W poprzednim numerze „UważamRze” Krzysztof Feusette ponownie odwołał się w felietonie do historii polskiego kabaretu.
Ja bardzo poważam jego felietony, entuzjazmuję się nimi z powodu celnego przykładania platfusom, ale czasami autor strzela sobie nogę. Tak stało się przy wyznaczaniu kamieni milowych polskiego kabaretu, guru Janie Stanisławskim, którego historię streścił od satyryka PRL do prawicy III RP. To gorzej niż zbrodnia - to błąd. Po raz kolejny Feusette, pisząc w dobrej sprawie, wpisał się w szereg dziennikarzy, którzy programowo wiadomości z IPN pomijają. W Presspublice jest ich coraz więcej.
Pierwszy dokument, jak się okaże, z trafną z diagnozą, powstał z donosu muzyka zarządzającego Związkiem Artystów Kompozytorów w 1976 r.:
Jan Tadeusz Stanisławski – aktor teatru Powszechnego” w Warszawie, satyryk. Prowadziłem z nim przed wakacjami rozmowy na temat pracy zawodowej, zamierzeń na przyszłość, sytuacji w środowisku artystycznym. Z jego wypowiedzi można było wywnioskować, że uważa siebie za indywidualność nie mającej równej sobie w jego środowisku i temu są podporządkowane wszystkie działania. Uważa, że „wyrósł” już z pokolenia STS-u i samodzielnie musi iść przez życie. Nie interesuje go zanadto działalność czy to kabaretu „Pod Egidą” czy „Rozmaitości”. Uważam, że pracę z Janem Pietrzakiem traktował jako „gościnne występy”, leczy nie utożsamia się z programem krytykanckim lansowanym przez „Egidowców”. Nie jest zainteresowany skutkami politycznymi grupy Jana Pietrzaka. Sam stara się prezentować własny, indywidualny rodzaj twórczości satyrycznej. Uważam, że nie można stawiać znaku równości pomiędzy Koftą i Pietrzakiem a Stanisławskim. Wspólne kiedyś występy nie oznaczają wspólnoty poglądów.
Drugi dokument to prawdziwa spowiedź dziecięcia wieku ZMP, osobista relacja Stanisławskiego via oficer operacyjny, z perspektywy roku 1978. Drastyczne fragmenty zmuszony byłem pominąć:
Dnia 4 stycznia 1978 r. zgodnie z zatwierdzonym wnioskiem przeprowadziłem rozmowę z figurantem sprawy operacyjnego rozpracowania – Janem Tadeuszem Stanisławskim. Rozmowa odbyła się w kawiarni „Nowy Świat” i trwała prawie 3 godziny. Propozycja spotkania w kawiarni wyszła od Stanisławskiego, który – jak to można było wnioskować z przebiegu całej rozmowy – liczył się z ewentualnością takiej rozmowy z przedstawicielem władz. Stanisławski przez cały czas zachowywał się naturalnie, był komunikatywny, nie zdradzał żadnego uprzedzenia do naszego aparatu, w miarę wyczerpująco odpowiadał na każde pytanie.
Na początku rozmowy powiedziałem, że w środowisku artystycznym wytworzyła się opinia, iż p. Stanisławski związał się z gronem osób, które prowadzą działania skierowane przeciwko ustrojowi naszego Państwa. Zapytałem go, czemu przypisać taki stan rzeczy.
Stanisławski od razu odpowiedział, że prawdopodobnie do wytworzenia się takiej opinii przyczynił się fakt, że w ubiegłym roku podpisał list do Rady Państwa w sprawie projektowanych wówczas zmian w Konstytucji PRL. Wyjaśnił przy tym jak doszło do tego, że czynnie włączył się do działalności politycznej, bo jest świadomy tego, że akcja tego rodzaju ma charakter polityczny.
Mówił m.in. „byłem działaczem ZMP-owskim, z czego jestem do dzisiaj dumny. Wielki wstrząs wywołała u mnie krytyka Stalina dokonana przez Chruszczowa na XX Zjeździe KPZR. Pewne moje pojęcia, wyobrażenia legły wówczas w gruzach. Postanowiłem wówczas, że nie będę zajmował się polityką, bo to nie ma sensu zwłaszcza, że jednym pociągnięciem można obalić pewne dogmaty. Napisałem wówczas artykuł do „Po prostu” tytułując go „Czy ja jestem chorągiewką?”. Na zakończenie tego artykułu napisałem, że już nigdy nie włączę się do działalności politycznej. Życie moje potoczyło się jednak innymi drogami. Moja praca w amatorskim ruchu artystycznym nosiła jednak pewne elementy działalności politycznej, zwłaszcza praca w STS, cała moja twórczość satyryczna. Z amatora stałem się zawodowcem tak jak wielu innych np. Andrzej Jarecki, Jerzy Markuszewski, Agnieszka Osiecka i wielu innych. Stałem się może nie politykiem, ale działaczem, bo wszystko co piszę i mówię na scenie dotyka naszych spraw krajowych, aktualności naszego życia społecznego. Fakt, że o tym mówię i piszę, wytworzył u mnie przekonanie, że jestem działaczem, bo obracam się wśród realiów naszego życia, a nie tworzę wyimaginowanych historii. Gdy rozpoczęła się dyskusja nad projektowanymi zmianami w Konstytucji odezwała się we mnie żyłka dawnego ZMP-owca. Podpisując list do Rady Państwa kierowałem się tylko i wyłącznie uczciwymi pobudkami, był to zryw postzetempowski. Odpowiadam za to, co zrobiłem. Nie wnikałem wówczas, czy akcji tej nada się wrogi charakter, czy zostanie ona potraktowana tak, jak faktycznie została potraktowana. Czas pokazał, że choć moje intencje były szczere, to całość tych działań została oceniona negatywnie. Odczułem to na własnej skórze, bo przez 2 lub 3 miesiące nazwisko moje nie ukazywało się na afiszach. Przyrzekłem sobie wówczas, że już nigdy nie włączę się do tego rodzaju działań. Wielką satysfakcję sprawiło mi to, że Przewodniczący Rady Państwa w swoim wystąpieniu w Sejmie najdłużej zatrzymał się nad listami w sprawie zmian w Konstytucji dotyczącymi określenia praw i obowiązków obywateli. Uważam, że niezależnie od politycznej oceny działań inicjatorów akcji petycyjnej to dobrze stało się, że postulaty społeczeństwa zostały uwzględnione, co trzeba zaliczyć na plus naszej władzy. Od momentu podpisania listu postanowiłem, że zachowam całkowitą obojętność wobec podobnych akcji. Ostatnie dwa lata miałem niezwykle ciężkie. Masę kłopotów przysporzyła mi /.../ Postanowiłem być z dala od wszystkiego, co by przeszkadzało mi w pracy zawodowej i przysparzało kłopotów”.
