To było do przewidzenia - mój wpis o Powstaniu Styczniowym ściągnął na mnie gromy. Domyślałem się, że tak będzie, miałem już doświadczenie, zebrane w Salonie24. Mimo to warto było - choćby po to, żeby się przekonać, że jest tu kilka osób, oceniających rzeczywistość i historię trzeźwo - nawet jeśli się ze mną nie zgadzają.
Były trzy rodzaje reakcji. Pierwsza to zgoda na mój sposób myślenia i identyczne lub zbliżone wnioski.
Druga, najbardziej przygnębiająca, to reakcja „genetycznych patriotów" (GP), by zacytować klasyka. Usiłuję zrozumieć mechanizm jej powstania, ale nie jestem w stanie. Spróbujmy jednak uprościć moją argumentację i odtworzyć ich. Ja powiadam: kto decyduje o losie narodu lub państwa, nie ma prawa nie kalkulować. Podstawą każdej ważnej decyzji musi być rachunek zysków i strat. Jeśli przewidywane straty przewyższają zyski, przywódca nie powinien podejmować decyzji na tak. Jeśli mimo to ją podejmuje, to są tylko trzy wyjaśnienia: fanatyzm, głupota lub sabotaż.
Podstawą takiego sposobu myślenia jest przekonanie, że przywódca ma obowiązek dbać o życie powierzonych mu ludzi, o trwałość państwa, że ma osiągać wyznaczone cele możliwie najmniejszym kosztem.
Twierdzenie, że kalkulacja musi być podstawą decyzji wydaje mi się oczywiste. To po prostu truizm. W ramach tego systemu pojęć można oczywiście spierać się o poszczególne wydarzenia: o Powstanie Styczniowe, warszawskie itd. Trzeba jednak pamiętać, żeby nie uwzględniać w tym wywodzie rezultatów, które objawiły się dopiero w przyszłym czasie, a nie mogły być zakładane przez organizatorów i przywódców ówczesnych. Z tego punktu widzenia na korzyść przywódcy nie może świadczyć to, że jego czyn (np. powstanie) z czasem okrył się legendą i stał narodowym mitem. Chyba że przywódca przed podjęciem decyzji zakładał, że jest gotów poświęcić tysiące istnień tylko po to, żeby powstał mit. Jeśli jednak ktoś czyniłby takie założenie, w oczywisty sposób byłby zbrodniarzem.
Jednak GP wydają się tego sposobu myślenia po prostu nie przyjmować, a zatem jakakolwiek z nimi dyskusja nie jest możliwa. Na ile jestem w stanie odtworzyć sposób myślenia GP, wygląda on tak: kalkulowanie zysków i strat to to samo co zdrada. Wartością jest walka sama w sobie. Kto przed nią wstrzymuje, ten zdradza. Rezultat nie jest ważny, ważna jest tylko ochota do walki. Każdy polski czyn powstańczy jest z definicji heroiczny, a kto ośmiela się podawać w wątpliwość jego celowość lub mądrość przywódców, dopytując o kalkulację, jaka była jego podstawą, ten zdrajca, sprzedawczyk, a w najlepszym przypadku prymityw, nie rozumiejący patriotycznych uniesień. Przykłady takiego rozumowania można znaleźć np. tutaj, tutaj czy tutaj. W opinii autorów tych postów, już samo mówienie o jakimś rachunku zysków i strat jest wysoce podejrzane.
W tej optyce patriotą jest jedynie ten, kto idzie się bić bez żadnej refleksji. Jakakolwiek próba racjonalnej oceny narodowych zrywów, a zwłaszcza oceny krytycznej tychże, musi być traktowana jako dowód braku patriotyzmu, zdrady. Oczywiste jest, że między tymi dwoma płaszczyznami porozumienia nie ma i być nie może.
GP to zresztą ciekawa grupa. Część obelg i wyzwisk, jakie poleciały pod moim adresem ze strony tych „prawdziwych Polaków", sobie zachowałem. Inne od razu kasowałem. Zostałem zatem zdrajcą, ktoś mi zlecił kalanie pamięci, sprzeciwiałem się lustracji dziennikarzy (ordynarne kłamstwo, było akurat odwrotnie, co łatwo sprawdzić; a poza tym - co ma piernik do wiatraka?), plułem na powstańców (choć bardzo wyraźnie zaznaczyłem na początku, że akty ich odwagi to całkiem osobna sprawa), przywykłem do bycia na kolanach, odreagowuję swoje rzekome chłopskie pochodzenie (bo widocznie apel o zdrowy rozsądek i kalkulację to cecha wyłącznie chłopska, a nie szlachecka, zaś autor tej sugestii prześwietlił moje drzewo genealogiczne), a nawet jedzie do mnie jakaś ekipa rekonstrukcji historycznej, żeby... bo ja wiem? Ściąć mi łeb kosą czy jak?
Wszystkie te komentarze dają przewspaniały obraz zdegenerowanego pseudopatriotyzmu. Gdyby poczytali je marszałek Piłsudski albo Roman Dmowski, dwaj giganci polskiej historii, obaj by zapewnie zgodnie zapłakali. GP to po prostu nie żadni patrioci, ale chamska, bezrefleksyjna bojówka. Zostawmy ich.
