Orędzie prezydenta wyreżyserował podobnież Jacek Kurski. To jego spektakularne zwycięstwo w wewnętrznej pałacowej wojence ze spin doctorami, Bielanem i Kamińskim.
Nie wiem jednak, czy Kurski trochę nie zapomniał rzemiosła, bo okazał się - po ministrze Kamińskim - kolejną osobą, która sprawia wrażenie, jakby celowo dążyła do ośmieszenia swojego szefa.
Na wystąpienie prezydenta można spojrzeć dwojako. Członkowie ZCJK (patrz poprzedni wpis; polecam także wpisanie w wyszukiwarkę słowa „warzecha" - piękny przegląd przypadków chorobowych) siedzieli zapewne przed telewizorami z poważnymi, nadętymi minami, przejęci solenną powagą prezydenckiego przemówienia.
Ludzie zaś nie pozbawieni dystansu i nie oduczeni samodzielnego myślenia, niezależnie od politycznych sympatii, oscylowali zapewne między niedowierzaniem, histerycznym śmiechem i bezdenną rozpaczą.
Lech Kaczyński, sztywny niczym woskowa lalka, siedzi na tle flag polskiej i unijnej. Zaczyna opowiadać o swoich rzekomych sukcesach z Brukseli. W tle rozbrzmiewa motyw z serialu „Polskie drogi"... To byłoby dobre u Barei, gdyby żył. Problem w tym, że ten tragikomiczny spektakl odgrywała głowa naszego państwa naprawdę, nie w filmie. Potem mieliśmy jeszcze kanclerz Merkel w rozmowie z Eriką Steinbach, mapę okupowanej Polski, homoseksualny ślub. Tanie, tandetne i prymitywne chwyty, mające podkreślać wagę słów prezydenta. Dobre na spot Leppera na wybory sprzed 11 lat. Brakowało jeszcze, żeby Kurski wmontował słynną sekwencję niemieckich żołnierzy, łamiących polski szlaban graniczny. Idealnie by się komponowało.
Rozumiem, że Jacek Kurski chciał pojechać po bandzie. Pokazać prezydentowi, że potrafi być ostrzejszy niż duet B&K. Jaka szkoda, że Lech Kaczyński nie jest w stanie spojrzeć na samego siebie z dystansu i wyrwać się spod kurateli ludzi, którzy stawiają go w kiepskim świetle. Czy nie można było powiedzieć tego samego bez całej tej operetki rodem ze szkolnej akademii?
Inna sprawa, że szczególnie komicznie brzmiały słowa o wielkim brukselskim sukcesie, który tak naprawdę był spektakularną porażką: oddaliśmy pierwiastkowy system głosowania za bezdurno, zadowalając się nic nie dającą Joaniną.
Jeszcze przed 19 mówiłem w „Skanerze", że prezydent ma wielką szansę pokazać się wreszcie jako mąż stanu (niektórzy makiaweliści twierdzą nawet, że o to od początku chodziło). Tak bardzo chciałem w końcu zobaczyć, że Lecha Kaczyńskiego na to stać. Po orędziu uszło ze mnie powietrze jak z balonika. Tu się już nic nie da zrobić. Nie ma czego ratować. Michał Kamiński mógłby goły odtańczyć kankana na dziedzińcu Pałacu Prezydenckiego. Nic by to już nie zmieniło.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka