Rekomendując uznanie przez Polskę Kosowa, minister Sikorski popełnia błąd.
Po pierwsze - wobec braku jednolitego stanowiska UE, nasza większa wstrzemięźliwość w tej kwestii nie narażałaby nas na problem wizerunkowy ani polityczny. Warto zauważyć, że z uznaniem nowego państwa wstrzymują się nie tylko kraje takie jak Hiszpania, mogące mieć problemy z własnymi mniejszościami, ale także np. Czechy, których minister spraw zagranicznych całkiem rozsądnie stwierdził, że władze Kosowa muszą najpierw udowodnić swoją wiarygodność.
To będzie zaś dość trudne, ponieważ Kosowo jako państwo będzie całkowicie dysfunkcjonalne. Borykający się z olbrzymimi problemami malutki Timor Wschodni był kilka lat temu o niebo lepiej przygotowany do niepodległości niż jest dzisiaj Kosowo, przeżarte korupcją i mafijnymi układami w stopniu dla nas niewyobrażalnym. Oficjalne statystyki mówią o 50-procentowym bezrobociu. Z czego zatem utrzymują się mieszkańcy Kosowa? Bo na pewno nie z oficjalnej pracy. Kosowo funkcjonuje jako tako i wyłącznie dzięki silnej międzynarodowej obecności, w tym militarnej. Bez niej nie byłoby np. mowy o utrzymaniu jakiegokolwiek ładu wewnętrznego.
Kluczowym kryterium wiarygodności powinna być sytuacja serbskiej mniejszości. Z powodów, o których pisałem w ostatnich dwóch wpisach, do oficjalnych deklaracji kosowskich władz w tej sprawie należy podchodzić z najwyższą ostrożnością czy wręcz nieufnością.
Po drugie - przesłanki do uznania niepodległości Kosowa są znacznie bardziej kontrowersyjne i mniej jednoznaczne niż w przypadku choćby ostatniego tak spektakularnego przypadku, czyli wspomnianego Timoru Wschodniego. Przede wszystkim mamy do czynienia z jednostronną deklaracją secesji, zatem uznanie nowego państwa staje się automatycznie działaniem wymierzonym w drugą stronę - Serbię.
Po trzecie - uznanie niepodległości Kosowa tworzy bardzo niebezpieczny precedens (oczywiście na miarę ostatnich czasów, bieżącej sytuacji i naszego regionu Europy, bo przecież secesje miały w przeszłości miejsce wiele razy). Polska powinna się dziesięć razy zastanowić nad strategicznymi konsekwencjami dla siebie samej. Jeśli państwo decyduje się uznać tak zorganizowaną secesję, bardzo trudno mu potem bronić innego punktu widzenia, gdyby samo znalazło się w podobnej sytuacji. Nie widzę też powodu, dla którego naszym pospiesznym uznaniem Kosowa mielibyśmy sprawiać problem niektórym naszym europejskim partnerom. Czy mamy w tym jakikolwiek interes?
Po czwarte - zgoda na formalną zmianę statusu Kosowa może oznaczać wstęp do nowej destabilizacji Bałkanów poprzez dążenie do realizacji idei Wielkiej Albanii, co bez wątpienia będzie strategicznym planem kosowskich włodarzy.
Rekomendację Radka Sikorskiego mogę sobie wytłumaczyć tylko trzema motywami, przy czym żaden nie jest przekonujący ani słuszny: albo chodzi o wpisanie się w linię działania administracji w Waszyngtonie; albo o nieco bezrefleksyjne dołączenie do unijnej większości; albo wreszcie o równie bezrefleksyjne zrobienie na złość Rosji.
Czasem bycie w pierwszym szeregu nie ma większego sensu, a wręcz może zaszkodzić.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka