TVN24 pokazała zdjęcia z rosyjskiej NTV, ze spotkania Putina z Tuskiem. Mówił Tusk, było go widać zza pleców, więc nie wiadomo, czy się uśmiechał. Z tonu głosu można wnioskować, że przynajmniej od czasu do czasu. Polski premier opowiadał coś o tym, że atmosfera bardzo się ociepliła, że umiemy ze sobą rozmawiać, oraz raczył rosyjskiego prezydenta rewelacjami o tym, że w Polsce udało się wyzwolić energię Polaków (zawieruszyła się jakaś kartka z sejmowego exposé?).
Kamera pokazywała z bliska twarz Władimira Putina. Przez większość czasu nie drgnął na niej nawet jeden mięsień, a jeśli już, to na pewno w kontrolowany sposób. Stary, doświadczony kagiebowiec pozwalał sobie jedynie na dobrze maskowane, stłumione westchnienia. Nie dziwię się. Wysłuchując dyrdymałów Tuska o wyzwolonej w Polakach energii, musiał z politowaniem myśleć: „O czym ten mi tu gada?! Ech, ci Polacy, jak dzieci...". Przypomniał mi się stosowny fragment „Reytana, czyli raportu ambasadora":
Rozgrywka z nimi to nie żadna polityka,
To wychowanie dzieci, biorąc rzecz en masse.
Wizyta Tuska w Moskwie niepokojąco przypomina jego wizytę w Berlinie: dużo uśmiechów, ukłony, grzeczności, usta pełne frazesów i zero konkretów. Nie to, żebym oczekiwał natychmiastowej zmiany w którejś z najtrudniejszych dziedzin. To byłaby oczywista naiwność. Ale - podobnie jak można było racjonalnie oczekiwać w przypadku wizyty w Niemczech - można było mieć nadzieję na sygnał, że zmiana stanowiska jest możliwa. Podane w dyplomatycznym języku takie sygnały są całkiem czytelne.
Nie mówię o tarczy, bo tutaj obie strony wiedzą, o co idzie gra i każda gra do własnej publiczności, a Rosja nie może mieć w dodatku żadnego realnego wpływu na naszą decyzję. Ale pozostają kwestie historii, oficjalnego stosunku do katyńskiej zbrodni ludobójstwa, dostępu do archiwów, żeglugi czy nawet nieszczęsnej bałtyckiej rury. W żadnej z tych spraw z rosyjskiej strony nie było choćby mrugnięcia powieką.
Nie zyskaliśmy zatem nic. No, może tyle, że pokazaliśmy zachodnim partnerom, że nie jesteśmy oszalałymi rusofobami. Tylko czy nie za dużym kosztem? Bo Tusk, jadąc do Rosji akurat teraz, uwiarygodnił ją w oczach Zachodu, który właśnie od jakiegoś czasu coraz sceptyczniej spoglądał na panujące za Putina porządki. Teraz z Warszawy, przed samymi wyborami prezydenckimi, przyszedł sygnał, że nie taki diabeł straszny. Nasi partnerzy mogą zatem dojść do wniosku, że ostrzeżenia, jakie serwował poprzedni rząd, były jednorazowym skutkiem obsesji jego członków. Nowy rząd sam sobie ograniczył pole manewru na wypadek, gdyby trzeba przyjąć naprawdę ostry kurs.
Wiele razy krytykowałem poprzedni gabinet za stawianie w polityce zagranicznej formy przed treścią. Tam było stawianie się dla samego stawiania, twardość dla samej twardości. Tu mamy drugą skrajność: miękkość dla samej miękkości, uśmiechy dla samych uśmiechów. To polityka zgubna, bo druga strona jest znacznie od nas cwańsza i te uśmiechy doskonale wykorzysta na swoją korzyść, podczas gdy my nie mamy planu, do czego mianowicie one miałyby doprowadzić. Ot, mamy się cieszyć z tego, że zamiast otwartej konfrontacji mamy tę samą pulę spraw spornych, tyle że złagodzoną uśmiechami. Faktyczna różnica jest żadna. Tyle że akurat w przypadku Rosji lepiej mieć otwartą konfrontację, dzięki czemu można łatwiej pokazać, po czyjej stronie leży problem.
Rozmowa Tuska z Putinem była w pewnym sensie symboliczna. Po jednej stronie stołu siedział polityk z demokratycznego kraju, skupiony na sondażach, parlamentarnych gierkach i pilnowaniu swojego wizerunku, nieśmiało uśmiechnięty i wykonujący rękoma gesty, wyuczone dla telewizyjnych debat; po drugiej - twardy, bezwzględny, okrutny nawet gracz, dysponujący aparatem dziesięć razy efektywniejszym i bardziej bezwzględnym, nieskrępowany demokratycznymi procedurami, mający w małym palcu wszystkie techniki interpersonalnej komunikacji, zachowujący kamienną twarz. Wyglądało to jak starcie naiwnego harcerzyka z wyrachowanym i doświadczonym bandytą. Bandzior uśmiecha się, gładzi harcerzyka po główce i mówi: „No już dobrze", a harcerzyk uradowany wraca do swojej drużyny i oznajmia: „Ten pan nie jest jednak taki zły, nawet lizaczka mi dał".
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka