Lektury snobistyczne to znaczy takie, ktore czytamy ze wzgledu na dobra opinie innych snobow, zamiast dla wlasnej przyjemnosci tudziez pozytku.
Jeden z moich znajomych, w swojej biblioteczce, procz niemieckich swierszczykow oraz filmow o jagodkach ( ja, ja, gut, gut ) mial jedna jedyna ksiazke, a byl nia wlasnie “Buszujacy w zbozu” i to w orginale, czyli “Catcher in the Rye” i jesli kiedykolwiek odwolywal sie w rozmowie do jakiejkolwiek lektury, byla nia ta ksiazyna.
Po wielu latach,
nel mezzo del cammin di nostra vita, po doszlifowaniu englisza na londynskim bruku, postanowilem sam siegnac po te ksiazke, uwazana przez “literackich impotentow” czyli krytykow nie bojacych sie cnoty, za jedna z najwazniejszych pozycji wspolczesnej literatury anglojezycznej, kamien milowy, kamien mlynski, cezure, przelom, wylom, kolec, bolec i stolec w jednym.
Nie bede przepisywal z wikipedii, ale tresc, a raczej beztresc jest nastepujaca: 17-letni “buntownik bez powodu” imieniem Holden ( dosc rzadkie imie, rzekomo ze staroangielskiego “gleboka dolina” ) ucieka z prywatnej szkoly i postanawia najpierw odwiedzic starych znajomych ( przede wszystkim ukochana, 9-letnia siostrzyczke Phoebe ), a potem Go West i tam pedzic zywot … nie wiem, Holden zreszta tez nie za bardzo wiedzial.
Wiekszosc ksiazki wypelnia “strumien swiadomosci” opisujacy trzydniowa wloczege po Nowym Yorku, czesciowo w stanie zamroczenia okolo-alkoholowego.
Ksiazka wydana w 51 roku natychmiast zdobyla opinie skandalizujacej, a to ze wzgledu na naszpikowanie jej przeklenstwami ( “goddamn” co drugie slowo ), co akurat dzis nikogo juz nie porusza.
Historyjka autentyczna “na marginesie a propos”, jeszcze z Polski: wyskoczylem do pobliskiego Netto po wodeczke ( bo przyszlo wiecej pijusow niz sie spodziewalem ) i stoje w kolejce, a przede mna mlodzian w stanie okolo-alkoholowym ( moze taki polski Holden ) i drze sie przez komorke, a co drugie slowo nie tyle “goddamn” co swojska “ka”. Kiedy rzucil byl juz tyloma kurwami, ze miarka sie przebierala, rzecze tak “przybywaj do nas, Maciusiu, serdecznie k.. zapraszam, bo bawimy sie zaje … o k…, o malo co nie przeklnalem, a jestem w sklepie …” – po czym splonal rumiencem, spojrzal na wspolkolejkowiczow i grzecznie przeprosil tymi slowy;
“najmocniej k… panstwa przepraszam, ale zapomnialem sie i o maly wlos nie przeklnalem”.
Ksiazkowy Holden, podobnie jak ten z kolejki w Netto jest w sumie sympatycznym chlopakiem, o dobrym sercu, choc wyalienowanym i szurnietym, taki nasz salonowy Beniek z blogu Slaughterhouse5.
Najwiekszym grzechem ksiazki jest … nie, bynajmniej nie przeklenstwa ani “sexual innuendoes”, ale najzwyklejsza w swiecie nuda. Wiekszosc ksiazki jest nudna jak flaki z olejem. A zreszta co ciekawego moze byc w zapisie “strumienia swiadomosci” nastolatka? Tu przypomnial mi sie sluchany w angielskim tlumaczeniu ktorys z tomow “W poszukiwaniu straconego czasu” M. Prousta ( Remembrance of Things Past ). Podobny w beztresci, ale co za kunszt jezyka!!! A u Salingera co drugie slowo na k… -slowem kultura jak w Sojuzie.
Tym niemniej ksiazka posiada jedna “redeeming feature” ( nie wiem, jak to spolszczyc i to nie dlatego, ze po miesiacu “zapomniec mowic po polski”, ale ze nie wszystkie zwiazki frazeologiczne sa latwo z jezyka na jezyk przetlumaczalne, bo przeciez nie powiemy po polsku “cecha odkupiencza / odkupiajaca” ).
Owym promykiem slonca rozswietlajacym koncowa czesc ksiazki jest siostra Holdena, dziewiecioletnia Phoebe ( zenska forma od Phoibos / Feb –przydomek Appolina, bo grecku “jasniejacy” ). Wspaniala, kochajaca swojego brata dziewczynka, ktorej milosc sprawia, ze rezygnuje on w koncu ze swego glupiego pomyslu ucieczki z domu.
Opracowania podaja zawarte w tej ksiazce “madrosci” typu:
Game, my ass. Some game. If you get on the side where all the hot-shots are, then it's a game, all right — I'll admit that. But if you get on the other side, where there aren't any hot-shots, then what's a game about it? Nothing. No game.
Ale powiem wam szczerze ja, jarzabek: do rzyci z takimi pseudomadrosciami.
To juz sto razy lepiej, ciekawiej i przyjemniej obejrzec sobie polski poczciwy “Poranek kojota” i tam madrosci zaczerpnac, chocby autorstwa Dzikiego ( Jozefowicz ):
A ja przeczytalem w zyciu dwie ksiazki, w tym “Ojca chrzestnego” i wiem, ze nie oszukuje sie przyjaciol, nie sypia z ich zonami etc “.
Warto wspomniec o tytule ksiazki: “Catcher in the rye” to “straznik w zbozu”, taka fantazja zaczerpnieta z niedokladnie zapamietanego wiersza Roberta Burnsa “Coming thro’ the rye”. Pytany przez Phoebe co chcialby w zyciu robic, Holden odpowiada, ze wyobraza sobie dzieci buszujace w zbozu rosnacym przy krawedzi urwiska. Zas on jest straznikiem, ktory pilnuje, by zadne z nich nie spadlo, chwytajac je w ostatniej chwili. Wg mnie nie ma co tu sie doszukiwac Bog wie czego, paraleli, metafory ludzkiego zycia, bullshit! Takie stranie w banie na straganie.
Nie wiem, czy ktos zwrocil na to uwage, ze w rzeczywistosci sam “Straznik w zbozu” czyli “Catcher in the Rye” zostal uratowany przed upadkiem z klifu przez kochajace go dziecko, Phoebe.
A najwieksza korzysc, jaka wynioslem z lektury tej nudnej jak flaki z olejem ksiazki?
Jest nia zwrocenie uwagi na piekny wiersz “Rabbie” Burnsa, o ktorym napisze nastepnym razem, goddamn!
Inne tematy w dziale Kultura