O odchodzeniu z PiS kolejnych polityków, związanych z Porozumieniem Prawicy i stanowiących w partii Jarosława Kaczyńskiego frakcję konserwatywną i umiarkowaną, napisano już mnóstwo. Jednak odejście Jarosława Sellina prowokuje mnie do postawienia pytania (i zaznaczam, że nie rozstrzygam o odpowiedzi): czy partia w takim kształcie, do jakiego, zdaje się, chce ją doprowadzić Jarosław Kaczyński, może w dłuższej perspektywie dobrze funkcjonować?
Podczas swojej pożegnalnej konferencji Sellin powiedział, że istnienie w normalnym ugrupowaniu frakcji, nawet sformalizowanych, jest sprawą normalną. Kaczyński nie chce mieć frakcji nawet nieformalnych.
Czy bardziej chodzi o to, że kierunek ideowy, proponowany przez ludzi, którzy odeszli (lub jeszcze odejdą), nie odpowiadał prezesowi, czy też po prostu o to, żeby mieć pełnię władzy nad ugrupowaniem i nie mieć wewnątrz niego konkurencji wobec własnych pomysłów i dyrektyw? Stawiam na to drugie, choć oczywiście te dwa czynniki się ze sobą splatają. Bo przecież, jeżeli Jarosław Kaczyński nie chce mieć konkurencji, to nie chce jej, aby wygodnie popychać ugrupowanie w określonym kierunku, w tym wypadku niezgodnym z tym, w jakim kierunku popychałyby je osoby takie jak Kazimierz Ujazdowski albo Kazimierz Marcinkiewicz. Tyle że to jest czynnik wtórny wobec czystej politycznej pragmatyki, chęci posiadania armii małej, ale za to sprawnej i mobilnej. Gdyby Kaczyński uznał akurat, że PiS musi koniecznie przekonać do siebie dornowych wykształciuchów, a jakaś grupa prezentowałaby wizję przeciwną, prawdopodobnie także musiałaby się z partią pożegnać. Nic dziwnego - Jarosław Kaczyński podporządkował wszystko praktycznemu myśleniu. Przede wszystkim niepodzielna władza - również wewnątrz własnej partii - a potem się zobaczy.
Oczywiście odchodzący są w jakimś stopniu sami sobie winni. Jak tłumaczył mi niedawno znajomy poseł PiS, agresywną reakcję JarKacza budziły tyleż ich „wywrotowe" pomysły i żądania, co ich płaczliwość, miękkość, to, że przez całe miesiące pozwalali sobie wchodzić na głowę, upokarzać się i pomiatać sobą. Wszelkie w tym rekordy pobił chyba Paweł Zalewski. Prezes Prawa i Sprawiedliwości szanuje jedynie twardych zawodników.
Wróćmy jednak do postawionego na początku pytania: czy w dłuższym okresie partia, pozbawiona wewnętrznego fermentu, jest w stanie skutecznie rządzić lub chociaż skutecznie utrzymywać się przy władzy? Nadmiar dyskusji z pewnością nie pomaga. W krótkich zwarciach i dynamicznych manewrach, w których Jarosław Kaczyński czuje się najlepiej, brak jakiegokolwiek wewnętrznego oporu jest plusem. Ale czy w dłuższym okresie to się nie zemści? Kaczyński nie jest bogiem, nie jest alfą i omegą. Intelektualne zaplecze PiS w postaci Jarosława Marka Rymkiewicza czy Ryszarda Legutki niewiele tu da, bo JarKacz będzie akceptował ich uwagi tylko, jeśli będzie miał na to ochotę. Nie będzie musiał toczyć wewnętrznej walki o to, by to jego idee zwyciężyły, nie będzie musiał za nimi argumentować, przekonywać, iść na kompromisy.
Czy to wykończy PiS? Szczerze mówiąc - nie wiem. Być może to jednak dobra metoda. Wiem natomiast, że przy takich zasadach trzeba mieć specyficzne cechy osobowości, żeby chcieć grać w takiej drużynie.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka