Czy to nie typowe dla Jarosława Kaczyńskiego? Maksymalne natężenie się, wytoczenie najcięższych dział, wystawienie się na niebezpieczeństwo, skrajne deklaracje, nowe, brutalne starcie w politycznej wojnie, a potem - cicha kapitulacja. Obserwując sprawę traktatu lizbońskiego mam poczucie déjà vu. Czy nie tak samo było przed pamiętnym szczytem w Brukseli? Pełna mobilizacja, nie oddamy ani guzika, pierwiastek albo śmierć - a tu się nagle okazuje, że pierwiastek wcale nie był taki dobry, i tak nie dało się nic zrobić, a ogóle to i tak wygraliśmy, a już na pewno moralnie.
Nie wiem, jak sobie wytłumaczą obecną woltę prezesa członkowie ZCJK. Na pewno znajdą jakieś dialektyczne wyjaśnienie. Zawsze znajdują. Przecież prezes z zasady nie ponosi porażek, odnosi jedynie sukcesy, a jeśli przypadkiem coś wygląda jak porażka, to z całą pewnością - z definicji! - jest wycofaniem się na z góry upatrzoną pozycję przed wykonaniem kolejnego genialnego posunięcia.
Dla mnie jasne jest, że JK wykonał manewr o sumie ujemnej. Jak się okazało wczoraj, nie powiódł się nawet cel, który mu pierwotnie przyświecał, czyli konsolidacja wokół PiS elektoratu radiomaryjnego. Rydzykowa łaska na pstrym koniu jeździ, ojciec dyrektor orzekł, że prezes zdradził (bo że prezydent zdradził już dawno, to oczywista oczywistość), więc dalsza współpraca stoi pod ogromnym znakiem zapytania. Warto się teraz przyglądać, jaką pozycję w mediach ojca Rydzyka będzie zajmował Marek Jurek ze swoim na razie kanapowym ugrupowaniem.
Kilka celów JK osiągnął jednak bez wątpienia. Po pierwsze - obiecując skrajnym eurosceptykom najpierw opór do ostatka, a następnie zapowiadając głosowanie za traktatem, zniweczył wspomniany początkowy cel całej akcji. (Nawiasem mówiąc, kryje się w tym dodatkowy, zabawny paradoks. Prezes od dawna powtarza, jak skrajnie niewiarygodny jest Donald Tusk po czym nagle okazuje się, że wystarczy tylko jego obietnica, żeby opowiedzieć się za traktatem.)
Po drugie - spowodował w swojej partii ferment. Niektórzy posłowie, nawet ci oficjalnie broniący przez cały czas trwania konfliktu linii prezesa, w prywatnych rozmowach z pewną irytacją zapowiadali, że zagłosują za traktatem, nawet gdyby dyscyplina partyjna wymagała czego innego. Ten ferment już nigdy do końca nie osiądzie. Nie było jeszcze sytuacji, gdy tak wielu członków partii, bynajmniej nie anonimowych - by wspomnieć choćby Pawła Poncyliusza czy Adama Hoffmana - otwarcie podważało linię, forsowaną przez Jarosława Kaczyńskiego.
Po trzecie - musząc w końcu spuścić z tonu, Kaczyński oddał zwycięstwo Tuskowi, który z całej sprawy wychodzi ewidentnie wygrany, a PiS przyjmuje jego warunki. JarKacz stworzył sytuację, w której Tusk może protekcjonalnie poklepać po plecach prezydenta, mówiąc: „Pan prezydent się znalazł, to rozumiem, no, ale ten PiS i brat prezydenta... Oj, oj, oj".
Po czwarte - naraził na szwank wiarygodność swojego brata, podsyłając mu do zrobienia orędzia Jacka Kurskiego, realizującego głównie własne ambicje w zadawnionym konflikcie z PiS-owskimi spin doctorami.
Po piąte wreszcie - kolejny raz bardzo skutecznie zraził do siebie te grupy wyborców, które podobno PiS miał zdobywać.
Istnieje hipoteza, że cała afera miała na celu jedynie poprawienie wizerunku prezydenta, który ostatecznie występuje jako rozjemca. Według moich informacji, tak jednak nie było; zresztą przeczyłby temu zbyt duży koszt, jaki musiał tu ponieść sam PiS. Jeżeli zaś nawet taki byłby pierwotny zamiar, to sprawy wymknęły się ewidentnie spod kontroli.
***
Zastanawiałem się, czy warto wspominać o nowojorskich pederastach, którzy przyjechali do Polski. Ale ostatecznie uznałem, że - po pierwsze - świetnie zrobił to już na blogu „Rzeczpospolitej" Marek Magierowski, a po drugie - im mniej uwagi poświęca się temu żałosnemu, homoseksualnemu obwoźnemu cyrkowi, tym lepiej.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka