Sprowokowany artykułem Igora Janke http://jankepost.salon24.pl/478817,fotoradary-sprawa-zycia-i-smierci postanowiłem popełnić małą notkę. Czy stawianie kolejnych fotoradarów i ograniczanie prędkości na drogach faktycznie poprawia bezpieczeństwo – jak twierdzą jedni, czy też jest to tylko pozorne rozwiązanie, służące głównie nabijaniu kabzy gmin czy też budżetu?
Najpierw odrobina „mądrości z obserwacji”. Niemal każdy kierowca jest przekonany, że jeździ bezpiecznie, że panuje nad autem, a większość innych kierowców to nieudacznicy, marudy, debile, piraci i … co tam jeszcze chcecie wstawić. Sam jestem kierowcą i moja diagnoza jest następująca: większość kierowców w Polsce pozbawionych jest wyobraźni. Kierujemy się doświadczeniem, czyli przeszłością, jednak niewielu z nas miało poważny wypadek, a nawet ci, którzy mieli – zapewne w przyszłości nie powtórzą go w identycznych okolicznościach. Wiedza oparta na doświadczeniu musi być więc uzupełniona wyobraźnią, która stwarza swoisty „margines bezpieczeństwa”. Niestety tej wyobraźni większości brakuje. Argumenty, jakoby można było jechać 70 km/h w obszarze zabudowanym, bo (… uzupełnić we własnym zakresie) przekładają się na smutną statystykę: olbrzymia liczba wypadków z udziałem pieszych i rowerzystów – procentowo ok. 41% ofiar to osoby niechronione przez karoserię samochodu. Na przykład, w 2008 r. 34,8% ofiar śmiertelnych wypadków to piesi. Z tego 12,7% spowodowanych było przez pieszych, czyli niemal 90% - z winy kierowców. Można mnożyć argumenty na temat tego, jak bardzo śpieszy się kierowcom do pracy, ile zwiększyłyby się koszty, gdyby wszyscy przestrzegali ograniczenia prędkości w obszarze zabudowanym… Tylko życia i zdrowia ludziom to nie wróci. Ponad 15.000 ofiar wypadków rocznie to 900.000 osób w perspektywie 60 lat (tyle zakładam jako średnią „pieszego” uczestnictwa w ruchu drogowym). Nie jest to więc problem marginalny, ale powszechny.
Statystyka i obserwacja codziennej jazdy Polaków prowadzą do jasnych wniosków: mamy skłonność do brawurowej jazdy, przeceniania własnych umiejętności i niedoceniania ryzyka. Najbardziej na tym cierpią piesi. Co gorsza, stosujemy swoisty terror. Niemal zawsze przestrzegając ograniczenia do 40 km/h jestem zmuszony obserwować w lusterku samochód „siedzący mi na zderzaku”, a następnie wyprzedzający w najmniej rozsądnym miejscu – zazwyczaj potem samochód ten oddala się z prędkością znacznie powyżej 70 km/h, jakby chcąc nadrobić stracony czas jazdy na moim zderzaku (wyjaśniam, że nie chodzi mi o ograniczenie pozostawione przez zapominalskich robotników, ale związane z faktycznym zagrożeniem - w mojej bliskiej okolicy są dwie takie ulice, jedna upstrzona dziurami, druga wąska, pozbawiona pobocza trasa przelotowa w środku wsi, gdzie 40 km/h jest naprawdę rozsądną prędkością).
Co w takiej sytuacji może zrobić państwo, zakładając że chodzi nie o cel fiskalny, ale o bezpieczeństwo? Można dywagować na temat sieci i stanu dróg – i słusznie. Brak dróg o odpowiednim standardzie jest jedną z przyczyn wypadków. Jednak spróbujmy sobie wyobrazić analogiczną sytuację na przykładzie biurowca: jest jedna winda, zabierająca 5 osób. Jej przepustowość jest zbyt mała, żeby przewieźć wszystkich pracowników i klientów biurowca. Co w takiej sytuacji robimy? Będziemy się pakować po 20 osób do windy? Czy może zrezygnujemy z windy i skorzystamy ze schodów ewentualnie odczekamy swoje w kolejce do windy? Dlaczego więc tej samej mądrości nie potrafimy zastosować do ruchu drogowego? Zapewne dlatego, że wyobraźnia podpowiada nam, co stanie się z przeładowaną windą (świadomość bliskiego ryzyka), a brakuje nam wyobraźni związanej z ruchem drogowym (niedoszacowane ryzyko). Tak więc poprawa sieci i stanu dróg jest jak najbardziej potrzebna, ale nie zmienia to faktu, że bezpośrednią przyczyną wysokiego zagrożenia wypadkiem jest brawura i niedoszacowanie ryzyka.
W takiej sytuacji państwo może i musi wyegzekwować przestrzeganie przepisów, w szczególności ograniczeń prędkości, zakazu wyprzedzania czy przekraczania linii ciągłej. Wiara w to, że państwo „wychowa” w jakiś inny sposób obywateli niż egzekwując przestrzeganie przepisów jest naiwna. Konkretnym sposobem egzekwowania przepisów są kontrole (czy to przez patrol, czy fotoradar) i związane z tym kary. Wydaje mi się, że dyskusja na temat tego, czy powinny być fotoradary albo ile powinno ich być to przejaw jakiegoś życzeniowego myślenia kierowców: oczywiście najlepiej, jakby nikt nic ode mnie nie egzekwował, bo kto lubi być kontrolowany i karany? Prawdziwą kwestią jest to, na ile system kontroli kierowców to faktycznie system, pozwalający eliminować z ruchu drogowego tych, którzy faktycznie stwarzają zagrożenie dla innych i siebie samych. I tu dochodzimy do sedna problemu: w Polsce kontrole drogowe i fotoradary nie stanowią części żadnego spójnego systemu. Można sądzić, że stawiający radary są równie naiwni jak kierowcy: jedni wierzą, że radar sam w sobie podwyższy bezpieczeństwo, a drudzy – że uda im się uniknąć bycia „złapanym” przez radar. Zamiast kwestią bezpieczeństwa, radary są więc kwestią swoistej finansowej gry pomiędzy gminami, ITD., policją i kierowcami.
Czy jest jakieś wyjście z tej patologicznej sytuacji? Oczywiście – trzeba stworzyć spójny system i go egzekwować. Pierwszym elementem systemu powinno być prowadzenie kontroli i stawianie fotoradarów w miejscach, w których istnieje faktyczne zagrożenie. Drugim – stworzenie takiego systemu karania kierowców nagminnie przekraczających przepisy, który faktycznie eliminowałby ich z ruchu drogowego (lub skutecznie zniechęcał do łamania przepisów). Na przykład, związanie wysokości mandatu z dochodami kierującego, co funkcjonuje w wielu krajach Europy. Skuteczne byłoby też odbieranie prawa jazdy osobom przyłapanym wielokrotnie (np. trzykrotnie) na tym samym wykroczeniu – po pierwszym trzykrotnym przyłapaniu na rok, po drugim – dożywotnio. Osobną kwestią jest odbieranie prawa jazdy osobom siadającym za kierownicę pod wpływem alkoholu – tu trzeba by stosować jeszcze ostrzejsze kryteria. Z drugiej strony - można spokojnie darować sobie mandaty za drobne stłuczki, tu wystarczy zwykła odpowiedzialność cywilna i odpowiednio wyższa składka OC.
Problemem jest mentalność Polaków, przejawiająca się w naszym powiedzeniu „jakoś to będzie”. Niby psioczymy na zły stan dróg, na piratów drogowych, ale nie chcemy też konsekwentnego systemu, bo obawiamy się, że sami moglibyśmy się stać jego ofiarą. Cóż, można i tak, ale w takiej sytuacji wszelkie dyskusje są niepotrzebne, bo, cytując słowa znanej piosenki „każdy powiedział to, co wiedział, trzy razy wysłuchał dobrze mnie, wszyscy zgadzają się ze sobą, a będzie nadal tak jak jest”…
Jesteśmy jak świnki morskie, a świat to laboratorium, które testuje nas w każdym momencie
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka