Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
325
BLOG

Gdybym był Serbem...

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 111

Gdybym był zwykłym Serbem, byłbym dzisiaj podwójnie wściekły. Po pierwsze, dlatego, że trudna byłaby dla mnie do zniesienia myśl, że ktoś arbitralnie zdecydował o oderwaniu od mojego kraju regionu historycznie tak ważnego jak Kosowo. I w ogóle że ktokolwiek gdzieś daleko pozwolił ot tak, oderwać spory kawał terytorium mojego państwa. Po drugie, z bezsilności.

Gdybym był zwykłym Serbem, doskonale pamiętałbym opowieści innych Serbów o tym, jak w drugiej połowie lat 90. Armia Wyzwolenia Kosowa zintensyfikowała akcje terrorystyczne na terenie prowincji. Jak bici, okaleczani, a także zabijani byli zwykli Serbowie, ale także ci Albańczycy, którzy nie sympatyzowali z UČK. Jak prowokowane były serbskie reakcje, a potem jak przedstawiciele albańskiej mniejszości skarżyli się międzynarodowej społeczności na „niezasłużone represje". I jak liberalna opinia publiczna na Zachodzie lała łzy nad losem Albańczyków, ale mało obchodził ją los Serbów, „bo to przecież bałkańscy zbrodniarze".

Pamiętałbym, jak Zachód długo dystansował się od podejrzanych typów z UČK, trudniących się - w przerwach walki o wielką Albanię - przemytem, handlem ludźmi, narkotykami i bronią, a potem nagle o tym wszystkim zapomniał. Pamiętałbym, jak - gdy już Zachód zaangażował się w mediację w konflikcie - jego przedstawiciele dawali się robić Albańczykom w balona jak małe dzieci. Choćby wtedy, gdy Richard Holbrooke, mający być bezstronnym wysłannikiem, dał się zaskoczyć i sfotografować w towarzystwie uśmiechniętych bojowników UČK z kałaszami na kolanach. Czułbym się oszukany, bo porozumienie z Rambouillet, mające w pierwszym etapie zakończyć kosowski konflikt, nic nie mówiło o tym, że Albańczycy z Kosowa ot tak, ogłoszą sobie pewnego dnia jednostronnie niepodległość, a Waszyngton i wiele europejskich stolic z zadowoleniem tę decyzję uznają za prawomocną. Nie mówiła też o tym rezolucja ONZ, ostatecznie ten konflikt kończąca.

Gdybym był zwykłym Serbem, drżałbym o moich krajan, którzy zostali w Kosowie. Ogarniałby mnie gorzki śmiech na widok Hasima Thaciego, jeszcze kilka lat temu jednego z przywódców UČK, teraz prawiącego do kamer, że w demokratycznym Kosowie wszyscy obywatele będą traktowani tak samo. Za grosz nie ufałbym unijnej misji pokojowej, bo wiedziałbym, że jeśli dziś któremukolwiek z Serbów przychodzi do głowy wyściubić nos poza serbską enklawę w Kosowie, to może to zrobić bezpiecznie jedynie pod lufami żołnierzy z KFOR-u. Unijni policjanci może będą w stanie ochronić sami siebie, a może nawet i to nie.

Gdybym był zwykłym Serbem, czytałbym o bitwie na Kosowym Polu i marzyłbym o zemście na Albańczykach. Jedynym zagranicznym liderem, budzącym moją sympatię, byłby dziś Władimir Putin. I zastanawiałbym się, czy prezydent Tadić, na którego zagłosowałem, będzie dość twardy, żeby walczyć o całość mojego kraju.

Gdybym był serbskim politykiem, planowałbym już dziś, jakie zrobię zamieszanie wokół dyskryminacji mieszkających w Kosowie Serbów. Naradzałbym się, jak w możliwie najbardziej uciążliwy sposób utrudnić życie samozwańczemu bytowi, nazywającemu się „Kosowo", jakie wprowadzić blokady i obostrzenia. Starałbym się, żeby jak najgłośniej było o kosowskich przemytnikach i handlarzach żywym towarem. Liczyłbym na to, że status Kosowa jak najdłużej pozostanie niedookreślony. Na spotkaniach z unijnymi politykami z wyrzutem mówiłbym o tym, jak ostatecznie popchnęli serbskie społeczeństwo w orbitę rosyjskich wpływów, bo prozachodni sentyment w obecnej sytuacji ograniczy się jedynie do najbardziej liberalnych elit.

I myślałbym o schadenfrude, jaką będę odczuwał, kiedy Europa zrozumie, jaki popełniła błąd, lekką ręką oddając kawałek Bałkanów we władanie de facto albańskiej mafii.

Nie jestem Serbem. Ale zwyczajnie, po ludzku, żal mi Serbów. A na zimno myślę z niejakim zażenowaniem, a może i przestrachem, o lekkomyślności, jaką wykazali się politycy z Waszyngtonu i Brukseli, godząc się na to, żeby w konsekwencji ich działań z końcówki lat 90. w centrum miękkiego podbrzusza kontynentu powstało państewko, rządzone przez ludzi, którzy jeszcze niedawno należeli do organizacji, oficjalnie nazywanej jeszcze osiem lat temu terrorystyczną. Zastanawiam się, jaki sens ma, w czasie, gdy faktycznie trwa zmaganie się z radykalnym islamem, godzenie się na powstanie muzułmańskiego państwa praktycznie w centrum Europy. Zastanawiam się nad konsekwencjami, jakie może mieć igranie z pojęciem suwerenności i integralności terytorialnej dla kilku naszych europejskich partnerów. Zastanawiam się, jakie teraz będzie się przedstawiać argumenty przeciwko secesji Kraju Basków, Szkocji czy uznaniu za państwo północnego Cypru. I ciekaw jestem, czy sprawy miałyby się tak samo, gdyby żył Ibrahim Rugova.

No i mam jednak pewien podziw - cyniczny podziw - dla sprawności politycznej i PR-owskiej albańskich liderów z Kosowa, którzy owinęli sobie wokół palca zachodnią opinię publiczną i wielu zachodnich polityków. Tak, Hasim Thaci może być z siebie dumny.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj111 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (111)

Inne tematy w dziale Polityka