Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
94
BLOG

Europejscy mędrcy

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 24

Wygląda na to, że Lech Wałęsa ma szansę zostać europejskim mędrcem. Premier wspomina coraz poważniej o jego kandydaturze do panelu, którym ma pokierować były hiszpański premier, socjalista Felipe Gonzalez.

O „grupie analitycznej" w perspektywie lat 2020-2030 mówią tzw. konkluzje prezydencji portugalskiej ze szczytu w Brukseli. Punktem wyjścia dla jej prac mają być wyzwanie nakreślone w Deklaracji Berlińskiej, podpisanej z okazji 50. rocznicy podpisania Traktatów Rzymskich.

Tzw. grupy refleksyjne to bardzo popularny sposób obrony rozmaitych organizacji i przedsięwzięć, wokół których pojawiają się różne wątpliwości. Były już grupy refleksyjne ds. reformy systemu operacji pokojowych ONZ, ds. reformy samego ONZ, ds. sytuacji w Iraku itd., itp. Niektóre z nich przedstawiały konkluzje całkiem ciekawe, inne bezbrzeżnie nudne. Łączyło te wszystkie grupy jedno: niemal nigdy ich refleksje nie miały żadnego wpływu na rzeczywistość. Półki bibliotek różnych instytutów, zajmujących się polityką zagraniczną, uginają się pod ciężarem dorobku setek grup refleksyjnych.

Najbardziej karykaturalnym przykładem megagrupy refleksyjnej był Konwent Europejski, któremu zawdzięczamy odesłany do lamusa (bo Traktat Reformujący jest jednak uchwalany na innej zasadzie i ma inny status), rozdęty do niemożliwości, kompletnie nieżyciowy, niestrawny i oderwany od rzeczywistości projekt Traktatu Konstytucyjnego. Konwent był kpiną z własnych założeń. Miał opracować dokument, przybliżający Unię obywatelom. Dokument, z którym każdy mógłby się identyfikować. Miał dać głos przedstawicielom mieszkańców państw członkowskich.

Wyszło na opak. Przedstawiciele - przynajmniej Polski - zostali wyłonieni według cokolwiek uznaniowego klucza, a ich rola podczas prac Konwentu, często na własne życzenie, była w zasadzie żadna. Na czele tego ciała stanął nadęty francuski polityk, mogący uchodzić za symbol oderwania europejskich elit władzy od obywateli (czy pamiętają Państwo jego początkowe dezyderaty, dotyczące luksusowego apartamentu w Brukseli i wynagrodzenia za przewodniczenie pracom Konwentu?). W prezydium, gdzie tak naprawdę decydowano o wszystkim, co ważne, nie było przedstawicieli Polski, a cały region i mające wkrótce przystąpić do UE nowe kraje reprezentował, o ile dobrze pamiętam, Słoweniec. Konwentowi insiderzy potwierdzali, że dyskusje na forum były często fikcją, bo najważniejsze postanowienia zapadały albo w prezydium, albo wręcz jednoosobowo - decydował Giscard d'Estaing. W rezultacie powstał dokument długaśny, pełen biurokratycznej nowomowy, kompletnie nieinspirujący. Na szczęście odrzucony w dwóch referendach.

Jaki z tego wniosek? Wszelkie grupy refleksyjne mają tendencję do obradowania w warunkach wieży z kości słoniowej. W UE jest to wyjątkowo jaskrawe, ponieważ wielką rolę w nadawaniu jej kierunku odgrywają urzędnicze, względnie polityczne elity, nie mające z demokratyczną legitymacją nic wspólnego. Przedstawiciele narodów Europy w Konwencie nie mieli żadnej demokratycznej legitymacji - chyba że bardzo, bardzo pośrednią, jako wyłaniani m.in. przez parlamenty. Było to jednak nieproporcjonalne do wagi zagadnień, o których mieli decydować (w sumie okazało się zresztą, jako się rzekło, że ta moc decyzyjna była poważnie ograniczona).

Pamiętam felieton z „The Economist" sprzed paru lat, umieszczony w cyklu „Bagehot", gdy pracowano właśnie nad traktatem konstytucyjnym. Brytyjski tygodnik pisał, że mechanizm wprowadzania arcyważnych zmian w Unii jest zwykle ten sam: elita coś sobie wymyśli, podsuwa to stronie międzyrządowej, czasem trzeba taki pomysł poddać pod głosowanie. Nierzadko pomysł w pierwszym rzucie przepada, ale elita wie, że to nic straconego. Coś tam się przerobi, coś zmieni, poda go w nowej formie, ale z tą samą treścią i w końcu przejdzie. Całkiem jak w „Hotelu Zacisze", gdy Basil Fawlty podawał klientowi drugi raz butelkę tego samego podłego wina ze zmienioną naklejką.

Co może nam dać grupa refleksyjna, która ma się zająć perspektywą na przyszłość, odpowiedniejszą raczej dla futurologów? Co mądrego na temat klimatu albo „społecznej gospodarki rynkowej" za lat 23 mogą powiedzieć lub napisać Lech Wałęsa, Felipe Gonzalez i Vaira Vike-Freiberga? Odpowiedź jest, moim zdaniem, oczywista: nic. Dostaniemy kolejne fikcyjne ciało, złożone z tzw. wybitnych osób, które wypichci kolejny przemądry raport, z którego po raz kolejny nic, ale to absolutnie nic nie wyniknie i o którym w 2030 roku będzie pamiętało może z 15 osób.

Jeżeli już jednak taka grupa ma powstać, to oczywiście doskonale, że znajdzie się w niej przedstawiciel Polski. Czy musi to być akurat Lech Wałęsa? Tusk podkreśla, że Wałęsa cieszy się wielkim autorytetem - i to jest fakt, czy nam się to podoba czy nie. Skoro jednak tylko o autorytet chodzi, to tym samy premier przyznaje, że jakiekolwiek konkretne rozważania czy rekomendacje owej grupy nie mają większego znaczenia. Gdyby chodziło o autentyczną wiedzę, przynajmniej w dziedzinie unijnej, znacznie odpowiedniejszą kandydaturą byłaby Ewa Ośniecka-Tamecka. Ale nie o to przecież idzie, ale o kolejny teatrzyk pod tytułem „Unia bliżej obywateli; Unia na przyszłość".

Unia Europejska jest bardzo dobrą, udaną organizacją, gdy ma się zajmować praktycznymi problemami swoich mieszkańców, głównie z dziedziny gospodarczej i handlowej. Gdy sili się na wizjonerstwo, staje się groteskowa.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj24 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (24)

Inne tematy w dziale Polityka