Od początku pisałem, że wybór Zbigniewa Ćwiąkalskiego na ministra sprawiedliwości jest chybiony. Chodziło mi głównie o poglądy ministra. Teraz okazuje się, że jeszcze poważniejsze wątpliwości budzą sprawy, jakie prowadził i ekspertyzy, jakie pisał.
Rzecz jest dokładnie już opisana, więc nie ma sensu jej przypominać. W wywiadzie, który przeprowadziłem z ministrem i który ukazał się w „Fakcie" tydzień temu, Ćwiąkalski mówi, że podobne zarzuty można by postawić właściwie każdemu praktykującemu prawnikowi, który lądował na stanowisku ministra sprawiedliwości, a jednak stawia się je tylko jemu. Niby ma rację, ale nie do końca. Diabeł tkwi w szczegółach.
Rzecz bowiem w tym, w jakim charakterze i w jakich sprawach ci prawnicy występowali. Dla przykładu sędzia Piwnik, choć można postawić jej wiele zarzutów i to bardzo poważnych, rozstrzygała niezwykle istotną sprawę. Rozstrzygała, a więc nie była niczyim obrońcą lub pełnomocnikiem. Grzegorz Kurczuk był radcą prawnym, ale jego nazwisko nie pojawiło się w kontekście największych afer. Żadne z nich nie miało zatem - przynajmniej według oficjalnej wiedzy - powodu, aby podlegająca im prokuratura przyjęła tę lub inną linię postępowanie w jakiejś sprawie.
Zbigniew Ćwiąkalski ma tego pecha, że jego opinie lub umiejętności były wykorzystywane w sprawach, na których skupiała się uwaga polityków i opinii publicznej. Obojętnie, jak te sprawy oceniamy, obojętnie, jaki będzie wynik ewentualnych procesów, fakt pozostaje faktem: Zbigniew Ćwiąkalski pracował dla Henryka Stokłosy; opinia Zbigniewa Ćwiąkalskiego została wykorzystana przez Ryszarda Krauze, choćby i bez jego wiedzy. Na wynikający z tego paradoks już wskazywano: obecni podwładni ministra Ćwiąkalskiego, prokuratorzy, mają zmierzyć się z opinią, sporządzoną przez ich dzisiejszego zwierzchnika i postarać się ją podważyć.
Nie twierdzę, że Zbigniew Ćwiąkalski stosuje w tych sprawach jakikolwiek nacisk, choćby najdelikatniejszy. Niestety, prokuratura jest instytucją do tego stopnia upolitycznioną, że jej pracownicy potrafią czytać z ust swoich zwierzchników - przynajmniej niektórzy. Niepokorni nieraz lądowali na zesłaniu albo na bruku. Żadne naciski nie są tu potrzebne, jeśli tylko znajdzie się wystarczająco gorliwy prokurator.
Minister Ćwiąkalski odpowiada, że chce jak najszybszego rozdzielenia urzędu prokuratora generalnego od urzędu ministra sprawiedliwości. Pomysł to słuszny (pomińmy tutaj wątpliwości, związane ze szczegółami jego realizacji), nie zmienia jednak faktu, że takiego podziału na razie nie ma, działamy więc w ramach dotychczasowego układu i w jego ramach toczą się różne dochodzenia. Nie usłyszeliśmy od ministra, jak zamierza się ustosunkować do oczywistego, choć nieformalnego konfliktu interesów.
Przewidywałem, że Zbigniew Ćwiąkalski będzie piętą achillesową tego rządu. Po badaniu opinii publicznej, zrobionym dla „Dziennika", widać już, że tak jest, skoro niemal połowa respondentów chciałaby jego dymisji. Pytanie brzmi, czy Tusk zdawał sobie sprawę z tego, jaki bagaż Ćwiąkalski przyniesie ze sobą do rządu. Z taktycznego punktu widzenia dużo lepszym rozwiązaniem było powołanie na szefa MS Cezarego Grabarczyka, prawnika z wykształcenia, a zarazem czynnego polityka. Nie byłoby trupów w szafie, sam minister budziłby bez porównania mniej kontrowersji i byłoby jasne, że realizuje po prostu linię rządu. Oczywiście Tusk będzie teraz szedł w zaparte, broniąc swojego wyboru. Raz, że - o czym już pisałem - musi spłacić dług wobec środowisk prawniczych korporacji. Dwa, że nie będzie chciał przyznać się do błędu.
Zbigniew Ćwiąkalski zapowiedział, że, w odróżnieniu od swojego poprzednika, nie będzie robił teatru, a dyktafony, słynne „gwoździe", przekaże dla Owsiaka. Bardzo przepraszam, ale cóż to jest, jeśli nie teatr?
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka