie czasu zabrakło.
Nie zabrakło natomiast na obszerne omówienie parametrów boisk, jakie zbuduje rząd w każdej gminie, a potem ułatwień dla niepełnosprawnych. Te dwie kwestie uznał Donald Tusk widocznie za ważniejsze od polityki zagranicznej, obronnej czy wymiaru sprawiedliwości, bo o nich mówił dopiero potem.
Walka z korupcją będzie ważna - to wiemy. Ale co z CBA? Tego nie wiemy, bo najpierw minister Pitera musi napisać swój raport. Innymi słowy, nie mamy pojęcia, jak w praktyce walka z korupcją ma wyglądać.
Nie chcę być niesprawiedliwy, bo exposé składało się nie tylko z życzeń i intencji, pozbawionych choćby śladu konkretu, gdy chodzi o ich realizację. Mieliśmy przecież konkret choćby w kwestii służby zdrowia. Tusk przedstawił interesującą koncepcję, która jednak, moim zdaniem, ma pewną zasadniczą wadę. Gdy jakiś czas temu premier in spe opowiadał nam o tych pomysłach w wywiadzie, mocno go dociskałem w tej właśnie kwestii, ale wyjaśnienia nie otrzymałem. Chodzi mianowicie o podział NFZ na konkurujące ubezpieczalnie. Otóż konkurencja między państwowymi podmiotami jest fikcją. Konkurencja może istnieć między prywatnymi firmami. Konkurowanie między sobą między państwowymi kasami chorych po prostu się nie uda.
Tusk oddał niezbędny trybut koalicyjnemu partnerowi, dość beztreściowo rozpływając się wprost nad znaczenie polskiej wsi. O reformie KRUS, o jego likwidacji nie wspominając, nie było nic. Nowy premier zapewnił tylko, że rolnicy nie zostaną skrzywdzeni. Wzruszyłem się.
Mieliśmy konkret w sprawie prywatyzacji z konkretną obietnicą terminu, do którego ma powstać lista firm, które w prywatne ręce nie przejdą. W tej sprawie (premier mówił o tym na początku exposé, czyli w pierwszej godzinie) pojawiła się także po raz pierwszy kwestia wzmocnienia roli samorządów. Potem Tusk wspominał wielokrotnie o zaletach decentralizacji i trudno mu nie przyklasnąć. Zobaczymy, jak to będzie wyglądać w praktyce.
Premier dość lekko prześlizgnął się po kwestii wymiaru sprawiedliwości i lepiej zaczął brzmieć dopiero w okolicach polityki zagranicznej. Tu dostaliśmy przede wszystkim informację o tym, że w sprawie Karty Praw Podstawowych nowy rząd podtrzyma opcję z opt-outem. Był to chyba jedyny raz, kiedy Jarosław Kaczyński bił nowemu premierowi brawo. I słusznie, bo to dobra decyzja, niezależnie od tego, jakie jej uzasadnienie przedstawiał potem Tusk w odpowiedziach na wystąpienia klubowe. Zresztą to, o którym mówił, jest całkiem wystarczające.
Dostaliśmy zarys nowej linii z wielokrotnym podkreślaniem, że interes kraju musi być twardo broniony, gdy zajdzie taka potrzeba. Najwyraźniej nowy premier koniecznie nie chce brzmieć kapitulancko. Tylko niestety - w exposé znowu ziała dziura. W kwestii stosunków z USA usłyszeliśmy jedynie powtarzany przez wszystkich frazes o wspólnocie cywilizacyjnej i ważnym sojuszniku. O tarczy antyrakietowej nie usłyszeliśmy natomiast ani słowa.
Dostaliśmy ambitną obietnicę armii zawodowej od 2009 roku. Wspaniale - od zawsze byłem całym sercem za tym rozwiązaniem. Ciekawe tylko, co na to pan prezydent.
Na koniec była bomba, a może raczej bombka czy granacik, bo decyzja o wycofaniu naszych wojsk z Iraku była spodziewana. I to kolejna rzecz, przy której trzymam za Tuska kciuki. Nasze dalsze siedzenie w Iraku mija się kompletnie z celem. Zapłaciliśmy frycowe z nawiązką.
W sumie było za długo, nudno, a słowna wata wyłaziła z przemówienia wszystkimi dziurami. Ulgą po przemówieniach poprzedniego premiera była forma. Kaczyński nigdy nie rozumiał, że jego słowna agresja jest bronią obosieczną, która uderza i w niego samego. Tusk szczęśliwie nie ma takich inklinacji. On wie, że ukłon w stronę przeciwnika może czasem dać bardzo wiele.
Miłe są słowa o wolności obywateli i o tym, że trzeba im pozwolić działać. Jeśli to ma być faktycznie linia tego rządu, to dla mojego liberalnego ucha jest to miła melodia. To wszystko jednak nie zmienia ogólnej oceny. Sama forma to nie wszystko. Gdyby to miało być wystąpienie w kampanii wyborczej, dałbym 5-. Za exposé daję 3.
Za to Jarosław Kaczyński to był czysty cymes. Widać, że prezes PiS odżył w opozycji, która jest dla niego chyba znacznie naturalniejszym i przyjemniejszym miejscem niż rząd. Dawno nie słyszałem przemówienia tak dobrze wygłoszonego (jak zwykle - bez kartki!), tak złośliwego i tak pełnego ironii. JarKacz zresztą sam bawił się znakomicie, co było widać. Grał formą w sposób mistrzowski, stylizując swoje kontrexposé na język metapolityczny. Przy opisie Zbigniewa Ćwiąkalskiego za pomocą semiotyki politycznej padłem ze śmiechu. Ładne było też wbijanie klina między koalicjantów (te ukłony w stronę Pawlaka!).
Oczywiście inną sprawą jest, czy Kaczyński ma rację, mówiąc o PPR - petryfikacji, pacyfikacji i restauracji. Dla mnie to pytanie jest na razie bez odpowiedzi. Jest wiele sygnałów nadziei, ale są też dzwonki alarmowe. Jedno mnie cieszy: Kaczyński z pewnością nie odpuści. Będzie twardym recenzentem tego rządu - i bardzo dobrze. Nie ma lepszej rzeczy niż bat energicznej opozycji.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka