Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
139
BLOG

Nie taka prosta sprawa

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 80

Kolejna nieprzemyślana, niepragmatyczna, niepotrzebnie agresywna wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego podzieliła komentatorów według tradycyjnej linii. Jedni potępiają i twierdzą, że „oto prawdziwa twarz Kaczyńskiego" (jak Piotr Najsztub, z którym polemizowałem dziś na ten temat w „Skanerze"); drudzy bronią prezesa PiS do upadłego.

Szkoda. Bo w tej sprawie - jak zresztą w wielu innych - łączy się kilka wątków, które warto rozpleść i każdy ocenić z osobna inaczej.

 

1. Odgrzewanie starego kotleta? Z pewnością. Nie znaczy to, że o sprawie w ogóle nie należy mówić, ale jest kwestia proporcji. To, co dzisiaj robi lub czego nie robi obecny rząd jest jednak ważniejsze od przebiegu zeszłorocznego protestu pielęgniarek. Tymczasem wygląda na to, że sprawa zagłuszania ich telefonów jest traktowana jak wydarzenie, definiujące jakość polskiej demokracji.

2. Kłamstwo czy nie? Jeśli pielęgniarki faktycznie miały zagłuszane telefony i jeśli decyzję podpisał osobiście Jarosław Kaczyński, to wygląda na to, że kłamstwem były ówczesne zapewnienia PiS, że nikomu telefonów nie zagłuszano (lub też ostrożniejsze wypowiedzi, że „nic mi o tym nie wiadomo"). Ewidentne kłamstwo w niektórych krajach eliminuje polityka z życia publicznego na długo lub na zawsze. Nie u nas niestety.

3. Mieli prawo zagłuszać czy nie? Moim zdaniem - tak. Choćby po to, żeby uniemożliwić konsultowanie się z pozostającymi na zewnątrz pielęgniarkami w celu zorganizowania większej załogi okupacyjnej.

Przezabawny był dzisiaj minister Ćwiąkalski, tłumaczący, czemu zagłuszanie miało być złamaniem prawa. Po pierwsze - bo za sprawę zabrali się prokuratorzy (w Polsce, jak wiadomo, stuprocentowo obiektywni i niezależni od bieżącej władzy i jej zapotrzebowań), a skoro tak, to widocznie coś w niej nie gra. Po drugie - co jako uzasadnienie nadaje się już do Księgi Guinnessa jako rekord absurdu - bo operatorzy nie mogli świadczyć swojej usługi. To tak, jakby oskarżyć policjanta zatrzymującego jadący zygzakiem autobus o to, że zakłócił rozkład jazdy. Poza tym premier nie miał obowiązku ułatwiać nikomu okupacji własnej siedziby. Ja swojego zdania o proteście pielęgniarek nie zmieniam.

4. Kiedy podpisano papier w sprawie zagłuszania? Jeśli faktycznie dopiero po fakcie, to jest to złamanie prawa. Ten sposób postępowania jest bardzo niebezpieczny: najpierw coś się zrobi, a potem dopiero skołuje na to papier. Oczywiście niesprawiedliwe byłoby twierdzenie, że w ten sposób zachowywał się jedynie PiS.

5. Czy Kaczyński miał prawo mówić o „niemieckim radiu"? Oczywiście nie. To najpodlejszy i najbardziej bezzasadny argument, jaki można sobie wyobrazić i mam wrażenie, że byłego premiera jednak poniosły emocje. Niemal nie można dziś znaleźć w Polsce dużych mediów prywatnych, gdzie nie byłoby obcego kapitału. Dotyczy to także tych przychylnych PiS-owi. Taka jest rzeczywistość. Kaczyński zachował się wyjątkowo nieelegancko. Był pytany o sprawę, w której ma najwyraźniej nieczyste sumienie. Zamiast odpowiedzieć, zaczął bredzić o „niemieckim radiu". To tak, jakby Radio Maryja pytało premiera Tuska o sprawę kary dla J&S, a ten, zamiast udzielić merytorycznej odpowiedzi, oznajmiłby, że z antysemickim, antydemokratycznym radiem rozmawiał nie będzie. Dla mnie byłaby to równie czytelna ucieczka od niewygodnego tematu.

6. Czy dziennikarze są niewolniczo zależni od wydawców? Jarosław Kaczyński nie zna rzeczywistości mediów. Nie ma pojęcia, jak wygląda codzienna praca w redakcjach. Może wydaje mu się, że trwa tam nieustające łamanie kręgosłupów i naginanie woli stłamszonych dziennikarskich wyrobników. Myli się - co tłumaczyłem wiele razy również tym w Salonie24, którzy doszukiwali się w moich tekstach realizacji jakichś zleceń i raczyli mnie podobnie bzdurnymi teoriami z cyklu „Jak mały Jasio wyobraża sobie pracę mediów".

Jarosław Kaczyński zarazem ma rację i jej nie ma. Ma rację o tyle, że duża część mediów nie przyjmuje równej miary w opisie politycznej rzeczywistości wobec wszystkich uczestników gry, jest uprzedzona i niechętna PiS-owi. Nie ma jednak racji, mówiąc o jakimś zniewoleniu. Dawno temu tłumaczyłem tutaj, że mechanizm powstawania tekstów czy materiałów o takim czy innym wydźwięku jest znacznie prostszy: ludzie ciągną po prostu do takiego miejsca pracy, gdzie nie będą narażeni na naginanie własnych poglądów. Większość dziennikarzy przynosi już te poglądy do zawodu, nikt ich łamać nie musi. One się potem oczywiście doszlifowują, wzajemnie wzmacniają, ucierają itd. Ale nie są nieustannie narzucane. Media są na całym świecie w większości lewicowo-liberalne (w Polsce znacznie mniej niż np. w USA) i nie jest to wynik jakiegoś spisku czy brutalnego nacisku na dziennikarzy, ale środowiskowego, niewymiernego w gruncie rzeczy przyciągania i oddziaływania.

Są wreszcie i takie sytuacje, gdy wydawca nie narzuca dziennikarzowi bądź komentatorowi niczego. Naprawdę - choć wiem, że wielu trudno w to uwierzyć. W takiej szczęśliwej sytuacji jestem na przykład ja.

Oczywiście Jarosławowi Kaczyńskiemu łatwiej jest tłumaczyć swoje złe stosunki z mediami ciemiężeniem dziennikarzy przez ich szefów niż przyznać, że te stosunki zawsze były złe w dużej mierze z jego własnej winy. Wczoraj dołożył do tego ponownie cegiełkę. Całkiem zresztą niepotrzebnie, bo wystarczyło skończyć wypowiedź na stwierdzeniu, że media skupiają się na mało ważnych sprawach.

 

Staram się rozbić jedno wydarzenie na wiele pojedynczych wątków, bo nie sposób rozsądnie ocenić go jako całości. Cóż z tego, skoro wiem, że jedni zaraz będą chcieli bezwarunkowego potępienia, a drudzy - heroicznej obrony swojego bohatera.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj80 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (80)

Inne tematy w dziale Polityka