Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
102
BLOG

Gen samozagłady?

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 124

Nie było chyba bardziej spektakularnego strzału w stopę w wykonaniu Jarosława Kaczyńskiego niż afera z traktatem lizbońskim. Tu trudno już mieć jakieś wątpliwości: taktyki prezesa PiS nie broni nikt poza najwierniejszymi partyjnymi żołnierzami (bo już nawet w samym PiS-ie absolutnie nie ma jednomyślności) i kohortami bezmyślnych wielbicieli z Zakonu Czcicieli JarKacza.

Orędzie prezydenta było chybione i jeszcze, za sprawą gierek Jacka Kurskiego, wciągnęło głowę państwa w żenujący spór z jakimś nowojorskim pederastą, który - jak to pederasta walczący - zrobi teraz wszystko, żeby szum medialny w tej sprawie nie opadał. Sondaże pokazały, że nikogo pan prezydent nie przekonał. Jeśli wierzyć informacjom „Dziennika", sam Lech Kaczyński był sceptyczny wobec formuły, jaką proponował Kurski, co świadczy o tym, że zachował jeszcze resztki dystansu i instynktu politycznego. Niestety, nie miał przy tym na tyle dużo niezależności i silnej woli, żeby Kurskiego wywalić na zbitą twarz i zrobić orędzie po swojemu.

Jeśli w dodatku prawdziwe są informacje, że kształt orędzia dał Niemcom pretekst do uchylenia się od rozmów w sprawie natowskiego MAP-u dla Ukrainy i Gruzji - to byłby to skrajny przykład patologicznego podporządkowania spraw racji stanu partyjnym interesikom. Groźniejszy nawet być może niż w przypadku samego traktatu.

Lech Kaczyński mimo wszystko próbuje ratować swoją wiarygodność - i w kraju, i za granicą - jest więc szansa, że pod jego naciskiem brat nie postawi sprawy na ostrzu noża.

Z kolei sondaże, pokazujące przepływy elektoratu, dowodzą, że sami wyborcy PiS niewiele ze sporu rozumieją i chcą w dużej części ratyfikacji traktatu z Lizbony.

Dzisiejsze wynurzenia posła Karskiego (kapitalny i jakże subtelny żarcik z „herr Tuskiem", przypominający mi sposób, w jaki napadają na mnie tutaj członkowie ZCJK) pokazują, że frakcja twardogłowych goni w piętkę. Jarosław Kaczyński podobno opowiada w różnych miejscach, że Tusk obiecał Angeli Merkel rezygnację z Joaniny. Można by na to odpowiedzieć: prosimy o dowody. Czy to może tylko życzeniowe myślenie pana prezesa? A może coś gdzieś słyszał? A może sama Merkel mu to wyznała?

Ale jest znacznie lepsza odpowiedź: nie byłoby w ogóle problemu Joaniny, gdyby nie negocjacyjna porażka Lecha Kaczyńskiego, Anny Fotygi i pośrednio samego Jarosława Kaczyńskiego w Brukseli. Gdyby nie rezygnacja z walki o pierwiastek, spowodowana słabą psychiką i totalnym brakiem umiejętności negocjacyjnych prezydenta, gdyby nie skandaliczne dyletanctwo Fotygi, gdyby nie odsunięcie Marka Cichockiego i Ewy Ośnieckiej-Tameckiej - dziś sytuacja mogłaby wyglądać całkiem inaczej. Jeśli szukać winnych ewentualnych wątpliwości w sprawie traktatu, to przede wszystkim należy wskazać na braci Kaczyńskich, którzy przed szczytem w Brukseli obiecywali bronić pierwiastka do ostatka, a potem rozłożyli ręce: „No, nie dało się, ale walczyliśmy jak lwy". Raczej jak ratlerki.

Ostatnio w kilku miejscach pojawiły się teksty o tym, że Jarosław Kaczyński nosi w sobie gen samozagłady (tekst w najnowszym „Wprost", reportaż polityczny Piotra Zaremby w „Dzienniku"). Do niedawna kontestowałem takie podejście. Wydawało mi się, że to nadmierne psychologizowanie i upraszczanie sobie analizy. Widząc jednak, jak prezes PiS brnie coraz głębiej w sprawę w oczywisty sposób przegraną, w dodatku kompromitującą jego brata prezydenta, zaczynam myśleć, że może nie jest to teza pozbawiona podstaw. Nie wszystko da się wytłumaczyć dążeniem do konsolidacji elektoratu. Zwłaszcza gdy ten skonsolidowany elektorat z racji swojej liczebności i skrajności skazywałby PiS na rolę partii zawsze zbyt słabej, aby wygrać wybory. Dziś w gazetach można przeczytać, że kilka rozsądniejszych i zachowujących względną niezależność osób w parlamentarnej reprezentacji PiS - np. Grażyna Gęsicka - domaga się od prezesa odpowiedzi na pytanie, jaki jest plan dla tej partii, skoro przesuwa się na skrajne pozycje. Odpowiedzi brak.

Przy tym wszystkim o jedno mam do Kaczyńskiego żal. Ewentualne wątpliwości, dotyczące traktatu - jego części, których i tak nie przyjmujemy w związku z protokołem brytyjskim, ale także samego procesu opracowywania nowych traktatów i dokumentów, należących do unijnego acquis communautaire - zostały przez PiS sprowadzone do tak groteskowej postaci, że trudno dziś o rozsądną i spokojną o nich dyskusję.

P.S. Polecam w ostatniej "Gazecie Polskiej" wymianę uprzejmości między mną a red. Lisiewiczem. Uprzejmość jest w zasadzie jednostronna, bo o ile ja piszę do red. Lisiewicza, używając tradycyjnej formy "pan", o tyle red. Lisiewicz zwraca się do mnie per "wy", zgodnie z tradycją peerelowską. 

Na żadne z moich pytań odpowiedzi się nie doczekałem, choć wyjaśnienie elukubracji red. Lisiewicza właściwie dostałem - sam przyznał, że jest świrem. Powtórzę zatem to, co napisałem w liście do "GP": nie można zbyt wiele wymagać od kogoś, kto do sądu przychodzi przebrany za jelenia.

Pan redaktor Lisiewicz podobno "monitoruje" mój blog, pozdrawiam go zatem serdecznie i zachęcam, żeby zdejmował rogi choć do spania.  

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj124 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (124)

Inne tematy w dziale Polityka