Dalej Stanisławski mówił m.in. o swoim zdrowiu /.../.
W pewnym momencie rozmowy nawiązałem do jego pracy w STS-ie licząc na to, że Stanisławski będzie musiał mówić o konkretnych osobach /Jarecki, Markuszewski/ oraz na to, że poznam jego stosunek do sprawy rozwiązania STS-u.
Stanisławski bardzo mile wspomina tamten okres swojej pracy, jest pełen uznania dla zdolności organizatorskich Markuszewskiego, zdolności reżyserskich, pomysłowości, umiejętności cementowania zespołu. Zdaniem Stanisławskiego niesłusznie przypisuje się władzom resortu kultury i władzom politycznym, że rozwiązały Studencki Teatr Satyryków. Remont pomieszczeń STS-u wcale nie musiał pociągnąć rozwiązania teatru. Po prostu ludzie znaleźli pretekst do rozejścia się i zaczęcia życia na własny rachunek. Jarecki został dyrektorem teatru „Rozmaitości”, Markuszewski poszedł do Radia i do zawodowego teatru, innych wchłonął teatr „Rozmaitości” lub inne teatry. Gdyby miało być inaczej to byłyby jakieś bardziej uporczywe starania ze strony STS-owców, by dalej utrzymać teatr. Widocznie ludzie uznali, że najwyższy cza puścić się na szersze wody.
Z Markuszewskim utrzymywał wówczas bardzo bliski kontakt, bo tego wymagał charakter ich pracy. W okresie wspólnej pracy w Polskim Radio kontakt ten był już rzadszy i ograniczał się do niezbędnego minimum. Od kilku lat kontakty ich są jeszcze rzadsze, pozostali jednak przyjaciółmi.
/.../
Na temat działalności cenzury Stanisławski powiedział, że zawsze trzymał się wytycznych organów cenzorskich. Każdy jego recital może być dokładnie kontrolowany i nie znajdzie się w nim tekst odrzucony przez cenzurę. Spotyka się wielokrotnie z pytaniami ze strony różnych ludzi, w jaki sposób cenzura mogła przepuścić niektóre teksty, gratuluje mu odwagi itp. „Odpowiadam wówczas: jak widzicie to można u nas być satyrykiem, pokazuję program zatwierdzony przez cenzurę na dowód, że życie w naszym kraju nie opiera się na zakazach. Takie pytania tylko mnie irytują” – stwierdził Stanisławski.
Wracając jeszcze do sprawy opinii, jaka o nim krąży w środowisku artystycznym, Stanisławski stwierdził, że krąg jego znajomych, mimo iż niektórzy mają bardzo krytyczny stosunek do spraw ustrojowych, do polityki naszych władz, to jednak nie mają i mieć nie będą wpływu na jego twórczość, postępowanie. Jest w pełni usatysfakcjonowany swoimi osiągnięciami, pracą w teatrze z prawdziwego zdarzenia tym, że ostatnio otrzymał z telewizji stypendium w wysokości 6 tys. złotych.
Zapewnił mnie, że już nigdy nie usłyszymy i nie zobaczymy jego nazwiska w zbiorowych akcjach, petycjach.
/.../
W sposób jednoznaczny nie odrzucił jednak mojej propozycji. Dało się zauważyć przychylny stosunek Stanisławskiego do naszej Służby, był zadowolony z faktu, że mógł porozmawiać z przedstawicielem Służby Bezpieczeństwa, ze sposobu prowadzenia rozmowy z nim i takiego załatwienia sprawy. Zobowiązał się, że faktu treści rozmowy nie ujawni przed otoczeniem jako, że działał też będzie i we własnym interesie.
/.../
W czasie rozmowy wydałem na konsumpcję 250 złotych.
Kier. Sekcji IV Wydz. III
/-/ kpt. Witold Górski
Długą drogę przeszedł Stanisławski, od ZMP do UPR to blisko 50 lat.
Osoby zadowolone i niezadowolone z lektury proszę o klikanie na poniższe reklamy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura