Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha
75
BLOG

"Ja jestem!"

Łukasz Warzecha Łukasz Warzecha Polityka Obserwuj notkę 115

„Ja jestem!" - dumnie, wyniośle i z miną wielce nadąsaną oznajmiła dziennikarzom w Sejmie minister Anna Fotyga (b. NMSZOCKZ), pytana, czemu nie pojawił się sam Lech Kaczyński. Od razu przypomniał mi się genialny skecz Laskowika i Smolenia z głębokiego Peerelu:

- Czy są jajka?

- Nie ma.

- A chleb?

- Nie ma.

- A...

- Nie ma.

- ...

- Nie ma.

Chwila milczenia.

- A co jest?

- Ja jestem.

Minister Fotyga tłumaczyła mętnie, że prezydent ma wiele innych, wcześniej zaplanowanych zajęć, ale w toku dalszego drążenia w programach publicystycznych w ciągu dnia ustalono wreszcie, dzięki nieocenionej Elżbiecie Jakubiak, że pan prezydent chciał po prostu uniknąć sytuacji, gdy znowu zostanie obrażony.

Na ogół nie trawię Stefana Niesiołowskiego, ale w tym wypadku jego komentarz był w stu procentach trafiony: jak ktoś jest do tego stopnia wrażliwy na krytykę, nawet pośrednią, to nie nadaje się na tę funkcję. Nie było to zresztą stwierdzenie zbyt odkrywcze.

Prezydent, jak słusznie zauważyła minister Jakubiak, podczas exposé Radka Sikorskiego nie miał obowiązku być obecny. To fakt. I nikt nie miałby do niego pretensji, gdyby swoim zachowaniem od początku kadencji nie zapracował sobie pilnie na wizerunek nadwrażliwca, który obraża się co tydzień. Ponieważ jednak taki właśnie wizerunek prezydenta się utrwalił, przeto jego nieobecność została odebrana jako kolejna dziecinna demonstracja. Tu l'as voulu, Georges Dandin.

Demonstracją było również przysłanie na exposé minister Fotygi (inna sprawa, że przysłanie kogoś o niższej randze również zostałoby odczytane jako demonstracja, z czego płynie wniosek, że najlepiej by było, gdyby w Sejmie zjawił się sam pan prezydent), ale ta akurat zasłużenie musiała wysłuchać litanii zarzutów pod swoim adresem, zawartych w exposé. Madame Fotyga to zaiste postać szczególna. O Józefie Oleksym mówiło się swego czasu, że najpierw zza zakrętu sejmowego korytarza wyłania się jego majestat, a dopiero potem sam Oleksy. Z Fotygą sytuacja jest podobna: najpierw zza zakrętu wyłania się jej nadąsanie i naburmuszenie, a dopiero potem sama pani minister. Dobranie sobie takiej osoby na bliskiego współpracownika jest przykładem modelowego strzału w stopę. Wyobrażam sobie, jak musi z tego powodu cierpieć Michał Kamiński, który jednak zupełnie beznadziejny w dziedzinie PR-u nie jest i widzi, że wystarczy jedno publiczne pojawienie się b. NMSZOCKZ Fotygi, aby zniweczyć kilka tygodni jego w miarę udanej pracy nad ociepleniem wizerunku prezydenta.

 

Sam prezydent zresztą także robi wiele, żeby sfrustrować swojego speca od wizerunku. Z jednej strony decyduje się na występ u Tomasza Lisa, co jest krokiem dobrym i odważnym i za co prezydentowi należy się szczere uznanie. Z drugiej ogłasza podczas tegoż występu, że największym problemem polskiej demokracji jest IV władza. Już nie korupcja, nie „układ", nie społeczne nierówności czy Donald Tusk, ale media.

To oczywiście w ustach pana prezydenta oraz prezesa PiS nic nowego. Śpiewka znana od dawna: media są nieobiektywne, gdyby były, to PiS wygrywałoby wszystkie wybory przez kolejnych 147 lat, a w ostatnich zdobyłoby 99,62 procenta głosów. W ogóle wszystko, co złe, dzieje się niemal wyłącznie przez media.

W tej wypowiedzi są dwa charakterystyczne punkty. Pierwszy to deklaracja, że właśnie media są największym problemem polskiej demokracji. Deklaracja nie tyle „odważna" (jak próbował ją przedstawiać w celu ratowania sytuacji Michał Kamiński), co absurdalna. W rękach osób niechętnych prezydentowi i jego środowisku jest to wprost wymarzony instrument, aby dowodzić, że Kaczyńscy są niebezpieczni dla ładu i stabilności.

I to jest punkt drugi: jeżeli pan prezydent wie, że media w większości nie są przychylne jemu ani jego środowisku - co jest faktem - to powinien unikać dawania im jakiegokolwiek pretekstu do ataków i strzec się wpadek. Media są, jakie są - wie o tym każdy rozsądny polityk. Nawet Tomasz Lis nie miał siły, żeby zaprzeczyć, że znaczna część spośród nich jest to środowiska PiS uprzedzona. Na całym zresztą świecie jest tak, że wśród dzienikarzy jest nadreprezentacja poglądów lewicowo-liberalnych (używając tych terminów umownie). Co do tego zatem trudno mieć wątpliwości i w tym punkcie z Lechem Kaczyńskim zgodzić się trzeba.

Pytanie brzmi natomiast, co z tym zrobić i jak się wobec takich mediów zachować. Od bynajmniej nie rozpieszczanego przez dziennikarzy Marka Jurka usłyszałem kiedyś, że obrażanie się przez polityka na media to tak, jakby się obrażać na powietrze, że jest zanieczyszczone. Z mediami trzeba nauczyć się grać. Lech Kaczyński jest pod tym względem wybitnym antytalentem.

Powie ktoś, że wygrywać można także ponad głowami mediów i dziennikarzy. Racja - i to się nawet raz Lechowi Kaczyńskiemu udało. Ale tylko raz i tylko przez moment. Żeby ciągnąć taką taktykę, trzeba być Ronaldem Reaganem. Zresztą docieranie do ludzi ponad głowami mediów również wymaga umiejętności grania z nimi, bo także jest rodzaj gry.

Lech Kaczyński to w tej chwili chodząca wizerunkowa klęska, mimo jaśniejszych momentów. Jest to tym bardziej przykre, że w takich właśnie pojedynczych jaśniejszych momentach - jak podczas szczytu w Bukareszcie - prezydent naprawdę zasługuje na uznanie. Takich chwil jest jednak zbyt mało, wizerunkowych klęsk zbyt wiele, a, jak wiadomo, walka z utrwalonym złym wizerunkiem jest niewyobrażalnie trudna.

Zachodzę w głowę, czy Michał Kamiński ma w rękawie jakiegoś asa, czy po prostu czmychnie chyłkiem z powrotem do Brukseli, nie chcąc oberwać za niedokonanie rzeczy niemożliwej, czyli za klęskę swojego pryncypała w następnych wyborach.

 

P.S. W kwestii oceny samego exposé odsyłam do jutrzejszej „Rzeczpospolitej", w której powinien się ukazać mój tekst na ten temat.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj115 Obserwuj notkę

Oto naści twoje wiosło: błądzący w odmętów powodzi, masz tu kaduceus polski, mąć nim wodę, mąć. Do nieznajomych zwracamy się "pan", "pani".

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (115)

Inne tematy w dziale Polityka