Były też jednak polemiki rzeczowe, za które bardzo dziękuję. Np. tekst Rybitzky'ego czy tekst Free Your Mind. Chciałbym się tu zająć tym ostatnim. Napisany, bo zarzuciłem FYM manipulację. Może zbyt pochopnie, może było to tylko zapędzenie się. FYM zadał mi retoryczne pytanie, jak oceniam walkę leśnych już po zwycięstwie komuny, sugerując, że to ścisła analogia do przywódców powstania. Odparłem, że leśni wybierali za siebie, a nie za cały naród, więc nie ma tu analogii. FYM jednak upiera się, że jest. Trudno, widocznie nikt go nie przekona, że białe jest białe, a czarne jest czarne.
Jednak jego tekst jest polemiką mocno nierzetelną. FYM stwierdza, że nie napisałem, iż przywoływany tekst Stommy powstał w 1963 r. Widocznie czytał nieuważnie, ponieważ informacja o tym od początku w moim tekście jest. Generalnie argumentacja FYM idzie w następujący sposób: Stomma wszedł w romans z ówczesnym ustrojem, więc jego argumentacja i poglądy służyły uzasadnieniu sowieckiego panowania w Polsce, a zatem - w jakiś przedziwny sposób - i ja, przywołując Stommę, jestem w tę kolaborację zamieszany.
Zadziwiająca argumentacja. Czy osobisty los Stommy i jego wybory mają jakiś wpływ na spójność i prawdziwość jego argumentacji, przytaczanej dzisiaj? Czy jeśli komuniści sprzyjali nurtowi realizmu - wiemy, dlaczego - to znaczy, że ten, kto się dziś do niego przyznaje, jest wielbicielem komuny? Czy może należy raz na zawsze odrzucić polityczny realizm, a książki autorów szkoły krakowskiej spalić, bo komuna sięgała po podobne uzasadnienia? Logiki w tym tyle samo, co w postulacie, jaki się pojawił ze strony dawnej opozycji po 1989 r., aby milicji przekształconej w policję odebrać pałki, bo były w Peerelu używane przeciwko demonstrantom. Zabawne, że bodaj sam FYM (lub ktoś w komentarzu) przywołał Kisiela jako świadka miałkości postawy Stommy. Ale zaraz - Kisiel był przecież posłem do peerelowskiego Sejmu. To znaczy, że wszystkie jego poglądy i wywody mamy ex definitione uznać za fałszywe?
Jak słusznie zauważył na blogu FYM Ronson - dlaczego dziś, czytając Stommę, mielibyśmy się kierować kontekstem sprzed 40 lat?
FYM pisze: „Polityka to również (jeśli nie przede wszystkim) uwzględnienie takiego środka jak walka w obronie interesu narodowego, jeśli tenże interes uznaje się za zagrożony. Nie ma tu więc żadnej dychotomii. Może raczej pojawić się taka koncepcja polityczna, która NIE UWZGLĘDNIA zbrojnego oporu nawet w sytuacjach krytycznych. Nie jest to jednak żadne "chłodne" spojrzenie na historię, lecz odmienne spojrzenie na politykę (a więc implikowałoby to inny już wymiar rozważań)". Tylko, pytam, gdzie ja napisałem, że w ogóle nie należy się bić? Proszę o cytat. FYM polemizuje po prostu z czymś, czego ja nie napisałem, bo i napisać nie mogłem. Oczywiście, że walka jest jednym ze środków. Rzecz nie w tym, aby się nie bić, ale aby się bić wówczas, gdy ma to sens. Chyba że FYM uważa inaczej.
Reszta tekstu FYM to nie warta uwagi retoryka.
Pod moim tekstem pojawiło się kilka rozsądnych wpisów. Najbardziej spodobał mi się komentarz Mavericka, który przywołał słowa generała Pattona: „Żaden drań nie wygrał wojny umierając za swój kraj. Wygrywa się sprawiając by inny biedny drań umarł za swój kraj" i spytał: „No i niech mi Pan powie Panie Łukaszu czemu ten prosty fakt tak mało osób jest w stanie zrozumieć?". Odpowiadam: nie wiem. Widzę natomiast, że jeśli ktoś stara się tę oczywistą prawdę wytłumaczyć, dla wielu zostaje zdrajcą. Dobrze nam to nie rokuje.
P.S.
Pod moim poprzednim wpisem pojawił się komentarz pani Anity Czerwińskiej, która zwróciła mi uwagę, że umieszczając komentarz, deprecjonujący Powstanie Styczniowe pod fotorelacją z rajdu powstańczego na blogu Tatarstana, zachowałem się niestosownie.
Odpowiedziałem - i przeklejam moją odpowiedź i tutaj, gwoli oczyszczenia atmosfery i wyjaśnienia sytuacji, a także mojego osobistego stosunku do podobnych inicjatyw i przede wszystkim do pamięci powstańczych bohaterów:
„Szanowna Pani
Z przykrością muszę przyznać Pani rację. Mój wpis akurat na blogu Tatarstana był niestosowny i mógł sprawiać wrażenie, że odnosi się do inicjatywy rajdu, którą akurat z całego serca bym poparł. Za tę niestosowność przepraszam Panią i wszystkich uczestników tego wydarzenia, którzy mogli się poczuć dotknięci.
Jednocześnie chcę podkreślić raz jeszcze, że ocena powstania jako decyzji politycznej i militarnej, oraz ocena jego przywódców i inicjatorów, w niczym nie uwłacza pamięci tych, co po prostu poszli się bić za Polskę.
Mam nadzieję, że wyjaśniłem to przykre nieporozumienie".
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka