Jak długo Donaldowi Tuskowi będzie się jeszcze udawało kochać wszystkich dookoła? Ta strategia była zapewne obliczana na długo, ale być może już teraz jej czas dobiega końca. Bo jak tu kochać każdego, kiedy kolejne grupy interesu wyciągają łapska po to, co im naobiecywał premier? Jednym z żelaznych punktów jego exposé było przecież podwyższenie wynagrodzeń w sferze budżetowej. No to sfera budżetowa przychodzi po swoje.
To, co się dzieje wokół systemu ochrony zdrowia, potwierdza obawy, że pod ładną formą, jaką Platforma prezentowała przed wyborami, kryje się deficyt substancji. Oczywiście kryzys w służbie zdrowia stał się przedmiotem politycznej wojny. Nic dziwnego, skoro dzisiaj polityczna wojna mogłaby się toczyć nawet o oznaczenia miejskich szaletów. Zabawne jest to, że obie strony mają rację, ale tylko w oskarżeniach, jakie na siebie nawzajem rzucają, niekoniecznie zaś w pozytywnych rozwiązaniach.
PO ma rację, że PiS przez dwa lata nie zrobił nic. Przede wszystkim zaś nie przygotował systemu na wprowadzenie unijnego ograniczenia czasu pracy lekarzy. Podwyżka, jaką zafundował Zbigniew Religa, nie była przecież żadną systemową zmianą, tylko doraźnym środkiem.
PiS ma rację, że Platforma przyszła do władzy nieprzygotowana do rozwiązania problemów, choć przecież jej politycy doskonale wiedzieli, jaka jest sytuacja, wiedzieli o zbliżającej się ustawie o ograniczeniu czasu pracy, widzieli przecież wyraźnie, że PiS nic nie robi, a obecna minister zdrowia zasiadała w efemerycznym gabinecie cieni.
Zamieszanie wokół wirtualnych projektów ustaw jest dla PO kompromitujące. Aż żal patrzeć na Ewę Kopacz, która z każdym kolejnym występem przed kamerami wydaje się coraz bardziej niekompetentna. Przypomina misia Puchatka, zaglądającego do domku Prosiaczka [dziękuję Kismetowi za poprawkę w sprawie Puchatka]: im bardziej mówi o swoich pomysłach, tym jest ich mniej. Te pomysły jeszcze wczoraj po południu były wyłącznie jej pomysłami, a wieczorem stały się już pomysłami Religi, które minister Kopacz „poprawia". Ustawy miały być przedwczoraj na posiedzeniu rządu, ale „drukarka się zepsuła". Wczoraj premier wczesnym popołudniem mówił, że je widział, ale był chyba jedyną osobą, która miała tę przyjemność. Ustawy miały być u Chlebowskiego, ale ten ich nie miał. A potem już miał. Po prostu Deus ex machina.
Pan premier był uprzejmy trochę się zirytować podczas konferencji prasowej. No, jeśli nerwy wysiadają już na początku, przy pierwszym poważniejszym kryzysie, to czarno widzę dalszy ciąg rządów Donalda Tuska. Pan premier pouczał dziennikarzy, jak mają, a jak nie mają działać. Ciekawe, czy „Szkło kontaktowe" zrobi sobie z tego przedowcipny skeczyk. Bo gdy podobnie zachowywał się Jarosław Kaczyński, w „Szkle" pojawiał się niechybnie.
Chociaż nie, przepraszam - ja tu piszę o kryzysie, a żadnego kryzysu przecież nie ma. Powiedział to wyraźnie wieczorem Grzegorz Schetyna, oskarżając prezydenta, że zwołuje Radę Gabinetową właśnie po to, aby wywołać wrażenie, że jakiś kryzys jest. Oczywiście, bardzo przepraszam pana premiera: kryzysu nie ma, wszystko idzie wspaniale, lekarze są szczęśliwi, pielęgniarki prześcigają się w usługiwaniu pacjentom, pacjenci najtrudniejsze badania mają robione od ręki, żadne strajki nam nie grożą, a „w czystych szpitalach ludzie umierają rzadko" - jak śpiewał T-Love. Nie wiem, o co to całe zamieszanie.
Platforma ma jasną i przejrzystą strategię: unikać wszelkich kontrowersji i wszelkich trudnych decyzji, póki się da. Z tego punktu widzenia kryzys w służbie zdrowia jest ekipie Tuska bardzo nie na rękę, bo tu trudne decyzje trzeba podejmować. A raczej - powinno się podejmować. Taką trudną, ale słuszną decyzją byłoby np. wprowadzenie pełnej konkurencji i prywatnych podstawowych ubezpieczeń zdrowotnych, a nie tylko uzupełniających, jak chce PO. Inną, oczywistą i niezbędną, byłoby wprowadzenie współpłacenia dla pacjentów publicznej służby zdrowia, ale i tego PO się boi i już powiada, że nie. W podobny sposób zniknęły całkiem z agendy Platformy sprawy takie jak jednomandatowe okręgi wyborcze i podatek liniowy.
Miałem kilka dni temu okazję uczestniczyć w spotkaniu z osobą bliską kierownictwu PO. Jej diagnoza potwierdziła jedynie moje spostrzeżenia: PO chce być partią bez właściwości, bo każda właściwość i wyrazistość oznacza utratę jakiejś grupy elektoratu. Ergo - ucieka także od trudnych decyzji, bo tu można stracić nawet więcej. Problem Tuska polega dziś na tym, jak zarządzać w taki sposób, żeby faktycznie niewiele zrobić.
Pytanie, jak długo tak się da. Obecne problemy (może należałoby napisać po prostu „jaja") pokazują, że niedługo. To znaczy - można pewnie znaleźć jakiś sposób na tymczasowe załatwienie najbardziej palących spraw, ale nie wiadomo, czy to stłumiłoby pożar nawet do wyborów prezydenckich.
Jest w tym wszystkim jedna niezwykle przygnębiająca rzecz: że brak alternatywy. Wybór istnieje dzisiaj jedynie między dwoma drużynami. Ale o tym - w następnym odcinku.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka