Dawno, dawno temu napisałem w już nieistniejącym „Życiu" tekst o tym, dlaczego szkodliwa jest ideologia praw człowieka. To był tekst pisany z pozycji realpolitik. Prawa człowieka, doprowadzone do statusu fetysza, z tego punktu widzenia stanowią przeszkodę w prowadzeniu skutecznej polityki zagranicznej. Co innego, jeśli traktuje się je jako instrument i przywołuje tam, gdzie trzeba w imię własnego interesu pognębić oponenta, dla którego są słabym punktem. W żadnym jednak wypadku nie powinny być głównym wyznacznikiem postępowania państwa w stosunkach międzynarodowych.
Tamten tekst sprzed wielu lat przypomniał mi się, kiedy zobaczyłem informację, że odbył się maraton pisania listów do dyktatorów na całym świecie pod dyktando Amnesty International. Sama AI nie budzi mojej sympatii - właśnie dlatego, że w swoim myśleniu kompletnie nie uwzględnia wymogów realnej, twardej polityki. Nic dziwnego - jest organizacją zbudowaną na opozycji wobec takiego, bliskiego mi sposobu myślenia. Sprzeciw wobec kary śmierci to też nie moja melodia.
Ale akcja pisania listów, reklamowana zresztą tu i tam, sięga już granic absurdu. W reklamach pojawiało się stwierdzenie „Żaden reżim tego nie przetrzyma". Już widzę, jak przerażony nawałą listów od szlachetnych idealistów Kim Dzong Il wypuszcza z obozów koncentracyjnych wszystkich katowanych tam więźniów, a Fidel Castro ogłasza pełny polityczny pluralizm i zaprzestaje prześladowania dysydentów. Równie dobrze można by pisać do Billa Gatesa, żeby natychmiast przestał zalewać świat Windowsami.
Prawda, której czułe serduszka z AI nie potrafią pojąć lub nie chcą zaakceptować, jest taka, że jeśli chce się pomóc temu czy innemu dręczonemu narodowi, trzeba to osiągać metodami politycznego realizmu, i to tylko w granicach, jakie wyznacza nasz własny, twardy interes. Czasem, w imię przyciśnięcia jednego reżimu, trzeba sprzymierzyć się z innym. Czasem trzeba zaakceptować dość niemiłego dyktatora, żeby odsunąć niebezpieczeństwo od siebie samego. Czasem opłaca się po prostu przymknąć oczy na łamanie praw człowieka, jeśli na przykład stosunki gospodarcze z takim krajem są szczególnie ważne. A własne państwo i naród są jednak ważniejsze niż ludzie żyjący tysiące kilometrów dalej.
Przypomina mi się, jak zostałem tutaj zmieszany z błotem za szczere wyznanie, że nic nie obchodzi mnie to, co się dzieje w Darfurze. Teraz pewnie znów odezwą się ci, co sądzą, że przejmowanie się dla samego przejmowania się jest jakimś moralnym obowiązkiem. To zależy, z jakiej pozycji się patrzy. Jeśli stara się ogarnąć, zrozumieć i zaplanować politykę na poziomie państw, sentymenty spod znaku AI nie tylko są całkiem nieprzydatne, ale wręcz szkodliwe. Niech sobie pięknoduchy piszą swoje listy (chciałbym zobaczyć choćby jeden konkretny ich skutek, choćby jednego wypuszczonego dzięki nim więźnia politycznego), rządy zaś, które traktują swoją misję poważnie, niech kierują się realnymi interesami. Jeśli przy okazji ich realizacji można dołączyć wątek obrony praw człowieka, a najlepiej - wykorzystać go do własnych celów - tym lepiej. Jeśli nie - nie należy się tym przejmować. Jedno z podstawowych założeń realistycznego spojrzenia na politykę międzynarodową brzmi, że nie obowiązują z niej zasady moralności, przenoszone wprost ze świata etyki jednostek.
Sztandarowym przykładem na zilustrowanie tych dwóch sposobów myślenia jest stosunek do Chin. Idealiści spod znaku AI są oburzeni, że tam właśnie odbędzie się olimpiada. Chcieliby bojkotu, walki o wolny Tybet. Są wściekli, że papież nie przyjął Dalajlamy i że tyle państw - w tym Stany - prowadzi wobec Chin umiarkowaną politykę. Wciąż epatują obrazami publicznych egzekucji.
Realiści widzą Chiny jako wielki kraj, kluczowy dla geopolitycznej sytuacji w Azji, z ogromnym potencjałem gospodarczym, a jednocześnie bardzo poważnymi, chwilowo uśpionymi problemami ekonomicznymi, które mogą w przyszłości przynieść bardzo poważne skutki dla światowej gospodarki. Chiny nie są krajem, na który można się obrażać i który można bojkotować. Z geopolitycznego punktu widzenia sprawa Tybetu nie ma żadnego znaczenia, a młodzi Chińczycy często nie tylko nie przejmują się radykalnymi postulatami swoich poprzedników sprzed 18 lat, ale nawet bywa, że nie mają pojęcia, o co wtedy chodziło.
Można by powiedzieć, że idealiści mają do każdego pionka i figury na szachownicy osobisty, emocjonalny stosunek, a realiści skupiają się na dobrym rozegraniu partii.
W gruncie rzeczy akcja AI jest oczywiście nieszkodliwa. Niech tam sobie piszą te listy, skoro ich to bawi i mają poczucie, że robią coś ważne. Byle nikt poważny nie zaczął się tym przejmować.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka