Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
129
BLOG

Pytania o gaz oraz co po cichutku umiera

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 40

Mamy przed sobą sprawę z gatunku tych, gdzie prawda może nigdy nie wyjść na jaw, bo nakłada się na siebie zbyt wiele warstw interesów. Co gorsza, wygląda na to, że afera z kontraktem gazowym z Euralem, a następnie RosUkrEnergo, jest częścią dość wyraźnej taktyki przykrywania istotnych spraw bieżących (PO w tej sprawie nie jest aktorem). Niedobrze, bo to akurat problem, który koniecznie powinien zostać wyjaśniony do końca. Choćby dlatego, że w mechanizmie ostrzegania o zagrożeniach dla bezpieczeństwa energetycznego państwa ewidentnie coś nie zadziałało i trudno raczej uwierzyć, żeby stało się tak przez przypadek.

Co wydaje się nie budzić dziś wątpliwości? Za rządów SLD został podpisany kontrakt na dostawy gazu (niech nawet będzie, że spotowy, co podkreśla Leszek Miller, ale w niczym nie umniejsza to wagi problemu) z firmą, blisko powiązaną z rosyjską mafią. I że za rządów PiS został podpisany nowy kontrakt z inną firmą, będącą następczynią Euralu. Na tym pewniki się właściwie kończą. Pozostaje całe mnóstwo szalenie istotnych pytań.

Trudno brać za dobrą monetę tłumaczenia Millera, że ważna była niska cena gazu, a nie to, z kim się umowę podpisuje. Po pierwsze dlatego, że żadne państwo nie powinno wspierać mafii, obojętnie, jakiej by nie była narodowości. Po drugie, ponieważ kontrakt z firmą o takich korzeniach nie jest ani wiarygodny, ani pewny, a w grę wchodzi bezpieczeństwo dostaw energii.

Pytania są następujące. Czy służby specjalne za SLD wiedziały o powiązaniach Euralu i ewentualnie jak wiele? Nie dostaliśmy dotąd jasnej odpowiedzi. Jeśli nie wiedziały, to nie wystawia im najlepszego świadectwa. Jeśli wiedziały, to czy poinformowały najwyższych urzędników w państwie? Tu także nie mamy stuprocentowej jasności, bo odpowiedź, jakiej udziela Andrzej Barcikowski, trudną uznać za klarowną. W dodatku urzędnicy z otoczenia Kwaśniewskiego twierdzą, że o niczym nie wiedzieli. Ktoś zatem kłamie. A jeśli wiedzieli, to czemu ów kontrakt podpisali?

Czy służby za czasów PiS wiedziały o powiązaniach RosUkrEnergo? Jeżeli nie, to świadczy o ich rażącej niekompetencji. Jeżeli tak, to czemu podpisano z tą firmą kolejny kontrakt? Czy faktycznie „nie było innego wyjścia", jak dzisiaj tłumaczą się politycy PiS?

Pierwsze ich reakcje budzą bardzo mieszane uczucia. Jarosław Kaczyński wyraźnie próbował zagadać sprawę, kierując pod adresem Platformy pytania o zaniechanie budowy Gazoportu. Pytanie to jak najbardziej zasadne, ale przecież nie powiązane bezpośrednio ze sprawą kontraktu gazowego, w podpisywaniu którego PO akurat nie miała bezpośredniego udziału.

Czy nie jest przypadkiem tak, że żadna z głównych sił politycznych nie ma interesu w wyjaśnieniu tej sprawy? Z całą pewnością nie ma sensu szafowanie sejmowymi komisjami śledczymi, ale czy akurat w tym przypadku taka komisja nie byłaby uzasadniona? Jeśli mamy do czynienia z zaniedbaniem sprawy przez polskie służby, to znaczy, że system zabezpieczenia interesów energetycznych kraju jest przerażająco dziurawy i trzeba go koniecznie uszczelnić. Raport komisji byłby tutaj bezcenny. Jeśli natomiast mamy do czynienia z celowym działaniem konkretnych osób, to skutkiem działania takiej komisji powinny być wnioski do prokuratury i/lub Trybunału Stanu.

Ogromnie jestem ciekaw, na jak długo politykom i mediom starczy zapału, żeby tej sprawy pilnować.

***

Tymczasem w tle dzieją się rzeczy znacznie istotniejsze od tego, czy Bogdan Święczkowski latał do Nowej Zelandii biznes klasą i czy latał tam w ogóle oraz czy Zbigniew Ziobro zamordował swój laptop młotkiem czy lewarkiem samochodowym. „Puls Biznesu" napisał - a mało kto był uprzejmy tę wiadomość zauważyć - co dzieje się z przygotowywanym przez Ministerstwo Gospodarki, a firmowanym przez Adama Szejnfelda pakietem ułatwień dla przedsiębiorców. Pakiet, zawierający wiele sensownych rozwiązań, które już dawno powinny obowiązywać i były do znudzenia obiecywane przez wiele poprzednich rządów (w tym obiecywane do znudzenia jedno okienko) jest na etapie konsultacji międzyresortowych. I okazuje się, że zostaje poddany zmasowanej krytyce urzędniczego lobby.

Można oczywiście założyć, że przyjęte w nim rozwiązania są tak fatalnie zaprojektowane, że łatwo je skrytykować. Ja jednak zakładam co innego: urzędnicy średniego szczebla, którzy na ogół opiniują rządowe projekty, mają osobisty interes w tym, aby przepisy były jak najbardziej niejasne, skomplikowane, aby jak najwięcej było w nich uznaniowości i aby pozostawiono im jak największe kompetencje. W takim środowisku prawnym najłatwiej jest wymuszać na ludziach łapówki i „kręcić lody".

„PB" pisze, że urzędnicy podważają np. możliwość wprowadzenia prawa do zawieszania działalności gospodarczej zamiast jej wyrejestrowywania za każdym razem. To znana urzędnicza taktyka: przekonać politycznego decydenta, że się, panie, nie da. No nie da się, i koniec. Wszędzie indziej na świecie się da, ale u nas po prostu się nie da i kropka.

Informacja o urzędniczej obstrukcji oczywiście słabo się przebija, bo znacznie bardziej spektakularne są choćby spory między prezydentem a premierem. A tymczasem w ich cieniu umierać będzie po cichutku kolejna szansa na zmniejszenie urzędniczego dominium. Bo coś mi mówi, że ten rząd, oficjalnie tak sprzyjający obywatelskiej wolności, nie znajdzie w sobie dość determinacji, żeby się urzędasom przeciwstawić i projekt Szejnfelda spotka to, co spotkało już wiele innych, od pakietu Hausnera poczynając: pod wpływem urzędniczych sprzeciwów zostanie wykastrowany tak bardzo, że stanie się żałosnym eunuchem, popiskującym cienkim głosikiem. I nie będzie w ogóle warto go uchwalać.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj40 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (40)

Inne tematy w dziale Polityka