Moja opinia na temat sytuacji w Wałbrzychu wywołała ostre reakcje niektórych. Można je znaleźć na moim blogu lub na innych, wpisując odpowiednie hasło w wyszukiwarkę.
Ja streściłbym je w następujących punktach:
1. Charakteryzuje mnie skrajny brak empatii dla losu skrzywdzonych.
2. Wyznaję neoliberalny egoizm.
3. W sytuacjach, gdy dzieje się krzywda, nie można się oglądać na prawo („mnie wychowano na Norwidzie" - jak patetycznie wyznał pan Jacek, mieszkający w znanym, socjalistycznym raju, czyli w Stanach Zjednoczonych).
4. Na poziomie gmin zdarza się mnóstwo nieprawidłowości, w tym dotyczących przydziału komunalnych lokali, więc nie można mieć pretensji do kobiet z Wałbrzycha, że także prawo łamią.
Te wszystkie typy argumentacji są bardzo charakterystyczne i ciekawe, wyjaśniają bowiem w dużej mierze, skąd biorą się uciążliwości życia codziennego, jakich doznajemy ze strony państwa oraz ze strony bliźnich.
Moi krytycy wydają się myśleć w sposób następujący: ludzka krzywda uzasadnia specjalne uprawnienia i przekraczanie prawa. Pierwsza pułapka tkwi już w samym pojęcia krzywdy, jest to bowiem pojęcie czysto ocenne. Dla jednego krzywdą będzie to, że słabo zarabia, dla innego, że zasiłek wystarcza mu tylko na kilkanaście butelek wina w miesiącu, dla jeszcze innego, że nie ma dachu nad głową, a dla innego, że zadrapał sobie na parkingu nowego lexusa. Pojęcia krzywdy nie da się zobiektywizować, dlatego potrzebne jest prawo. Gdybyśmy zgodzili się, że usprawiedliwieniem dla jego łamania mogą być następujące przesłanki:
1. owa subiektywnie pojmowana krzywda;
2. łamanie prawa przez innych;
3. subiektywnie oceniana niesprawiedliwość przepisów,
to dojdziemy do wniosku, że czekałaby nas totalna anarchizacja sfery publicznej.
Mamy z nią zresztą codziennie do czynienia w pewnej dziedzinie, będącej ilustracją tendencji i zachowań, panujących z społeczeństwie: w ruchu drogowym. W drodze z centrum do domu mijam niemal codziennie miejsce, gdzie zbiega się zjazd z jednej kilkupasmowej ulicy z inną trójpasmówką. Zjazd jest oddzielony od głównej drogi stopniowo zwężającą się powierzchnią wyłączona z ruchu, a że ma tylko jeden pas, więc często się zatyka. Kilka razy w ciągu minuty obserwuję tam kierowców, którzy dochodzą najwyraźniej do wniosku, że czekając w kolejce aut, doznają krzywdy, co uprawnia ich do przejechania przez powierzchnię wyłączoną z ruchu. Ten manewr naraża oczywiście na niebezpieczeństwo jadących główną drogą. W tej sytuacji ja sam czuję się dyskryminowany, ponieważ łamiących prawo nie spotykają żadne sankcje - nigdy nie widziałem tam policji - a zatem ja doznaję krzywdy, gdy karnie jadę w powolnej kolumnie aut, a cwaniactwo wciska się bezkarnie na chama. Zdaniem litujących się nad kobietami z Wałbrzycha - gdyby byli konsekwentni - powinienem, jak rozumiem, zrobić to samo, co robią drogowi cwaniacy, a policji, gdyby się pojawiła, wyjaśnić, że będą mogli wystawić mi mandat, gdy dostaną go wszyscy inni, którzy złamali prawo przede mną.
Szczęśliwie jeszcze nie wszyscy ulegli tej bałamutnej argumentacji, bo mielibyśmy w tym miejscu permanentny drogowy chaos. Ja również nigdy przez zakreskowaną powierzchnię nie przejechałem i tego nie zrobię.
Litowanie się nad „skrzywdzonymi" to pójście po linii najmniejszego oporu. Twierdzenie, że łamiący prawo „skrzywdzeni" mają pierwszeństwo przed przestrzegającymi prawa (tak sugeruje wspomniany pan Jacek, natchniony Norwidem), to zachęcanie do rewolucjonizmu w typie komunistycznym. Znacznie trudniej jest wykazać spokój i stanąć po stronie tych, którzy, mając także trudną sytuację, nie zdecydowali się na szantaż nią i łamanie prawa. A to oni powinni mieć pierwszeństwo. Premiować się powinno postępowanie zgodne z prawem, porządek, przestrzeganie procedur, a nie sankcjonować ich łamanie.
Niestety, w wielu dziedzinach dzieje się dokładnie odwrotnie. Dwa przykłady. Od dawna istnieje dylemat, czy gminy powinny bardziej wspierać te placówki muzealne, które dobrze sobie radzą, wypracowują nawet zysk (bo i to się zdarza), mają wiele pomysłów, są aktywne i przyciągają turystów, czy te kiepskie, bierne, którym grozi zamknięcie. Na ogół wybierany jest ten drugi wariant, choć nagradzana powinna być ta pierwsza postawa.
Druga sprawa: przydział miejsc w przedszkolach. Największe szanse mają niepełne, patologiczne, ubogie rodziny. Najmniejsze - normalne, pełne, dobrze funkcjonujące i o przyzwoitym dochodzie. A jest to gra o sumie zerowej, bo liczba miejsc jest ograniczona. Czyli, krótko mówiąc, premiuje się patologie. Czy o to chodzi moim krytykom?
Stosunek do sprawy z Wałbrzycha to prosty test na obłudną, socjalistyczną „wrażliwość". Czy „się należy" i czy tę potrzebę należy zaspokoić kosztem tych, którzy nie chcą łamać prawa? Socjalista powie: oczywiście, że tak. Ja powiadam: oczywiście, że nie.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka