Są różne formy pospolitego ruszenia. W S24 trafiłem właśnie na pospolite ruszenie dość żałosne, całkowicie bezsensowne, ale przynajmniej zabawne w swojej całkowitej daremności: akcję, zwaną szumnie „bojkotem mediów". Nie wiedziałbym o niej oczywiście, gdyby nie przypadkowe spojrzenie na tekst Popisowca na stronie głównej.
Waham się, czy warto tej inicjatywie w ogóle poświęcać miejsce, bo rzut oka na listę uczestniczących w bojkocie wystarczył, aby się przekonać, że w większości (powtarzam: w większości, bo nie wszyscy) jego uczestnikami są członkowie Zakonu Czcicieli JarKacza, miejscowi hunwejbini i pałkarze. Już samo to wydatnie obniża rangę przedsięwzięcia. Łatwo można sobie bowiem odtworzyć mechanizm myślowy, jaki legł u jego podstaw: wszystkie media są z definicji złe poza tymi, które jako dobre wymienia Jarosław Kaczyński. Do tego arcyprostego i zwalniającego od myślenia schematu dobudowuje się jakieś proste uzasadnienie i oto mamy „bojkot".
Bojkot ma sens wtedy, kiedy wywiera jakiś wpływ na bojkotowanych. Ten „bojkot" ma wpływ mniej więcej taki, jakby się towarzystwo umówiło, że wykonując synchroniczne skoki wytrąci Ziemię z jej orbity. 50 blogerów z S24 (na ilu?) postanowiło, że „nie będzie finansować złych mediów". „Złe media" już trzęsą się w posadach ze zgrozy. W Agorze, Axlu, ITI i gzie tam bądź jeszcze trwa gorączkowe przeliczanie strat.
Jednak warto się nad tym czczym gestem przez moment pochylić, bo rzecz jest charakterystyczna. Po pierwsze - doskonale obrazuje sposób uczestniczenia bojkotujących w jakiejkolwiek dyskusji i debacie, opisany zresztą przeze mnie swego czasu w tekście o ZCJK. W skrócie chodzi o to, że uczestniczyć w debacie nie warto, skoro już się wszystko wie. Warto natomiast przedstawiać mających odmienne zdanie jako wrogów, z którymi nie ma sensu rozmawiać. Popisowiec uchwycił sedno sprawy, pisząc, że to metoda wykluczania z dyskusji. Fanatycy spod znaku ZCJK opanowali do perfekcji mechanizm, stosowany swego czasu ze świetnymi wynikami przez znienawidzone przez nich środowisko „Gazety Wyborczej": jeśli czyjeś poglądy nam nie pasują, to zamiast z nimi dyskutować, wykluczmy go poza nawias, zróbmy z niego oszołoma, z którym po prostu „się nie rozmawia" albo, w najlepszym wypadku, którego załatwia się paroma chamskimi uwagami. „GW" robiła to np. poprzez ukazywanie niektórych ludzi jako antysemitów. ZCJK dysponuje innymi wytrychami - jednym z nich jest pisanie o „dziennikarzach z polskojęzycznych mediów" (czyli „niemieckich"). Jeśli ktoś pracuje dla „niemieckiej" gazety, to dyskusja z nim nie ma sensu, bo i tak wiadomo, że reprezentuje „niemiecki interes". Pytanie o to, czy ma rację lub czy przedstawia sensowne argumenty, jest po prostu nie na miejscu. Pracownik „niemieckich mediów" a priori nie może mieć racji ani pisać niczego z sensem.
ZCJK wyspecjalizował się w stosowaniu „argumentów" z gatunku tych, których nie sposób odeprzeć. Zakon stwierdza na przykład autorytatywnie, że Warzecha pisze to, co pisze, bo ma z tego jakieś szczególne osobiste korzyści. Jeśli zaś zdarzy mu się napisać inaczej, to na pewno po to, żeby się fałszywie uwiarygodnić. Dowodów żadnych oczywiście nie ma, a bronić się przed takim oszczerstwem nie ma jak.
Po drugie - człowiek, który chce brać udział w debacie publicznej, musi znać różne poglądy, choćby najbardziej mu obce. Musi czytać, a więc i kupować, i „GW", i „Gazetę Polską", i „Krytykę Polityczną", i „Rzeczpospolitą", i „Politykę", i „Przekrój". Oglądać i Puls, i TVN, i Polsat, i TVP. No, chyba że jest już posiadaczem prawdy objawionej i nie odczuwa potrzeby konfrontowania swoich poglądów z żadnymi innymi. To metoda „na Rydzyka". Ojciec dyrektor nigdy nie pojawia się przed żadnymi innymi kamerami i mikrofonami niż jego własne. Bo po co, skoro wiadomo, że wszystkie media są antypolskie? (Do tego grona należy chyba także zaliczyć np. „Gazetę Polską" z jej chwalebną rolą w ujawnieniu sprawy biskupa Wielgusa.)
Po trzecie - u źródeł „bojkotu" leży charakterystyczne przekonanie, że wszyscy są w spisku. Nie można głosić poglądów niesłusznych z punktu widzenia bojkotujących po prostu dlatego, że tak się uważa, ocenia, że zawsze się tak sądziło, niezależnie od tego, gdzie się pracowało itd. Poglądy „niesłuszne" muszą mieć źródło w „układzie". Muszą być zlecane, nakazywane, opłacane judaszowymi srebrnikami. Takie poglądy przedstawiają bojkotowane media. Do spisku należą także administratorzy Salonu, którzy „bojkotu" nie umieścili na stronie głównej ciągiem przez co najmniej siedem dni. To zresztą żadne zaskoczenie - wiadomo przecież, że Janke bierze judaszowe srebrniki od Tok FM.
Jedno w tym niezbyt radosnym obrazie pocieszające. Bojkotujący to w większości ekstremiści. Ich głos w miejscach takich jak S24 jest nieproporcjonalnie głośny, jednak w realu stanowią margines. Rozumieją to również ich właśni idole (w swoim wpisie, opublikowanym także w Salonie, Ludwik Dorn przestrzega swoją partię przed opieraniem się właśnie na nich). Ja sam, stając się obiektem chamowatych ataków z ich strony, gotów jestem chwilami przyznawać im nieproporcjonalnie duże znaczenie.
Lecz ich najnowsza akcja przywraca odpowiednią miarę. Zadęcie, z jakim została ogłoszona, skontrastowane z jej zerowym znaczeniem oraz pompatycznym językiem, jakim jest opisywana, są wprost arcykomiczne. I to wszystko.
Cały ten wywód nie zmienia oczywiście faktu, że można mieć o mediach swoje zdanie, krytykować je, uważać za nieobiektywne, wytykać błędy i przeinaczenia. Rzecz w tym, jak się to robi i do jakich wniosków to prowadzi. Ekstremiści i fanatycy wyciągają wnioski skrajne i fanatyczne - nic w tym dziwnego. Trzeba nad tym przejść do porządku.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka