Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
154
BLOG

Mit Ameryki

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 53

Czy wizyta Tuska w Stanach była sukcesem? Na pewno mniej widoczny był kontrast pomiędzy oczekiwaniami a wynikami. Premier najwyraźniej wyciągnął wniosek ze swoich poprzednich dwóch ważnych wyjazdów, gdzie rozdętych oczekiwań nijak nie dało się zaspokoić.

Oczywiście nie ma się co podniecać faktem, że George Bush „uznał konieczność modernizacji polskiej armii". Tak naprawdę ważne jest dla nas, żeby:

1. Modernizacja była wyraźną konsekwencją naszej zgody na tarczę. Żeby była jasno podjętym przez Amerykanów zobowiązaniem na naszą rzecz. Dlatego tak istotne było czasowe zgranie zawarcia porozumień w obu sprawach. Nie powinno być tak, że my się na tarczę godzimy, a Amerykanie stwierdzają, że w imię przyjaźni z polskim narodem, ale kompletnie bez związku z naszą zgodą na tarczę, być może podejmą jakieś zobowiązania na rzecz unowocześnienia naszego wojska.

2. Jedno jest jasne i bezdyskusyjne: sama tarcza nie służy w żaden sposób bezpieczeństwu Polski. Jej cel jest kompletnie inny. Przeciwnie: ona bezpieczeństwo Polski bez żadnych wątpliwości obniży. Musi to zatem zostać skompensowane przez USA, a dobrze by było, gdybyśmy w tej sferze jeszcze dodatkowo zyskali. Czystą kompensacją straty w dziedzinie bezpieczeństwa byłoby zainstalowanie taktycznej osłony antyrakietowej i jest to jeden z postulatów i poprzedniego, i obecnego rządu. Kolejna metoda to wyraźne polityczne zobowiązanie Waszyngtonu, dotyczące obrony naszego terytorium w przypadku zagrożenia. Byłby to zarazem pewien wyraz nieufności wobec Traktatu Waszyngtońskiego, ale trudno. Dziś widać dość wyraźnie, że NATO nie jest już tym, czym mieliśmy nadzieję, wstępując do niego, że będzie. Trzecia metoda to wspomniana modernizacja wojska.

3. Koszty, jakie musimy ponieść w związku z instalacją tarczy, powinny być umiarkowane. Jeśli bilans w sferze bezpieczeństwa będzie dodatny, nie ma powodu, aby Polska w jakimś stopniu nie miała partycypować w instalacji. Nie może to być jednak stopień zbyt wysoki.

Do kosztów trzeba także zaliczyć bardzo delikatną kwestię warunków pobytu amerykańskich wojsk - choćby w niewielkiej liczbie - na polskim terytorium. A jest to sprawa, która - jak pokazują przykłady Korei Południowej i Japonii - niezwykle drażliwa. Presja opinii publicznej może w pewnych warunkach wpływać na strategiczne decyzje rządów. W razie zgody na tarczę w interesie polskiego i amerykańskiego rządu jest, aby problemów z opinia publiczną było jak najmniej.

Jeśli wsłuchać się w słowa Tuska, wynika z nich, że jest zgoda Busha na punkt pierwszy: obie kwestie będą ze sobą wyraźnie powiązane. Oczywiście jest wiele niewiadomych: jaki stosunek do całego projektu będzie mieć następna administracja, jak do kwestii pomocy wojskowej ustosunkuje się Kongres, od którego zależą pieniądze, czy jest zgoda na więcej niż jedną baterię rakiet Patriot.

W odbiorze wizyty Tuska w Stanach najciekawsze wydaje mi się jednak co innego: starcie dwóch wizji naszych relacji z Ameryką. Niechętni Tuskowi wydają się mieć do niego pretensję o retorykę podkreślającą konieczność równoprawności zobowiązań obu stron. Retoryka a rzeczywista polityka to wprawdzie dwie różne sprawy, ale retoryka także kreuje atmosferę, za granicą i w kraju. Umiejętnie stosowana może na przykład dać przywódcy argument, że jego opinia publiczna ma takie, a nie inne oczekiwania i on nie może postąpić wbrew nim.

W polskim stosunku do Ameryki zawsze był obecny niepojęty dla mnie idealizm. Istnieje grupa ludzi, którzy widzą w poczynaniach Stanów Zjednoczonych wyłącznie cechy idealizmu, nie dostrzegając zarazem zupełnie cech twardego realizmu.

Na dodatek następuje u nich na przykład wyparcie ze świadomości wszelkich faktów, mogących zaprzeczać wizerunkowi Stanów Zjednoczonych jako altruistycznego i szlachetnego światowego obrońcy wolności. Wypierany jest na tej zasadzie na przykład fakt, że w Teheranie i Jałcie to właśnie głównie amerykańska, a nie brytyjska zgoda przesądziła o losie naszej części Europy. To prezydent Roosevelt wykazał się do pewnego stopnia naiwnością, a do pewnego był zapewne zafascynowany Stalinem i jego siłą - psychiczną i fizyczną, także na zasadzie kontrastu z własną fizyczną słabością, na której zresztą Stalin wyjątkowo bezczelnie pogrywał, zmuszając cierpiącego prezydenta do przyjazdu do Jałty. To Amerykanie hamowali Churchilla, który opowiadał się za złamaniem sojuszniczych zobowiązań wobec Rosjan i kontynuowaniem marszu na wschód, tak aby postawić Moskwę przed faktem dokonanym zajęcia pokaźnego obszaru Europy Środkowej. Na to wszystko w legendzie zawsze nam przyjaznej Ameryki miejsca nie ma.

Pamiętam, jakie zgorszenie u niektórych wywoływały moje teksty, publikowane w czasie, gdy rozpoczynała się iracka operacja, wskazujące na czysto realistyczne motywacje ataku na Irak Husajna. Nie potępiałem za to Waszyngtonu - realizm rozumiem dużo lepiej niż idealizm - ale irytował mnie ton nadętego idealizmu, obecny w wypowiedziach niektórych komentatorów, wielbiących Amerykę, którzy opowiadali o tym, jak to szlachetny kraj moralnych gigantów idzie na pomoc uciemiężonemu ludowi irackiemu. Zamilkli, gdy się okazało, że uciemiężony lud tak jakby nie do końca cieszy się z obecności swoich wyzwolicieli.

Różnica między rządem Kaczyńskiego a Tuska - przynajmniej w warstwie retorycznej - jest taka, że ten pierwszy posługiwał się frazeologią rodem z opisanego wyżej prądu myślowego. „Ameryka jest dla nas tak ważna jako latarnia wolności (jest takie ładne angielskie sformułowanie beacon of freedom), że musimy spełniać jej prośby, nawet jeżeli nie mielibyśmy z tego odnieść żadnych korzyści. Oni są szlachetni, więc na pewno nas nie opuszczą w potrzebie".

Tusk sięgnął raczej po język realizmu, nie uciekając, rzecz jasna, od fraz o wspólnocie kulturowej - co zresztą jest także prawdą i ma swoją wagę.

Podejście Tuska zdecydowanie bardziej mi odpowiada. Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby nabożny stosunek Polaków wobec Ameryki uległ pewnemu wypośrodkowaniu. To się już zresztą dzieje, a historia jednak polsko-amerykańskiej przyjaźni gwarantuje, że nie popadniemy z kolei w chory antyamerykanizm, jak Włosi czy Hiszpanie.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj53 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (53)

Inne tematy w dziale Polityka