W kilku miejscach w Salonie24 pojawiły się w ostatnich dniach wpisy o Powstaniu Styczniowym. Dyskretniej niż w przypadku Powstania Warszawskiego - w końcu minęło znacznie więcej czasu, a uroczystości też jakby znacznie mniej - ale jednak. I ton podobny: krótkie „chwała bohaterom" i ani słowa oceny.
Czemu tak? Może dlatego, że nawet zwolennikom wersji patriotyzmu według schematu „koń, szabelka i butelka" trudno bronić Powstania Styczniowego. Owszem - bohaterom chwała i szacunek - co do tego nie ma wątpliwości. Jednak samo Powstanie... Dyskutować można o celowości wielu polskich zrywów, o Insurekcji Kościuszkowskiej, o Powstaniu Warszawskim oczywiście, o Powstaniu Listopadowym nawet, ale w przypadku Powstania Styczniowego jakakolwiek dyskusja, moim zdaniem, sensu nie ma. Była to po prostu głupota w najczystszej, najbardziej wydestylowanej postaci. Kretyńska bohaterszczyzna, dzieło nieodpowiedzialnej grupki niepoważnych zapaleńców, z których jeden był nawet uprzejmy szybciutko zginąć w pojedynku, zamiast wziąć na siebie choć odrobinę odpowiedzialności za katastrofę, jaką wywołał.
W ubiegłym tygodniu „Tygodnik Powszechny" przypomniał ciekawy tekst Stanisława Stommy „Z kurzem krwi bratniej", napisany w roku 1963. Stomma nie pozostawia na pierwotnych organizatorach Powstania suchej nitki, wytykając im przede wszystkim, że działali w oderwaniu zupełnym od realiów geopolitycznych, a ich zryw był ślicznym prezentem dla Prus, które aż się paliły, żeby pomóc w jego pacyfikacji.
Stomma wskazuje na zabójczy maksymalizm żądań, jeśli w ogóle żądaniem można nazwać postulat zjednoczenia dawnych ziem Rzeczpospolitej w jednym organizmie państwowym. To był postulat wzięty z księżyca. Z góry wiadomo, że skazany na niepowodzenie. W sferze realistycznych działań margrabia Wielopolski uzyskał dla nas ile tylko się dało. Animatorom Powstania chodziło jednak nie o jakieś konkretne, realistyczne postulaty polityczne, ale o walkę dla samej walki.
Sięgam do „Dziejów Polski w zarysie" Michała Bobrzyńskiego. Bobrzyński nie szczędzi cierpkich słów Wielopolskiemu. Jego zarzuty sprowadzają się przede wszystkim do nieumiejętności zjednywania sobie ludzi i środowisk - do braku PR-u, jak by się dzisiaj powiedziało - oraz do zbędnej mściwości i gwałtowności. Nie można jednak kwestionować zasadniczej zasługi Wielopolskiego: uzyskał dla Królestwa Polskiego wszystko, co realnie rzecz biorąc można było uzyskać, z prawdopodobnym wstępem do utworzenia Sejmu włącznie.
Pisze Bobrzyński: „Podnosiła tę reformę niezmiernie okoliczność, że namiestnikiem mianowany został 8 czerwca 1862 r. wielki książę Konstanty, brat cara Aleksandra, proste przeciwieństwo imiennika z pierwszych lat Królestwa Kongresowego, bardzo wykształcony, przekonań liberalnych, miły w obejściu i mający ambicję sprostania trudnemu zadaniu [pokierowania autonomicznym Królestwem Polskim]". I dalej: „[...] ugoda ta w następstwach swoich sięgała daleko poza granice Królestwa i narodowi polskiemu otwierała perspektywy, o których niedawno temu największy fantasta polski nie mógł marzyć. [...] Żywioły roztropniejsze spośród mieszczaństwa i szlachty, zgrupowane w Dyrekcji Białych, odrzucając myśl powstania, oświadczyły się za przyjęciem reform, uzyskanych przez Wielopolskiego, a nie żałowały argumentu, że odrzucenie ich leży tylko w interesie rządu pruskiego".
Wszystko to zostało zmarnowane przez garstkę politycznych szaleńców, którzy w gruncie rzeczy uzurpowali sobie prawo do reprezentowania narodu. Koszt Powstania? Represje, zmarnowanie szansy na polityczną emancypację Królestwa Polskiego, dziesiątki tysięcy dzielnych patriotów, wzmocnienie Prus, wywłaszczenia, zsyłki. Zyski - zero. Kompletne zero.
Wiem, że pisząc to narażam się tym wszystkim, którzy mają obsesję „powstawania z kolan", a pojęcie realisty uważają za synonim zdrajcy. Wystarczająco dużo obelg spotkało mnie, gdy kilka miesięcy temu ośmieliłem się podawać w wątpliwość celowość Powstania Warszawskiego. Trudno. Etos bezmyślnej brawury, utrwalany przez bezkrytyczny kult polskich powstań, uważam za tak szkodliwy, że przeciwstawianie się mu jest dla mnie rodzajem chlubnej pracy organicznej, godnej konserwatysty. Zresztą samo Powstanie Styczniowe wyrosło już na tym szkodliwym podglebiu, karmiąc się mesjanistycznymi halucynacjami i rojeniami. I gdy spojrzeć na cykl polskich powstań, to - z nielicznymi wyjątkami - widać tendencję do pogarszania się. Konfederacja Barska działała jeszcze w złudzeniu własnej legalności, choć brutalna rzeczywistość sobie z tego kpiła. Ale szlachta zatwierdzała dokumenty, organizowała się, formalizowała swój protest.
Powstanie Kościuszkowskie miało szanse na sukces - może bylibyśmy w stanie doczekać w warunkach niezależności do czasów Napoleona - gdyby nie chwiejność samego Kościuszki (co ładnie punktuje w „Wieszaniu" Rymkiewicz). Powstanie Listopadowe było na granicy szaleństwa, ale przynajmniej angażowało w dużej części członków regularnej armii, z dostępem do broni i wojskowym przeszkoleniem. Kadry dowódcze to osobna sprawa.
Powstanie Styczniowe to już całkowita katastrofa. Studium straceńczej głupoty w czystej postaci.
***
Z innej beczki. Nie mogę sobie darować. Dziś rano w Tok FM Paweł Wroński spytał Radka Sikorskiego o nieobecność premiera Tuska w Davos. Gdy rok temu do Davos nie pojechał premier Kaczyński, z czego Anna Fotyga tłumaczyła go w wyjątkowo durny sposób, ówczesna opozycja i media nie zostawiały na nim suchej nitki. I słusznie.
Co teraz odpowiedział Sikorski, pytany o nieobecność w Davos nowego szefa rządu? Cytuję z pamięci: „No, panie redaktorze, nie przesadzajmy z tymi konferencjami, to jest prywatna fundacja...". Czy może być jaskrawszy przykład podwójnych standardów i krótkiej pamięci? (Choć gwoli sprawiedliwości muszę przyznać, że rok temu Sikorski nie krytykował Kaczyńskiego za niepojechanie do Davos - był wtedy jeszcze w rządzie PiS.)
Rzecznik rządu Agnieszka Liszka tłumaczy, że premier ma „napięty kalendarz". To tłumaczenie równie głupie co tłumaczenie madame Fotygi sprzed roku. Tym głupsze, że w tym roku w Davos mówi się o możliwym światowym kryzysie. To chyba powinno choć trochę pana premiera Tuska zainteresować?
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka