Oglądając orędzie Donalda Tuska, z każdą minutą - a było ich ponad siedem - coraz bardziej się zastanawiałem, o czym szef rządu właściwie mówi. I do tej pory do końca nie wiem.
Orędzie premiera było idealnym streszczeniem jego marketingowej strategii: bardzo dobrze zrobione warsztatowo, spokojne, a zarazem swobodne w formie, z relaksującym tłem, optymistycznymi tematami, osobistymi wtrętami, uczłowieczającymi postać szefa rządu. Po prostu mistrzostwo. Jest tylko jedno ale: po co ono właściwie było?
To znaczy - z czysto taktycznego punktu widzenia sprawa jest jasna: Tusk korzysta z długiego weekendu, żeby po raz pierwszy zaprezentować się w tej formie, odróżnić na tle prezydenta, kojarzonego z napastliwością i agresją, przypomnieć, że mamy rządy miłości i optymizmu.
Ale moje pytanie dotyczy tego, jak być powinno. A powinno być tak, że orędzia się nie wygłasza, jeśli nie ma się nic do powiedzenia. Tusk zaś nie miał do powiedzenia literalnie nic. Część wystąpienia dotyczyła spraw czwartorzędnych, za to bardzo szczegółowo omówionych - czyli programu budowy boisk. Tam, gdzie pojawiało się coś potencjalnie istotniejszego, jak program „50+" lub rezerwa emerytalna, mieliśmy zero szczegółów i konkretów, jedynie ramowe obietnice. To zresztą kwestie, które zasługują jedynie na konferencję prasową.
Można natomiast sporządzić dłuuuugą listę spraw o niebo ważniejszych, a w orędziu kompletnie nieobecnych: reforma służby zdrowia, kwestia przywilejów emerytalnych, kwestia podatków, w tym podatku liniowego, kwestia przygotowań do Euro 2012, zmiany w wymiarze sprawiedliwości, sytuacja z traktatem lizbońskim, kwestia mediów publicznych - by wymienić najważniejsze.
To orędzie składało się w zasadzie z tematów w nim nieobecnych. Ta nieobecność była szyta tak grubymi nićmi, że całość stała się po prostu niewiarygodna. PR-owcy premiera przedobrzyli. Tak bardzo chcieli uniknąć wszelkiej kontrowersji, jakiejkolwiek ostrości, potencjalnej konfrontacji, że sprokurowali wystąpienie doskonałe warsztatowo, ale sztuczne, naciągane. Dla każdego, kto ma choćby podstawowy zmysł obserwacji politycznej rzeczywistości, musiało się stać jasne, że to ucieczka od problemów, przedstawiających jakąkolwiek trudność.
Lepiej było nic nie mówić.
To moje spojrzenie. Niewykluczone jednak, że publiczności się podobało. Kluczem jest bowiem tło, na jakim przemawiał premier. Nie to fizyczne, w postaci kamiennej ławy i drzew, ale to polityczne. Polacy w większości wolą łagodność i optymizm niż konfrontację i agresję. Tusk wciąż na tym wygrywa, druga strona wciąż tego nie pojmuje.
Oto naści twoje wiosło:
błądzący w odmętów powodzi,
masz tu kaduceus polski,
mąć nim wodę, mąć.
Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka