Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
108
BLOG

Twarda lekcja Tuska

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 50

Mamy zatem pierwsze samodzielne kroki Tuska w polityce zagranicznej. Bilans jest, jak na razie, mieszany. I jest to łagodna ocena.

W Berlinie Tusk zderzył się z realpolitik niemieckiej kanclerz. Jak słusznie zauważył dzisiaj w „Sygnałach Dnia" Piotrek Semka, dzisiejsze Niemcy to nie jest już ten kraj z lat 90., kiedy można było łatwo grać na ich poczuciu winy.

Z Niemcami Tusk może mieć największe problemy, bo sam wpędził się w pułapkę. Deklarował prowadzenie polityki, zwłaszcza wobec Berlina, w całkiem innym stylu niż poprzednicy. I tak wyglądała jego wizyta w Niemczech: wiele słów o zgodzie, przyjaźni, rewerencje i uprzejmości. Tusk twierdził też, że brak rezultatów - a przypominam, że politykę zagraniczną ocenia się właśnie na podstawie rezultatów - u poprzedników był spowodowany właśnie konfrontacyjną formą. Czyli - forma bardziej koncyliacyjna powinna te rezultaty przynieść. W Berlinie okazało się, że nie przyniosła. Trudno nawet mieć nadzieję na przyszłość, ponieważ ze strony pani Merkel nie padło ani jedno słowo, które mogłoby sugerować, że w którejkolwiek z trzech kluczowych kwestii - upamiętnienie przesiedlonych, gazociąg bałtycki i roszczenia przesiedlonych - jest możliwa zmiana niemieckiego stanowiska choćby na jotę. Tusk próbował przedstawiać jako sukces już samo to, że na niektóre z tych tematów będziemy z Niemcami rozmawiać. Gdyby jednak coś z tych rozmów miało wyniknąć, kanclerz Merkel wysłałaby jakiś zachęcający sygnał. Nic takiego nie nastąpiło. „W naszych stosunkach nie będzie tematów tabu" - oznajmił premier. Trudno uznać to za choćby mały sukcesik.

Tusk ma zatem poważny problem. Z jednej strony niełatwo byłoby mu odejść od formy prowadzenia polityki zagranicznej takiej jak obecna. Nie chce przecież być uznawany za Jarosława Kaczyńskiego bis. Z drugiej - brak rezultatów i twardy opór z niemieckiej strony będzie dla niego także wizerunkowym problemem.

Mamy jednak także pozytywny sygnał, choć trzeba podkreślić, że to na razie tylko sygnał - poczekamy, czy zmieni się w konkret. Gdyby mianowicie Rosja, także z powodu niemieckiego wsparcia dla nas, zniosła w końcu embargo na polskie mięso, byłby to wymierny i konkretny sukces. Na dodatek taki, do którego poprzednikom nie udało się doprowadzić przez wiele miesięcy.

Jarosław Kaczyński uważał asertywną politykę zagraniczną za dobro samo w sobie. Wszyscy ci jego wielbiciele, którzy - także na tym blogu - wypisują farmazony o „polityce podniesionej z kolan", nie rozumieją jednak w ogóle, czym polityka zagraniczna jest. Choć forma ma w niej często kluczowe znaczenie, nie jest dobrem samym w sobie. Polityka zagraniczna jest dziedziną, gdzie skuteczność jest miarą wszystkiego. Liczy się osiągnięty skutek, a nie to, czy aby go osiągnąć ktoś antyszambrował u jakiegoś większego przywódcy trzy godziny, czy też skłonił go do ustępstw, wygłaszając buńczuczne przemówienie.

Donaldowi Tuskowi grozi druga skrajność: uznanie, że dobrem samym w sobie jest polityka niekonfrontacyjna, koncyliacyjna. Tymczasem ona jest dobra tylko o tyle, o ile przynosi rezultaty. Koniec, kropka.

Gdyby w polityce zagranicznej rządu Tuska więcej miał do powiedzenia, w sensie pełniejszej samodzielności, Radek Sikorski, być może wizyta w Niemczech wyglądałaby jednak nieco inaczej. Sikorski nie jest skrępowany wymogami wizerunku tak bardzo jak jego szef w rządzie. Musiał swoje osobiste zapatrywania nieco schować na rzecz polityki gabinetu jako całości, ale są one mocniejsze i bardziej asertywne niż to, co zaprezentował nam Donald Tusk podczas swojej zagranicznej podróży. To Sikorski wygłosił jakiś czas temu słynne zdanie - bardzo zresztą celne - że gazociąg północny jest konstruowany na takiej zasadzie, jak pakt Ribbentrop-Mołotow. Tak się jednak składa, że samodzielność Sikorskiego ma wyraźnie zaznaczone granice.

Ciekawe, jak długo Donaldowi Tuskowi będzie się udawało utrzymać w granicach takiej formy dyplomatycznej, jaką zaprezentował w Berlinie. Jeśli w którymś momencie zacznie ją różnicować w zależności od sytuacji, będzie to dobry znak. Będzie to znaczyło, że traktuje ją tylko jako środek do celu, a nie cel sam w sobie. Na razie można by powiedzieć: pierwsze koty za płoty. Ale kredyt zaufania nie trwa wiecznie, a lekcja, jaką szef rządu dostał w Niemczech, musiała być dla niego bolesna, nawet jeśli umiejętnie robi dobrą minę do złej gry.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj50 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (50)

Inne tematy w dziale Polityka